Władza na dobrą pogodę

 

W lecie mieliśmy kilka fal powodzi, spowodowanych przez deszcze – podobnie w Polsce niespodziewane jak, nie przymierzając, na Saharze. Pomiędzy jedną, a drugą falą powodzi zalewającą dobytek setek tysięcy ludzi, przedstawiciel rządu (w programie J. Pospieszalskiego) pocieszył nas, że spadło już tak dużo deszczu, że teraz mamy na kilka lat spokój. Po kolejnej fali powodzi już nic nie mówił…W zimie władzę zaskoczył śnieg – choć zapowiadano go już od kilku dni. Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Lublinie zapanował totalny chaos komunikacyjny. Wiceprezydent i zarazem kandydat na prezydenta Lublina Krzysztof Żuk z Platformy Obywatelskiej, w odruchu rozpaczy mógł tylko zaapelować do mieszkańców miasta, by nie korzystali ze swoich samochodów, a na przyjezdnych czekały szlabany na rogatkach miasta. Mamy więc znowu niespodziewany o tej porze roku kataklizm – opad kilkunastu centymetrów śniegu i rządzący mają nam tylko tyle do powiedzenia: Radźcie sobie sami.Gdyby ta władza była jeszcze w miarę niskobudżetowa, by nie rzec: bezpłatna, to można by nie zakłócać jej spokoju. Szczególnie, gdyby w Polsce stale świeciło słońce, a opady były tylko przelotne – to niech tam sobie władza gra w piłkę czy sączy winko. Znajdujemy się jednak w takiej strefie klimatycznej, że nieprzyjemne niespodzianki zdarzają się zarówno w maju, jak i w listopadzie…

 

 

W lecie deszcz, w zimie śnieg – i państwo stoi w dryfie… Warto zastanowić się w tym kontekście, po co nam takie władze?