I śmieszno i straszno

Podziw miesza się we mnie z schadenfreude, gdy obserwuję niekończący się serial "Pani na Warszawie". Schadenfreude, wiadomo -- mieszkańcy stolicy w pełni świadomie wybrali sobie prezydenta, więc teraz ponoszą tego wyboru konsekwencje. Współczuję tym, którzy głosowali na innych kandydatów (chyba wszyscy byliby lepsi od HGW), ale krzepiąco działa na mój nastrój fakt, że prastary mechanizm weryfikacji dojrzałości wyborców działa znakomicie. To sama esencja demokracji, nawet jeśli skutkuje cierpieniem i niewygodami. Albo wielce bolesnym urazem na miłości własnej.

Podziw natomiast odczuwam w związku z tym, że "Bufetową" wybrano ponownie. Mimo, że już pierwsza kadencja nie byłą szczególnie zachęcająca. Podziw bowiem wzbudzają zwykle zjawiska piękne, poczucie piękna zaś niejednokrotnie rodzi się w kontakcie ze zjawiskami o czystej naturze. Fakt, że w tym wypadku chodzi o głupotę w stanie czystym niczego nie zmienia. O ile bowiem każdy ma prawo do pomyłki i nie ma takiego cwaniaka, który nie dałby się choć raz w życiu nabrać, to już powtórne głosowanie na HGW jest klinicznym dowodem głupoty u ludzi nie związanych rodzinnie, zawodowo czy finansowo z kierownictwem PO (u tych zaś jest miarą ich kwalifikacji politycznych -- innych w tej partii nie potrzeba i nie toleruje się).

Już w trakcie pierwszej kampanii wyborczej było jasne, że Donald T. doskonale rozumie, iż stanowisko prezydenta Warszawy może być niezłą trampoliną polityczną, dlatego bardzo się postarał, by kandydatem jego partii nie był w tym wypadku nikt, kto mógłby mu kiedyś ewentualnie zagrozić, odniósłszy sukces. A co by o pani Hance nie powiedzieć, nie mogła stanowić dla premiera żadnego zagrożenia, tym bardziej, że jej dotychczasowa kariera wskazywała na nikłą szansę odniesienia jakichkolwiek sukcesów. I niech ktoś powie, że Donald T. nie jest politycznym wizjonerem?

Warunki w jakich HGW przyszło rządzić Warszawą były najbardziej sprzyjające od lat -- kto wie, może najlepsze od okresu gierkowskiego boomu inwestycyjnego, a może i od czasów powojennej odbudowy stolicy? Pani prezydent miała czego dusza zapragnie -- bezwarunkowe poparcie najwyższych kręgów politycznych, wręcz histeryczną przyjaźń mediów i establishmentu, ogromny kredyt zaufania wyborców i rzekę pieniędzy na inwestycje. Stabilizacja polityczna i sprzyjający klimat gospodarczy też powinny przemawiać za wielkim sukcesem pani prezydent. Ale nie, Donald okazał się bezbłędnym graczem, wiedział, że stawia na konia, który nie zdoła wygrać, nawet gdyby wszyscy konkurenci biegli tyłem i z zawiązanymi oczyma.

Skąd pan premier miał tak ugruntowaną pewność słuszności swego wyboru? Przecież w takich warunkach nawet ślepe pisklę nie powinno przegrać. A jednak! Jedynym sukcesem pani Hanki był ponowny wybór na prezydencki stołek. Poza tym -- same porażki.
Rzecz jasna, do niej osobiście trudno mieć pretensje. Raz, że nie sposób winić ludzi za ich ambicje. Dwa, że kondycja intelektualna czołowej polityczki PO wymusza zasadniczy handicap ocen.

Wina spada więc na tych, którzy wypchnęli panią Hannę na ten wysoki szczebel niekompetencji. Ba! W tej dyscyplinie jawi się nam ona niczym skoczek o tyczce na Księżycu! Przebija chyba nawet samego prezydenta z Ruskiej Budy, w końcu on nic nie musi budować, niczym nie zarządza, czasem najwyżej skrzyknie jakiś fajny hapening. Prezydent zaś miasta, zwłaszcza największego w Polsce, powinien mieć jednak jakieś kompetencje organizacyjne. Jakieś pojęcie o zarządzaniu. A może nawet jakąś wizję rozwoju? Weźmy takiego Bieleckiego. Nie jest to może mój faworyt, ale w kampanii przedstawił rzeczowy program rozwoju urbanistycznego stolicy, zaproponował rozwiązania różnych problemów, dysponował listą kompetentnych kandydatów na kluczowe stanowiska. Ale to w końcu uznany architekt, urbanista, mający doświadczenie w realizacji inwestycji, zarządzaniu ludźmi, wydawaniu pieniędzy. Jego format intelektualny dawał sporą nadzieję na stworzenie wizji rozwoju Warszawy na całe pokolenie. Czego zaś mogliśmy spodziewać się po HGW, kobiecie o horyzontach intelektualnych kamienicznika?

