Idąc zagłosować w minioną niedzielę nie zdawałem sobie sprawy z tego, że aż tak duża część osób jest zniechęcona do życia politycznego w naszym kraju. Najpierw musiałem stoczyć mały bój z żoną, niestety zakończony niepowodzeniem. Na moje argumenty, że warto i że trzeba próbować zmienić tą otaczającą nas beznadzieję. Oznajmiła mi, że jestem niepoprawnym naiwniakiem i że nie ma najmniejszego zamiaru zawracać sobie głowy karierami lokalnych polityków. Odwróciła się na pięcie i zdecydowanie ruszyła w kierunku bloku.
Sprawa niezbyt przyjemna. Zdałem sobie sprawę, że może zakończyć się awanturą, więc dałem spokój i sam ruszyłem w kierunku szkoły gdzie mieściła się komisja wyborcza. Po drodze spotkałem znajomego, starszego pana już po siedemdziesiątce, z którym zwykle witamy się i który wypytuje o moje dzieci i chwali się wnukami. Podczas jednej z takich rozmów wygadał się, że czyta jedynie „Nasz Dziennik” i „Gazetę Polską”, gdyż do innych gazet stracił zaufanie. Myślałem więc, że pójdziemy razem zagłosować. Czekało mnie niestety kolejne rozczarowanie. Pan Stanisław oznajmił mi, że nie widzi najmniejszego sensu w głosowaniu i wręcz radzi mi bym dał sobie z tym spokój i zamiast się denerwować miło spędził czas z rodziną.
Byłem mocno rozczarowany. Ale postanowienia nie zmieniłem, poszedłem zagłosować. Przez chwilę zadałem sobie jednak pytanie czy jest sens to robić skoro kandydat na którego miałem ochotę zagłosować czyli Piotr Strzembosz (syn prof. Adama Strzembosza) reprezentujący Prawicę Rzeczypospolitej – UPR, nie miał najmniejszych szans i pewnie uzyskał około 1 proc. głosów. Postanowiłem więc, że oddam głos na kandydata PiS Czesława Bieleckiego choć on także według przedwyborczych sondaży był przeznaczony na przegraną. A niech tam – pomyślałem i postawiłem przy jego nazwisku krzyżyk.
Przyznam, że decyzja ta wymagała ode mnie pewnej determinacji. Głosowałem wiedząc, że mój kandydat przegra. Zdałem sobie sprawę, że jeśli strategia PiS-u obliczona jest na jakąś gierkę, np. odzyskamy władze dopiero kiedy ekipa Donalda Tuska zupełnie się skompromituje, to pewna część elektoratu może nieuchronnie do tego czasu zniechęcić się i odpłynąć, a co za tym idzie może tego zwycięstwa nigdy więcej nie być. Na koniec nie mogę nie wspomnieć, że kampania Czesława Bieleckiego nie była przeprowadzona zbyt dobrze. Trzeba ją było zacząć dobrych kilka miesięcy przed wyborami a nie na dwa tygodnie. Idę o zakład, że większość głosujących nawet nie wiedziała kim jest kandydat PiS-u. Na pocieszenie pozostał wcale niezły wynik PiS-u do Sejmiku Województwa Mazowieckiego. Mogłoby być nawet zwycięstwo gdyby … zagłosowali zniechęceni. Tacy jak moi bliscy i pan Stanisław. Tadeusz Rozłucki