O wielkim zmęczeniu, dzieciach i Ruth-Anne

Czasem gdy jestem bardzo zmęczony sięgam po niezawodną terapię – gapię się na ruszające się. Pomaga niezawodnie.

Do zastosowania w tej terapii nadaje się znakomicie działająca pralka automatyczna, o ile ma szklane drzwiczki albo telewizor z włączonym meczem piłkarskim. Pralka oczywiście jest znacznie lepsza – o wyniku prania nie decyduje przekupiony sędzia, a prane ubrania rzadko się między sobą biją – więc człowiek nie uczestniczy, nawet jako widz, w wydarzeniu kompromitującym bądź dwuznacznym moralnie.

Nie każdy jednak ma przed pralką wygodny fotel. Ja też nie mam, więc wybieram telewizor. Meczu jednak nie jestem w stanie oglądać – sięgam więc w takich momentach po amerykańskie seriale.

Ten przydługi wstęp zamieściłem po to, by wyjaśnić dlaczego postanowiłem obejrzeć „Przystanek Alaska”. Nie uważam, że jest to jakoś szczególnie zły film, wręcz przeciwnie – znakomity, choć poprawny politycznie (choć nie nachalnie). Po prostu generalnie uważam, że jeśli normalny człowiek po coś takiego sięga – powinien to jakoś wytłumaczyć.

W filmie znalazłem kilka zabawnych postaci i scen. Jedną z bohaterek jest niejaka Ruth-Anne mocno starsza pani, która po różnych zakrętach w życiu osiadła w Cicely na Alasce (środek Nikąd) i prowadzi tam sklep wielobranżowy.

Owa Ruth-Anne w którymś z odcinków przyznała się, że ma dwóch synów. Z jednego jest bardzo dumna – jest kierowcą ciężarówki i pisze wiersze. Drugi syn jest jej wielkim niepowodzeniem i Ruth-Anne z bólem pochyla się nad jego zmarnowanym życiem. Chłopak, jako dziecko, świetnie się zapowiadał na piosenkarza, ale jak dorósł został bankierem w Chicago.

Jakoś rozumiem postawę Ruth-Anne wobec jej synów.Jak napisałem na początku po takie filmy sięgam jak jestem bardzo zmęczony i nie tylko mam nieprzepartą potrzebę pogapienia się na ruszające się, ale w zasadzie wtedy gdy nie jestem w stanie robić niczego innego. Może dlatego właśnie rozumiem postawę Ruth-Anne, ale może nie tylko dlatego…