Mówiąc o źródłach reformacji warto mieć na uwadze aspekt stricte świecki - związany z władzą i pieniędzmi. Sporo pisze o tym coryllus i pisze na tyle rzeczowo, że trudno mi już patrzeć na Lutra i Kalwina wyłącznie przez pryzmat dogmatów i praktyki wiary. Więcej - odnoszę wrażenie, że w istocie były one pretekstem, zasłoną dymną dla prostaczków i stanowiły ideologiczny ornament mający odwracać uwagę od istoty spraw. Czy trzeba tego dowodzić, widząc jak potoczył się rozwój ekonomiczny Europy w kolejnych wiekach?
Skoro reformacja miała być "wołaniem o powrót do nauki Chrystusowej", od której odwrócił się Kościół Rzymski, to jak wytłumaczyć fakt, że po kilkuset latach wzajemnej rywalizacji to raczej on pozostaje depozytariuszem wiary, a nadający ton współwyznawcom potomkowie Lutra i Kalwina zajmują się raczej problematyką równouprawnienia kobiet i zboczeń i uzasadnianiem sensu trwania kultu po odrzuceniu jego przedmiotu? Nie da się zaprzeczyć, że nie tylko w Europie, ale i w Ameryce protestantyzm jest w odwrocie. Boleję nad tym o tyle, że wielu jego wyznawców poganieje i wyrzeka się Chrystusa w ogóle. To strata nie tylko dla kościołów reformowanych, ale i dla nas, katolików.
Nie przeczę, że miliony ludzi skorzystało na reformacji duchowo, być może nawet osiągnęło dzięki niej zbawienie, różne są bowiem ścieżki Pana. Nie da się zaprzeczyć, że w intensywną fazę rozpadu kulty reformowane weszły całkiem niedawno, choć fetor gnicia unosił się nad nimi już dawno. Jednak jako sposób poszukiwania nowej drogi do Boga kulty te poniosły sromotną porażkę, a Rzym wytrwał i zdrowieje.
Dzisiejsi katolicy - przynajmniej ci, którzy starają się zgłębiać otaczającą rzeczywistość - świetnie sobie zdają sprawę, ile Kościół zapożyczył od reformatorów. Czy jednak było to samo dobro? I czy pochodzi ono wyłącznie od reformatorów i nie pojawiłoby się i bez nich? Problem samodzielnego czytania Biblii miał w okresie przełomu Średniowiecza i Odrodzenia charakter w gruncie rzeczy doraźny, doczesny i polityczny. Zakaz miał zapobiegać szerzeniu herezji i zabezpieczać kanon interpretacji prawd wiary w czasach, gdy umiejętność czytania i dążenie do wiedzy przestały ograniczać się do duchownych poddanych hierarchii, co było zupełną nowością od czasów antycznych. Ludzie Kościoła zareagowali po ludzku, czyli w sposób mało doskonały i pamiętając o chorobie herezji pierwszych wieków zabronili samodzielnie czytać (a tak naprawdę - interpretować) Pismo. Czy był to taki wielki błąd? I tak i nie, co widać po kakofonii wyznań zreformowanych. Bardzo ładnie opisywał to nawet Dick. W ówczesnej dobie był to być może jedyny w miarę skuteczny sposób powstrzymania człowieka przed grzechem pychy sięgającej nieba.
Co do liturgii w językach narodowych -- dziś wydaje się nam to niepojęte, że Kościół mógł się temu sprzeciwiać, ale to myślenie anachroniczne. Ówczesne języki narodowe były najzwyczajniej w świecie za słabo rozwinięte, by skutecznie przejąć funkcje liturgiczne. Wystarczy zagłębić się w ówczesną literaturę polską (a język polski należy do tych starszych, lepiej rozwiniętych języków nowożytnej Europy), by dostrzec jego ówczesną nieporadność, Języki narodowe dopiero z czasem miały stać się równie sprawnym jak łacina narzędziem myślenia i komunikacji. Brakowało też ludzi przygotowanych do nauczania i sprawowania liturgii w językach narodowych. Uniwersalność łaciny była nieporównanie bardziej oczywista niż dzisiejsza uniwersalność angielskiego - wówczas kształcenie człowieka oznaczało naukę łaciny, było jednocześnie nauką sposobu myślenia i wpajaniem ówczesnej mentalności naukowej. Zarazem także stanowiło swoiste namaszczenie do członkostwa w elitach. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nieodłączną częścią kształcenia jest poznawanie źródeł, a nie istniały źródła inne niż łacińskie, to przejście na języki narodowe było wówczas mrzonką. Rola języków narodowych w Kościele rosła stopniowo wraz z ich rozwojem i rozwojem społeczeństw. Kościołowi jednak aż do Vaticanum nie mogło zależeć na rezygnacji z łaciny, bo stanowiła ona spoiwo całego organizmu i swego rodzaju wspólną przestrzeń mentalną duchowieństwa. Utrata tej przestrzeni, faktyczne odejście od łaciny nawet w samym Watykanie, stało się czynnikiem który znacznie osłabił spoistość Kościoła. Od Vaticanum II Kościół nie jest już tym, czym był wcześniej. Niewiele zyskał, wiele utracił.
