Ból zęba

W moim życiu ból zęba pojawia się z dwóch przyczyn. Po pierwsze z powodu zaniedbania stomatologicznego, a po drugie na skutek obserwacji rzeczywistości. Czasem jak ktoś coś powie lub zrobi – to aż zęby bolą.

Ostatnio zęby rozbolały mnie od dyskusji nad mniemaną koalicją PiS – SLD. Sam pomysł, przyznaję, jest dość ekscentryczny i śmierdzący. W pierwszym odruchu pomyślałem, że rzucenie tego pomysłu jest dziełem kogoś, kto wreszcie wymyślił jak naruszyć „twardy” elektorat PiS. W końcu PiS w ciągu ostatnich lat te jakieś 25% poparcia miał, więc jest się czego bać – po rządach PO takie 25%, które karnie pójdzie do urn może dać nawet większość konstytucyjną.

Przyznam szczerze, że na PiS głosuję wcale nie od tak dawna. Kiedyś głosowałem na Solidarność, potem na ROP. Wcale nie miałem jakiegoś głębokiego przekonania do Kaczyńskich, ba, nawet nie głosowałem w II turze wyborów prezydenckich w Warszawie (Lech Kaczyński – Balicki Marek), ponieważ uważałem powierzanie Kaczyńskim rządów za eksperyment interesujący, jednak nieco zbyt ryzykowny (skąd inąd, gdybym uważał, że Lech Kaczyński mógłby te wybory z Balickim Markiem przegrać pewnie bym jednak na Kaczyńskiego zagłosował). Eksperyment jednak się udał (rzecz jasna nie bez zastrzeżeń) i tak zostałem elektoratem PiS – dlatego, że zdobyli moje zaufanie. Zaufanie, że z uporem będą dalej realizować swój dotychczasowy program.

I póki co to ufam im nadal, choć często robią różne rzeczy wątpliwe z mojego punktu widzenia. Ufam więc, że PiS będzie realizował swój dotychczasowy program w gospodarce, polityce społecznej, polityce zagranicznej, polityce obronnej, polityce historycznej i we wszystkich innych sferach życia. Jak rozumiem głoszenie i próby realizacji takiego programu będą dla SLD, takiego jakim jest, wystarczającą przeszkodą do zawierania koalicji – no chyba, że SLD się zmieni…

No chyba, że PiS się zmieni – to przestanę na nich głosować.

PS. A z resztą słowo „koalicja” jest mniej więcej tak pojemne jak słowo „umowa” i w zasadzie może znaczyć wszystko. O koalicjach rozmawia się nie w środku kadencji, tylko po wyborach, gdy wiadomo ile kto ma głosów, ile komu brakuje do jakiej większości, kto z czego jest skłonny ustąpić i co w zamian realizować. Oczywiście może mnie spotkać zawód, ale póki co ufam, że mnie nie spotka.