Byłoby to tym bardziej bolesne, że sami byliby za to odpowiedzialni. Jednym z takich ministrów, który na pewno docenia rolę rządowej limuzyny jest Cezary Grabrczyk minister infrastruktury odpowiedzialny za kolej. Bałagan w PKP trwa od kilku dni - kolejarzom nie udało się na czas przygotować nowego rozkładu jazdy, te które wreszcie opublikowano zawierały błędy. Na dodatek popsuła się też popularna internetowa wyszukiwarka połączeń na stronie PKP SA.
Odpowiadający na pytanie dziennikarza RMF FM o sytuację na kolei rzecznik rządu Paweł Graś oświadczył, że minister Grabarczyk powinien wyciągnąć konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych za powstały bałagan. To zabawne tłumaczenie, ponieważ to właśnie on, jako minister, powinien nadzorować prace swoich podwładnych. Co jeszcze zabawniejsze, ze sposobu szukania winnych można wywnioskować, że się ich szybko nie znajdzie. Minister oświadczy, że znajdzie winnych, wiceminister, że już ich szuka, dyrektor departamentu, że natychmiast porozmawia z kierownikami by ustalić odpowiedzialnych, kierownicy, że zlecili te sprawę kolejarzom, ale muszą ustalić którym i tak dalej i dalej.
Bardzo znamienne jest zachowanie ministra Grabaczyka, który pytany przez dziennikarza RMF kilkakrotnie o chaos na kolei, ciepło i sympatycznie się do niego uśmiechnął. Spojrzał z rządową miłością w oczach i … nie powiedział ani słowa. Uparty radiowiec szedł za nim krok w krok powtarzając swe pytanie, ale minister o spojrzeniu łani odpowiadał jedynie swoim PR-owskim uśmiechem. Wygląda więc na to, że zastosował on taktykę Bronisława Komorowskiego, który tłumaczył powodzianom, że woda ma to do siebie, że spływa z czasem do morza. Teraz pasażerowie PKP będą musieli poczekać do wiosny, aż mrozy miną i swoje dwie godziny będzie można odczekać w nieco milszej aurze. Miejmy nadzieję, że jak zrobi się jesień i przyjdzie czas wyborów, pasażerowie PKP zdecydują, by obecni ministrowie przesiedli się jednak z limuzyn z powrotem do pociągów. W końcu taka jest naturalna kolei rzeczy, że z limuzyn kiedyś trzeba wysiąść. Tadeusz Rozłucki
Jak to dobrze z tymi rządowymi limuzynami. Jak dobrze, że wożą naszych biednych ministrów zimą, kiedy trzyma silny mróz i wieje lodowaty wiatr. Pomyślmy tylko do jakiego chaosu w państwie doszłoby gdyby rządowi dygnitarze podróżowali tak jak zwykli ludzie pociągami. Musieliby tak jak inni podróżni czekać po dwie godziny na pociąg nie wiedząc czy w ogóle przyjedzie.