Zegarki strategią na Brukselę

Wyobraźmy sobie, że Donald Tusk i minister Sławomir Nowak jadą razem pociągiem. Nie w Polsce oczywiście, nie katujmy naszych rządzących. Jadą z Berlina do Brukseli, żeby odkręcić te 80 milionów euro i coś tam po przecinku. Jest wygodnie, Merkel machnęła ręką od niechcenia jeden raz i odjechała w siną  dal. Jadą więc, Nowak coś przebąkuje, że kolej taka jak u nas, a premier go pyta, co on w ogóle rozumie przez określenie „u nas”. Strategia na odebranie z powrotem przerżniętej kasy jest taka, że Tusk postraszy wszystkich Merkel, że On najlepiej Ją zna, oczywiście poza własnym mężem Pani Kanclerz – doda dyplomatycznie. Jeśli ta strategia nie wypali, Sławomir Nowak wyłoży z kieszeni kilka swoich drogich zegarków, oraz tych pożyczonych chyba od Darka, no i w wtedy, jak dobrze pójdzie, to się odtrąbi w Polsce sukces, a zegarki ministra dostaną pozytywną narrację i  będzie lead gigant dla GW. Przejdą do historii III RP, a PiS poleci w dół. Zamiast ukrywać się z tymi czasomierzami, minister, od niebudowania czegokolwiek, przyjdzie do Moniki Olejnik, wyłoży zdjęcia zegarków na stół i powie: to one uratowały Polskę. A MO zapyta się radośnie: -A ile ich było? Siedem – odpowie rześko i dumnie minister. Ale to wariant B.
 
Zakładamy, że dojechali już do Brukseli i są w Komisji Europejskiej. Znając stopień korupcji wśród urzędników unijnych, niemały, od razu przystąpią do ataku i zapytają się Nowaka:
-Masz te zegarki?  Zaskoczony minister Nowak odpowie szczęśliwy:
-Mam!
-To dawaj! – odrzekną mu unijni urzędnicy.
Minister ucieszony szczerze (to możliwe w PO?) swoją wygraną o nasze, ukłoni się wdzięcznie, jak tylko on potrafi i: Będzie już widział tytuły w polskiej prasie na swój temat, no i żółte, a może nawet i czerwone paski w TVN 24. A urzędnicy z Brukseli zapytają się: - Coś jeszcze chłopaki? Bo ściągamy kasę z całej Unii i nie mamy czasu.
Tu Donald Tusk zacznie swoją kontrę, że Pani Kanclerz mu powiedziała…., ale nawet nie skończy zdania. Bo oni z kolei mu powiedzą, że ściągają tak ostro kasę właśnie na polecenie Merkel. To bęc! – można powiedzieć, wychodzą. Wracają do Polski samolotem, omijają już zaprzyjaźniony Berlin. Nie są smutni, bo co tam. Patent się zawsze znajdzie. I jest prosty. Wieczorem, oczywiście u Moniki Olejnik, minister Nowak, po kilku piszczących wręcz pytaniach redaktorki oświadczy, że przeznaczył te głupie zegarki na zmniejszenie zabranej nam kwoty, więc coś nam zwrócą, a może nawet więcej, niż wartość walających po domu Pana Sławomira zegarków.
Rzecz w tym, że Bruksela działa biznesowo. Najpierw zabiorą, a potem coś tam nam zwrócą. Nie tylko nam. Poza Węgrami, pewnie każdemu. Każdy rząd musi mieć bowiem jakiś sukces, bo w Europie wrze i ludzie są wkurzeni. A co do mecenasa Rogalskiego (dwieście notek i news numer 1 w TVN 24), to dobrze, że wyszedł z tym swoim „rozsądnym” tekstem. Znowu rozgorzała dyskusja o Smoleńsku i była kłótnia o brzozę. Sprawę może wspaniałomyślnie rozstrzygnąć Putin, bo w wypada wpaść do naszej (?) stolicy. Przywiezie brakujący kawałek brzozy, który cudownie ocalał u jakiegoś tam  Saszy Sarowa, bo wziął ten kawałek na opał, ale potem kupił węgiel i został. A kupił ten węgiel, ponieważ na rosyjskiej wsi bardzo rośnie stopa życiowa. I się, kurna, wszystko wtedy wyjaśni. No, a potem coś nam zwróci Bruksela. To może być nawet jeden z tych siedmiu zegarków Nowaka, który pożyczył od Darka. I bilans wyjdzie nam, i tak na zero.