Paragon wolności

Ostatnio mówi się co nieco o możliwości wprowadzenia kontroli marzy w sieciach handlowych.

Zaraz, gdy pomysł został wyartykułowany (zrobił to chyba ktoś z PSL) obudził się chór obrońców wolnego rynku. Że to PRL-owska kontrola cen, że to działanie na wzór wizytującego supermarket Putina i inne takie. Te głosy, „choć nie idą pod niebiosy”, podnoszą się zawsze ile razy gdzieś pojawi się informacja, że ktoś pomyślał o ograniczeniu dochodów korporacji, albo o tym, że bogaci też mogliby płacić podatki.

Tak sobie myślę, że nic by się nie stało, jeśli na przykład paragon musiałby zawierać informację o wysokości kolejnych marż. Dlaczego, skoro płacę zarobionymi przez siebie pieniędzmi na przykład za jogurt – nie mam prawa do informacji ile zapłaciłem rolnikowi od mleka, ile mleczarni, a ile pośrednikom i sprzedawcy?

Powiedzą, że to trudne, ale przecież te wszystkie informacje i tak są w zasobach sieci, więc w czym problem, by je podać klientowi do wiadomości? W tym, że klient wyposażony w taką wiedzę mógłby zmienić swoje zachowanie.

Całość jest kwestią informacji. Mam prawo wiedzieć komu i ile tak naprawdę płacę za marchewkę, mam prawo wiedzieć kogo utrzymuję, a kogo tuczę. I widzę w tym wolność i pole do wolnej konkurencji, a nie powrót do totalitaryzmu.

Powiedzą, że propozycja może oznaczać nie tylko podanie tajnych informacji handlowych (bo dziś to na co wydaję własne pieniądze jest objęte ścisłą tajemnicą handlową), ale również – o zgrozo „wolnorynkowców” – ustawowe ograniczenie marży handlowej. Przeciwko temu też nic nie mam. Wolny rynek to nie „wolna amerykanka” i zakłada po pierwsze swobodny dostęp do informacji, a po wtóre równość podmiotów. O braku jakichkolwiek ograniczeń nic tu nie ma.