Pomarańczowa rewolucja

Pomarańczowa rewolucja
Z mojego punktu widzenia

Pięć lat temu Ukraińcy w romantycznym zrywie przeprowadzili Pomarańczową Rewolucję. Wielu moich kolegów pojechało na Majdan, czy gdzie tam… Krótko mówiąc była euforia. Sprawa w każdym razie była tak jednoznaczna, że nawet Wałęsa Lech i Kwaśniewski Aleksander umieli się wobec niej przyzwoicie zachować, ba nawet Krzaklewski Marian.

A ja miałem do całej sprawy stosunek, rzekłbym, dwustronny.

Z jednej strony Ukraińcy przeżyli coś, czemu kibicowałem i co napełniało mnie wielką radością. Przeżyli, myślę, coś takiego, co my, Polacy przeżyliśmy w roku 1979 podczas I pielgrzymki Jana Pawła II. Zobaczyli, że jest ich wielu podobnie myślących i podobnie zdeterminowanych, że chcą i że mogą.

Z drugiej strony patrzyłem na Juszczenkę Wiktora, na Tymoszenko Julię i wiedziałem, że tych dwoje ohydnie wykiwa tych z Majdanu.Dla mojej opinii o Tymoszenko Julii kluczowe było to, że zrobiła pieniądze i zyskała pozycję dzięki interesom w branży paliwowej. Przyzwoici ludzie takich karier nie robią, zwłaszcza w świecie postsowieckim.

Całe zaufanie do Juszczenki Wiktora straciłem jeszcze na kilka miesięcy przed ukraińskimi wyborami prezydenckimi w 2005 roku, gdy dowiedziałem się, że jego doradcą jest niejaki Tomaszewski Janusz. Ten z Łodzi, a w zasadzie z Pabianic. No, pomyślałem sobie, jeśli Juszczenko Wiktor bierze sobie na doradcę takie indywiduum – nic dobrego z tego nie będzie.Krótko mówiąc wobec całej tej Rewolucji miałem trochę taki stosunek jak Janek Kelus w „Sentymentalnej Pannie S” – z jednej strony „nie była w pełni w moim typie, ale lubiłem to, że jest”, a ja wobec niej „byłem jak zwykle trochę z boku i tak jak zwykle bez pieniędzy”.

Po latach wyszło na moje. Ale i tak cieszę się, że Ukraińcy mieli swoją Pomarańczową Rewolucję, bo takie Rewolucje na duszach Narodów zostawiają ślady. Takie „siły fatalne”, jak pisał Słowacki, które „gniotą niewidzialnie” i przerabiają zjadaczy chleba w aniołów. Co daj Boże jak najszybciej. Amen.