Jednak lud Warszawy, ci MWzWM w pierwszym i drugim pokoleniu, nie zawiódł tych, którzy stwarzając im szansę awansu rozumieli, że tylko w ten sposób zdołają rozprawić się ostatecznie z mitem zasiedziałego warszawskiego intelektualisty, skoro nie zdołali tego tak do końca uczynić Hitler ze Stalinem. Lemingi, zapatrzone w TVN-owskie przekazy dnia, prawidłowo zareagowały na komendę wdrukowaną w ich delikatne, gładkie mózgi i popędziły stadnie do urwiska. Na pytanie "co znami będzie?" radośnie odpowiedziały "HGW!"

Jednak wina leży także po stronie tych, którzy słusznie uważają się za "prawdziwych Warszawiaków". Oni także dali się podejść demiurgom przekształceń społecznych naszego kraju. Czy którykolwiek z nich przeczuwał, że radośnie godząc się na bezwzględną centralizację, na uczynienie z Warszawy dominującego centrum kulturowego, gospodarczego, finansowego, naukowego Polski, dali się wystrychnąć na dudka? Gdyby nie to wpajanie cierpliwie przekonanie, że "w Polsce życie jest tylko w Warszawie", setki tysięcy lemingów napędzanych paliwem fałszywej, nieuzasadnionej niczym ambicji, nie zalałyby stolicy, znacząco obniżając średni iloraz inteligencji mieszkańca aglomeracji.

Gdyby Polska rozwijała się równomiernie, większość lemingów pozostałaby w swoich ośrodkach, w pobliżu swych rodzin i środowisk. To zaś znacznie utrudniłoby przeprowadzenie tej intelektualnej urawniłowki, z której tak sympatycznie wyśmiewa się np. Brixen, a bez której nie byłoby komu bezmyślnie głosować na Tuska i HGW. Trudniej byłoby sterować krajem, w którym politycznie i cywilizacyjnie liczy się więcej, niż jedno tylko miasto.

To, co uczyniono z pokoleniem "słoików", jest genialnym i straszliwym rozwinięciem mechanizmu awansu społecznego znanego z powojennej komunistycznej Polski lat 50. i 60. ub. wieku. Tyle tylko, że wówczas było jeszcze komu się z tego wyśmiewać w literaturze i filmach, miał kto nas leczyć z lemingozy. Obecny atak choroby, jak się zdaje, możliwość takiego leczenia zupełnie wyklucza. Zostaliśmy przeformatowani, jako społeczeństwo i jako naród.

Polacy stali się zhomogenizowaną, dobrze ubitą masą złożoną z roboli i ćwierćinteligentów. Smętne resztki starej inteligencji wymierają na naszych oczach, bezpotomnie. Teraz jeszcze tylko rozpieprzona zostanie rodzina i załatwione. Odwieczny cel naszych serdecznych rosyjskich i niemieckich przyjaciół zostanie osiągnięty.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Pokrzywa

11-06-2013 [21:37] - Pokrzywa | Link:

* cytat: "Ale to w końcu uznany architekt, urbanista, mający doświadczenie w realizacji inwestycji, zarządzaniu ludźmi, wydawaniu pieniędzy."

Przydałby się wykaz tych inwestycji.
Popatrzymy, poczytamy,ocenimy i sprawdzimy ...
Bo prawdą jest, że "po czynach ich poznacie" najlepiej.

Obrazek użytkownika Teresa Bochwic

11-06-2013 [22:06] - Teresa Bochwic | Link:

Tajemnica? Proste rozwiązanie - 20 proc. od kontraktu w Warszawie. Jedno z ważnych źródeł finansowania partii.
Im więcej, im głupszych, im kosztowniejszych, bardziej stratnych inwestycji - tym więcej forsy dla naszych.

Obrazek użytkownika tipsi

12-06-2013 [15:04] - tipsi | Link:

u nas na prowincji podobno wystarcza 10%. No, ale z tego na działalność partyjną idzie już niewiele, większość zasila budżety rodzinne.

