Moja Wigilia dla Andrzeja Czerneckiego

Trzynaście milionów Polaków żyje na granicy minimum socjalnego  – podaje Główny Urząd Statystyczny, a tymczasem dla niektórych użytkowników sieci, kobieta chwytająca podczas miejskiej Wigilii w Radomiu sok w butelkach budzi rozbawienie. Media w Polsce przekazują jedynie dwa, dominujące obrazy: sukcesy rządu i jego walkę o sukces, albo nieustające  porażki opozycji  i zamęt jaki ona ciągle wywołuje. Czegoś pośrodku, zwykłego życia Polaków nie ma, poza niszowymi reportażami o ludzkiej biedzie i tak zwanym wykluczeniu. Kiedy pojawiła się informacja, że nieżyjący już Andrzej Czernecki przekazał czterysta milionów złotych na edukację dzieci z obszarów wiejskich, od razu zobaczyłem scenę sprzed kilku lat: początek roku szkolnego w szkole podstawowej pod Nowogardem w województwie zachodniopomorskim. Patrzyłem wtedy na twarze tych dzieci z pierwszej i drugiej klasy i z nich biła wrażliwość, duchowość, skromność, pewien rodzaj pokory wobec życia. Kto nie widział na własne oczy, ten nie zrozumie tego, że to jest nie tylko inna Polska, ale zupełnie inny świat. Świat, w którym dziecko uczy się odpowiedzialności od pierwszych lat życia. To nie jest świat dzieci z wielkich miast – oczywiście, czasami też wrażliwych, dobrze wychowywanych – pędzących w świat konsumpcji za swoimi rodzicami. Kiedy więc dowiedziałem się o tym, że pojawił się w Polsce człowiek, który cały dorobek swojego życia przekazał na edukację tych wspaniałych dzieci, urosło mi serce, zrobiło mi się po prostu na moment bardzo ciepło na duszy, jakoś tak lekko, bo wiem, że wśród tych pierwszoklasistów spod Nowogardu są przyszli twórcy, geniusze, naukowcy, być może wielcy politycy, których przecież potrzebujemy.

Jutro Wigilia, więc nie jest to już na pewno czas na rozliczenia i połajanki, choć nie wszyscy to respektują. Powracam  jeszcze myślą do małej wsi pod Nowogardem. Realizując tam dziesięć lat temu krótki reportaż o  tragicznej ręcz sytuacji materialnej ludzi z obszarów popegeerowskich trafiłem do gospodarstwa, w którym matka sama wychowywała lub już wychowała siedemnaścioro dzieci. Mąż pracował dorywczo, a ona niemal jako Dar Boży traktowała cztery kozy, które kupiła z przyznanych jej zasiłków na dzieci. W zadbanym wnętrzu siedziały obok niej dwie córeczki w wieku pięciu, może sześciu lat. Miały cudowne oczy, oczy przepełnione ich życiem – trudnym, ale na swój sposób szczęśliwym. To było wyjątkowe doznanie, kamera tego nie oddała na wizji. Myślę sobie, że kiedy stawiamy jeden talerz więcej na stole, to róbmy to nie tylko z myślą o wędrowcu, który może zawitać u nas w domu. Pomyślmy wtedy o ubóstwie, nie o samej biedzie, ale o ubóstwie, pomyślmy przez chwilę w tym roku o zmarłym Andrzeju Czerneckim, który można chyba tak powiedzieć, swoim darem dał szansę tysiącom wspaniałych wiejskich dzieci na to, by, tak jak mówi, Pismo Święte, mogły rozwinąć w życiu swoje wszystkie talenty, jakie im dał Stwórca.  I jest jeszcze w związku z tym jedno moje przesłanie na te Święta Bożego Narodzenia. Niech będą okazją do refleksji, że nasze dzieci, choć to zabrzmi może dla niektórych banalnie, są naszym największym narodowym kapitałem, naszą największą narodową wartością i nadzieją. Jeśli więc sami, po dwudziestu latach, widzimy tyle zła wokół siebie, brak troski o losy państwa, to zróbmy wszystko, by następne pokolenie Polaków przywróciło Polsce chwałę i blask. Pomyślmy też jutro wieczorem o wspaniałym geście Andrzeja Czerneckiego.

Życzę Wszystkim,

Radosnych, Przepełnionych Miłością  i Nadzieją

Świąt Bożego Narodzenia