Przygoda z sondażami i nieoznaczonością Heisenberga

O badaniach opinii publicznej i sondażach, a także o sondażodajniach napisano już chyba wszystko.

Wiadomo kto je ma (pisała o tym również „Gazeta Polska” – jak zwykle inaczej niż inne „Gazety”). Wiadomo również, że w myśl sondaży prezydentem Polski jest cały czas Tusk Donald. Nie przemilczano także faktu, że sondaże, jako metoda badawcza, są jednym z najlepszych na świecie przykładów działania zasady nieoznaczoności Heisenberga, czyli konstatacji, że obserwator wpływa na obserwowany obiekt.

O tym wszystkim już pisano i nie chcę rozwijać tych myśli, bo nie wniosę nic konstruktywnego. Opiszę za to zabawną przygodę, jaka spotkała mnie podczas lektury sondaży.

Otóż efektem pracy sondażodajni jest zwykle kilkunastostronicowe opracowanie wyników przeprowadzonej ankiety. Media pokazują nam tylko główny wniosek z badania, a w zasadzie jego część, ale w opracowaniu jeśli jest dobre – zawartych jest znacznie więcej informacji oraz, co najciekawsze, tabele z bezpośrednio podanymi wynikami ankiety. Tabele te pokazują jakie pytania zostały zadane i jakich odpowiedzi udzielili respondenci.

Skoro z tabel wynika jak na poszczególne pytania odpowiadali ankietowani – to można z nich przy odrobinie wysiłku zobaczyć jaka grupa społeczna deklaruje dany pogląd. No i właśnie…

Jakież było moje zdziwienie gdy skonstatowałem, że przeciętna osoba wyznająca moje poglądy jest religijną, mieszkającą na wsi lub w mieście do 10.000 mieszkańców kobietą po sześćdziesiątce o wykształceniu podstawowym lub zasadniczym zawodowym.

Osobiście nie mam nic przeciwko religijności, ale trzeba przyznać, że dość daleko posunął się ten Heisenberg w zmienianiu badanego obiektu.