Obrazek użytkownika tagore

11-06-2013 [23:26] - tagore | Link:

to odnośnie Pana tekstu jest to ,że jedynie "robole"
w pewnej znaczącej części akceptują fakt ,że
patriotyzm wymaga także działania.Czyżby postrzegał
Pan sytuację podobnie do autora tekstu: "władza to
za poważna rzecz aby zostawić ją robolom"

tagore

Obrazek użytkownika tipsi

12-06-2013 [15:03] - tipsi | Link:

określenie "robole"? Użyłem go na podobnej zasadzie, jak RAZ określenia "Polactwo". Zastrzegam więc, że nie ma mowy o "wsadzaniu do jednego wora", "wywoływaniu upiorów" czy "obrażaniu klasy robotniczej z pozycji". Polacy są cierpliwie formatowani na dwóch zasadniczych kopytach -- roboli (którzy będą potrafili zliczyć do 100, a z języków obcych sprawnie będą się posługiwać zwrotami "jawohl, Herr Direktor" oraz "alles in Ordnung, Herr Offizer") i ćwierćinteligentów (a właściwe pseudointeligentów -- korporacyjnych czy administracyjnych czynowników, od roboli różniących się jedynie brakiem wstrętu do krawata i wykonywaniem pracy za pomocą palców -- na klawiaturze). Żadna z tych form nie uwzględnia potrzeby samodzielnego myślenia, dlatego produkt finalny nie będzie ani robotnikiem, ani inteligentem, bowiem w obu tych wypadkach umiejętność ta jest niezbędna, choć w niejednakowy sposób.

Obrazek użytkownika tagore

12-06-2013 [18:42] - tagore | Link:

Przysłowiowy szpadel to dobra szczepionka na
halucynacje telewizyjne ,jak uczy historia robotnicy to
najodporniejsza na indoktrynację grupa ludzi
w naszym społeczeństwie.W ustach robotnika
zwrot robole jest neutralny u kogoś innego niekoniecznie.

tagore

Obrazek użytkownika tipsi

13-06-2013 [11:30] - tipsi | Link:

najsmutniejsze w naszej sytuacji nie jest to, że tzw. inteligenci en masse ochoczo wystawiają się na heglowskie ukąszenia zaprzyjaźnionych mediów -- to w większości przypadków warunkuje rozwój ich karier. Najsmutniejsze jest to, że wystarczy spojrzeć na szeroko rozumiany przekaz medialny (w tym reklamowy), by zrozumieć, że jest on w 90% adresowany bezpośrednio do części społeczeństwa określanej niegdyś jako klasa robotnicza. I jeśli w przypadku reklam jest to zrozumiałe z handlowego punktu widzenia (choć naganne), to w przypadku treści społeczno-politycznych i światopoglądowych powinno budzić nasze przerażenie, bo okazuje się, że rządzący "establiszmęt" postanowił sterować masami bez pośrednictwa tradycyjnie rozumianej inteligencji. I skuteczność edukacyjna tego sterowania jest taka, że za chwilę (w ramach sztafety pokoleń) okaże się, że ta nasza patriotyczna grupka z pretensjami do tradycji I i II RP, Sienkiewiczem, Słowackim, Norwidem i Mickiewiczem, zostanie ostatecznie zamknięta w getcie, skansenie czy innym lamusie i pozbawiona realnego wpływu na opinię publiczną, wychowanie młodych i bieg spraw państwowych. A wówczas rządzący z ochotą przystąpią do konsumpcji owoców swego trudu i z tą chwilą naród nasz, taki jakim był i taki jakim chcielibyśmy go widzieć -- odejdzie w niepamięć i ustąpi miejsca orwellowym proletom. Mój Boże -- to w znacznej mierze już się stało, choć jeszcze nie jest nieodwracalne.

I doprawdy najmniejsze znaczenia ma w tym wszystkim, czy się komu podoba czy nie określenie "robol" na przedstawiciela tłumu, którego aktywność intelektualna ogranicza się do znalezienia i utrzymania roboty, aktywność społeczna do kibicowania ulubionej drużynie piłkarskiej czy uczestnictwa w majówkowych festynach organizowanych przez samorządowych kacyków, a miarą ambicji kulturowych jest pozostawanie na bieżąco z treścią aktualnie modnych seriali telewizyjnych.Póki ludzie ci JESZCZE chodzą do kościoła, póty nadziei. Ale gros młodego pokolenia ma to gdzieś -- ich dzieci zaś na księdza patrzeć będą jak na raroga. Dowody mamy w krajach Zachodu.