BITWA POD WIEDNIEM

      
12 września mija kolejna rocznica bitwy pod Wiedniem, stoczonej przez połączone siły polsko-cesarskie w r.1683. Odsiecz wiedeńska niejednokrotnie wywoływała spory i długotrwałe dyskusje, a niektórzy polemiści próbowali udowodnić, iż pomoc dla Austriaków była karygodnym błędem. Wiele litrów atramentu popłynęło z piór zagorzałych przeciwników obu stanowisk. Wydaje się jednak, że rację mieli zwolennicy odsieczy. Wystarczy tylko dokonać przeglądu ówczesnej sytuacji geopolitycznej w tej części Europy, by dojść do wniosku, że widmo Turków musiało jednoczyć w obronnym wysiłku kraje położone w tym regionie. Sama Rzeczypospolita znajdowała się właśnie w głębokim impasie w stosunku do tureckiego imperium, utraciwszy na mocy haniebnego dla niej traktatu w Buczaczu ( 1672) znaczną część Ukrainy oraz Podola wraz z ważną strategicznie twierdzą Kamieńcem, wzniesioną na skałach w pętli rzeki Smotrycz ( lewy dopływ Dniestru ). Dalsza kampania wojenna nie przyniosła nam takich sukcesów, aby układ ten zmienić na naszą korzyść. Przeciwnie,  nawet taki wódz jak Jan Sobieski – zwycięzca w tylu bitwach z Tatarami czy Turkami, w tym najsławniejszej może pod Chocimiem ( 1673) – nie potrafił odwrócić fortuny. W r.1676 zaledwie wytrzymał oblężenie pod Żórawnem, a w wyniku tego militarnego „remisu” Rzeczypospolita nie była w stanie dokonać rewizji traktatu z Buczacza. Podpisano z sułtanem pokój, który niestety potwierdzał owe niekorzystne dla nas warunki oraz terytorialne straty. Ziemie te Rzeczypospolita odbierze dopiero w r.1699 w pokoju karłowickim.
Oprócz tureckiej ekspansji na wschodnie tereny Rzeczypospolitej istniały również inne okoliczności polityczne, które skłaniały do przyjęcia sojuszu z cesarstwem austriackim oraz do akceptacji wspólnego frontu przeciwko sułtanowi. Presja Turków na Węgry , a także na ziemie słowackie stwarzała poważne zagrożenie dla naszych granic na południu. Gdyby tereny te dostały się pod dominację turecką interesy Rzeczypospolitej mogłyby ulec wielkim perturbacjom, a już państwo zostało okrojone w dużym stopniu na mocy wspomnianego tu układu w Buczaczu. Plany Sobieskiego odbicia Prus Książęcych, także Śląska, musiały więc tymczasem pójść w zapomnienie. Priorytetem stało się szukanie rozwiązanie kwestii zagrożenia ze strony Turków, których imperium stwarzało rzeczywiście wielką grożbę dla Polski oraz innych krajów. W tej sytuacji sojusz zaczepno-odporny z cesarstwem przeciwko Turcji nasuwał się wręcz nieuchronnie, dlatego też alians takowy podpisano w Warszawie 31 marca 1683 roku – a zatem pól roku przed bitwą wiedeńską! Celem Austrii było odzyskanie wpływów na Węgrzech, a naszą intencją odbicie Podola. W klauzulach sojuszu  postanowiono odsiecz w przypadku zagrożenia Krakowa albo Wiednia, a wojsko idące na pomoc drugiej stronie miało wyruszyć całością sił ( execitibus integris). Z naszej strony miała to być armia o liczebności 40 tysięcy, a ze strony cesarskiej – 60 tysięcy ( w tym 20 tysięcy z ksiąstw niemieckich). Naczelne dowództwo miał objąć ten monarcha, na którego ziemiach będzie się toczyć wojenna kampania przeciw armii sułtana.
Ogromny prestiż militarny Sobieskiego – a stały za nim liczne triumfy w polu – sprawił, że w czasie odsieczy wiedeńskiej właśnie jemu powierzono buławę wodza. Armia turecka wielkiego wezyra Kara Mustafy ( w sile 138 tysięcy ) oblegała Wiedeń już od połowy lipca. Czas naglił, król Jan na czele wojsk polskich (  litewski korpus 12 tysięczny wtedy  marudził jeszcze w województwie krakowskim!) ciągnął forsownym marszem pod mury Wiednia, pokonując w dwanaście dni 321 kilometrów. A 31 sierpnia odbył pierwszą naradę wojenną z wodzami sprzymierzonych. Z początkiem września – po przeprawie przez Dunaj – wojska szły przez spore pagórki Lasu Wiedeńskiego. W myśl założeń króla Jana należało zaatakować Turków od tej strony, z której najmniej spodziewali się oni szarży. I tak się stało. Lewe skrzydło – pod wodzą ks.Lotaryńskiego – miało przebijać się w kierunku Wiednia, natomiast centrum oraz prawe polskie skrzydło miało uderzyć na główne siły Turków ( czyli około 85 tysięcy, gdyż resztę armii trzymali oni pod murami obleganej stolicy). Stan liczebny wojsk sprzymierzonych, idących z odsieczą, wynosił około 70 tysięcy, w tym 30 tysięcy jazdy oraz 168 armat ( w tym jedynie 28 polskich). Główną siłą uderzeniową okazała się jednak niepokonana husaria, w liczbie „tylko” 4 tysięcy.Pierwszy jej atak prowadził Zbierzchowski, a nad całością polskiego skrzydła czuwali też hetmani Stanisław Jabłonowski oraz Mikołaj Sieniawski. Nie ujmując nic jeździe pancernych ( a było ich pod Wiedniem 16 tysięcy) trzeba jednak przyznać, że szarża husarzy nie miała sobie równej. W tamtej epoce posiadała ona moc uderzenia zbliżoną do efektu ataku kolumny pancernej w XX-tym wieku.  Husaria atakowała z zalesionych wzgórz, a po rozbiciu oporu janczarów i zdobyciu obozu wezyra, Turcy uciekali w popłochu. 12 września Jan III Sobieski rozgromił armię, która od wieków była postrachem Europy. Cesarz Leopold mógł powrócić do swej stolicy. Po bitwie pod Wiedniem jednakże Turcy nadal stanowili siłę, z którą wypadało się liczyć.  Z wiedeńskiej klęski ocalili korpus 30-tysięczny, a ten pod wodzą Kara Mehmeda zaskoczył nawet chorągwie hetmana Jabłonowskiego ( akurat poważnie chorego), zadając im porażkę pod Parkanami 7 października. Nie pomogła nawet pomoc króla Jana na czele jazdy, a odsiecz tę Turcy unicestwili. Pod królem ubito nawet konia, a z opresji uratował go rajtar ks.Lotaryńskiego.  Po tym przegranym starciu Sobieski zmobilizował siły polsko-austriackie ( w liczbie 30 tys.), po czym w dwa dni później pod tymi samymi Parkanami rozbił 36-tysięczną armię turecką. Kampania zakończyła się zatem zwycięsko, a bitwę pod Wiedniem historycy oceniają jako jedną w największych przełomowych batalii dziejów. 
 
                                                                        Marek Baterowicz