Obudzone demony

Poprawność polityczna każe nam patrzeć na niektóre zjawiska ze ściśle określonej strony i jednocześnie całkowicie zamknąć się na ich percepowanie z innych punktów widzenia.

Na przykład „in vitro” każe się nam pojmować jako dobrodziejstwo dla osób (słowa „osób” – zamiast niepoprawnych w tym wypadku słów „małżeństw”, czy choćby „par” – użyłem świadomie) mających trudności z zajściem w ciążę. I niewątpliwie można owo „in vitro” jako takie dobrodziejstwo, rzecz jasna z tej jedynej perspektywy, postrzegać.

Z „in vitro” łączy się pojęcie „surogatki” – osoby (znowu słowo „osoba” jest użyte z rozmysłem), która na podstawie umowy cywilnoprawnej dokona w zastępstwie innej osoby czynności donoszenia ciąży. Techniczny język którego tu użyłem poraża, ale na tym właśnie polega istota zjawiska.

W ostatnich dniach media pokazały nam jednak drugą stronę medalu. Oto uczciwie wynajęta „surogatka” domaga się zwrotu dziecka, które urodziła. W mediach mówią, że dziecko ma jednego ojca oraz trzy matki: tą co urodziła, tą co dała jajeczko i tą co wychowuje – co najmniej trójka z tej czwórki „rodziców” jest nieszczęśliwa, a dziecko ma ogromne szanse na przerąbane życie, które będzie upływać bez poczucia koniecznej do normalnej egzystencji stabilności, poczucia przynależności…, a sytuacja wydaje się być nierozwiązywalna. Krótko mówiąc obudzono demony…

Ignorowanie istnienia duchowej strony zjawiska, emocjonalnego zaangażowania osób biorących udział w „procederze” i to po wszystkich jego stronach musiało te demony obudzić. A jeśli ktoś powie, że nie wiedział, albo że się nie spodziewał, będzie to oznaczało, że coś u niego z głową nie w porządku.

* * *

Był kiedyś taki film, chyba „Bruce Wszechmogący”, w którym główny bohater spotkał się z Bogiem i Bóg na jakiś czas pozwolił mu wejść w swoje kompetencje. Szybko okazało się, że świat nie jest wcale taki prosty, że nie można spełnić wszystkich życzeń… Krótko mówiąc eksperyment nawet samemu Bruce-owi nie przyniósł oczekiwanych błogosławionych skutków.

Mówi się, że to że nie mamy w Polsce ustawy regulującej „in vitro” jest dowodem na wsteczność i zaściankowość, że to wbrew postępowi (jedna z moich ulubionych postaci filmowych powiedziała: „elektryczne kotły w piekle, to też postęp”). Z tą ustawą to też rzecz jasna nie chodzi o to, żeby była, tylko żeby była stosownie liberalna. W końcu, gdyby uchwalono ustawę regulującą problem „in vitro” poprzez na przykład całkowite zakazanie procederu – to też, z punktu widzenia postępowców, nie było by dobrze.

Tymczasem brak takiej ustawy, jak i innych ustaw o przejęciu wybranych wyłącznych kompetencji Pana Boga, można z innego punktu widzenia postrzegać jako błogosławieństwo. Ustawowe regulowanie niektórych spraw musi pozostawiać za sobą wiele nieszczęść i wypalone dusze, a to gorzej, o wiele gorzej niż wypalona ziemia.