Reformacja postawiła na języki narodowe i była to decyzja polityczna, widzę w tym jeszcze jeden dowód na pozareligijne motywacje sponsorów Reformacji. Luter i jeggo następcy wykonali wielką pracę, ale czy na chwałę Bożą, czy też raczej - ludzką? Odejście od łaciny ułatwiło im znacznie przejęcie rządu dusz, odcięcie mas od wpływów Kościoła i umożliwiło zwycięstwo stricte polityczne i ekonomiczne. Serwowanie w tym kontekście podręcznikowych stereotypów o odpustach jest zwyczajnie nieporozumieniem. Odcięcie Kościoła od wpływów ze sprzedaży odpustów miało na celu jedynie przejęcie tego strumienia finansowego przez panów niemieckich i miasta. Nie chodziło przecież o troskę o zbawienie prostaczków, ale o kontrolę nad nimi, nad ich umysłami. I to się udało. Tą samą drogą podążają współcześni demiurdzy posługujący się mediami, tym razem jednak ze sfery czysto lingwistycznej przeszli do sfery semantycznej.
Wracając do protestantyzmu - z góry zastrzegam - nie twierdzę, że wyznania reformowane są już w 100% zgniłe. Właśnie mój rzekomy zachwyt nad Thatcher i Reaganem (w istocie - jedynie wdzięczność i szacunek) dowodzą, że dostrzegam istniejący wciąż, choć coraz słabszy potencjał tej myśli społeczno-religijnej. Niestety, jest ona dotknięta u swego zarania nieusuwalną skazą błędu i dlatego właśnie musi ostatecznie przegrać. Nie żebym jej tego życzył - najlepiej byłoby powrócić do źródła prawdy i wzajemnie się pojednać, wybaczyć. Jak wiemy, proces ten powoli następuje, mimo oczywistych trudności. Oboje przywódcy, z których lady Thatcher była pretekstem do całej dyskusji, potrafili przyjąć nauki Biblii we właściwy sposób i dobrze je wykorzystać w działalności politycznej. Bez wahania współpracowali przy tym z Kościołem Katolickim, widząc w nim sprzymierzeńca, a nie rywala. Zostawili po sobie wiele dobra i zasłużyli na wdzięczność tak protestantów, jak i katolików. Warto wziąć z nich przykład, bo wróg jest dla nas jeden - "ten, który nie przepuszcza żadnych okazji".
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 11790
że mu się jeszcze chce. Nie mam ani cierpliwosci ani przyjemności śledzić polemiki pana Chojeckiego - ale wyczuwam klona pastora.Czy się mylę ?
I jeszcze taki powiew - niczym spod Alp - czuję.
bo niektorzy widza sklonowane....
biale myszki....
Dobre pytanie. Bingo!!
I Zamiast bezsensownej polemiki link raz jeszcze. Film mowi wszystko.
http://www.obiektywnie.c…
Kiedy mieszkalem w Holandii, moja znajoma Francuska z pracy w biblotece uniwersyteckiej zwykla mawiac o holenderskich protestantach: To nie sa homo sapiens :)
> ... jak wytłumaczyć fakt, że po kilkuset latach wzajemnej rywalizacji to raczej on pozostaje depozytariuszem wiary ?
Pozwoli Pan, że wytłumacze. Myli Pan w swoim artykule wiarę z "nauką" sugerując ich tożsamość. W rzeczywistości jednak "depozytatiusz wiary" to nie to samo, co "depozytariusz nauki" lub "depozytaiusz wiedzy". Rzeczywiście głównym staraniem Koscioła Rzymskiego było doprowadzenie ludzi do wiary i tak uczynili z niej główny element swojej religijnej treści. Mówiąc lapidarnie kto więcej troszczył się o ilość owieczek niż o treść przekazu ten zgodny ze swoim staraniam osiągnął efekt.
> ... nie twierdzę, że wyznania reformowane są już w 100% zgniłe.
Ja także nie twierdzę, że Kosciół Rzymski jest już doszczętnie spróchniały i wystarczy kopnięcie żeby się wywrócił. Jednak trudno wskazać argumenty przeciwko tezie, że ceremonie bałwochwalstwa pozostają jego głównym elementem, a skutki są oczywiste - wiara ludzi, którzy ani nie za bardzo wiedzą w co wierzą, ani się do tego stosują.
Pozdrawiam, Zbigniew Lisiecki