Tatarzy. Przyczynek do dziejów tolerancji

Z cyklu: „Jest takie miejsce…”

Tatarzy

Przyczynek do dziejów tolerancji

 

Był przełom kwietnia i maja 1995 r. Wraz z koleżankami i kolegami ze Studenckiego Koła Naukowego Historyków UMK (byłem wtedy studentem III roku historii) wybraliśmy się na objazd naukowy po Kresach. Zwiedzaliśmy tereny dzisiejszej Białorusi i Rosji podróżując po miejscach, które z różnych powodów wpisały się w naszą narodową pamięć na przestrzeni wieków takich jak Grodno, Nowogródek, Nieśwież czy Katyń, a trochę poruszaliśmy się szlakiem wypraw króla Stefana Batorego z okresu jego wojen z Rosją Iwana Groźnego zwiedzając Połock, Wielkie Łuki czy Psków. Nie o wyprawach Stefana Batorego jednak będzie ta opowieść, a o maleńkiej, prawie nieznanej w Polsce miejscowości Liwie. Zresztą nawet nie o samej miejscowości, która ani wielkością, ani jakimiś szczególnymi atrakcjami nie zachęca specjalnie do zwiedzania. Jest ona raczej pretekstem do tego, aby napisać o czymś, co w naszych dziejach jest równie zatarte w pamięci, jak leżące kiedyś w granicach Rzeczypospolitej Liwie.

            Kresy, które były kiedyś sercem Rzeczypospolitej, pełne są elementów stanowiących fundamenty naszej tożsamości. Ich śladami podróżowaliśmy wówczas w 1995 r. I właśnie do jednego z takich fundamentów w Liwie skierowaliśmy wtedy nasze kroki. A był to… meczet. Odszukaliśmy tamtejszego mułłę. Był to niewysoki, leciwy już człowiek, ubrany dość skromnie. Gdy dowiedział się, że jesteśmy z Polski nieomal popłakał się ze wzruszenia i zaczął recytować wiersz opowiadający o Insurekcji Kościuszkowskiej:

„Na krakowskim rynku

wszystkie dzwony biją.

Cisną się mieszczanie

Z wyciągniętą szyją.

 

Zagrzmiały okrzyki

Jak tysięczne działa…

Swego bohatera

Polska wita cała!”

Pokazując nam tamtejszy, drewniany, pochodzący z 2 poł. XIX w. meczet, z Koranem w ręku zaczął wspominać czasy II Rzeczypospolitej, kiedy jako polski Tatar służył w wojsku. I z tym samym egzemplarzem Koranu w dłoni, jakby chciał udowodnić jak wiele jeszcze z tamtych czasów pamięta, zaczął po polsku recytować „Ojcze nasz”.

            To spotkanie w najważniejszym obecnie meczecie na Białorusi i ten może już nieżyjący dziś, a wówczas szlochający za Polską mułła uświadomili mi na nowo coś o czym warto, abyśmy przypominali i pamiętali także, a może zwłaszcza dziś.

            W 1947 r. miało dojść do powstania na Bliskim Wschodzie dwóch państw. Jednego stworzonego przez Żydów, drugiego przez Palestyńczyków. Tak w każdym razie zdecydowała społeczność międzynarodowa w rezolucji ONZ. Niestety. Rezolucja ta nigdy nie została wykonana. Zamiast niej mamy ciągnący się od ponad 60 lat konflikt, który co jakiś czas przybiera na sile i przynosi kolejne dziesiątki, setki, tysiące ofiar. Jest już wiek XXI. Wszyscy na ustach mają pełno frazesów o tolerancji, o prawach człowieka, o doświadczeniach płynących z ludzkich dramatów na przestrzeni wieków, a mimo to tam ciągle giną ludzie tylko dlatego, że tamtejsze elity polityczne nie potrafią stworzyć właściwych warunków do wspólnego egzystowania tych społeczności.

            Tymczasem już kilka wieków temu było na świecie takie miejsce, gdzie nie tylko spotykał się z zachodem wschód, ale obok siebie żyli w pokoju wzajemnie się szanując Muzułmanie, Żydzi, Rusini, Litwini, Polacy. Żyjącym w Rzeczypospolitej Tatarom polscy królowie, a jednocześnie wielcy książęta litewscy nie zakazywali chodzić w takich strojach, jakie są właściwe dla ich tradycji, nikt nie piętnował Żydów z powodu ich pochodzenia, a ci którzy musieli uchodzić przed prześladowaniami z Europy Zachodniej właśnie w Rzeczypospolitej znajdowali schronienie i przywileje pozwalające im na godne życie. Gdy ówczesną Europę ogarniały wojny i konflikty religijne w XV i XVI wieku na tereny Rzeczypospolitej przybyła liczna społeczność tatarska, znajdując tu schronienie i otrzymując przywileje, takie jakie przysługiwały wszystkim obywatelom Rzeczypospolitej z prawem do zachowania własnej religii i tradycji. Liczne zacne rody tatarskie zostały zaliczone w poczet szlachty i przypisane do odpowiednich herbów. Począwszy od króla Zygmunta Augusta, który nadał im przywileje w 1561 i 1568 r. inni polscy władcy (Stefan Batory, Zygmunt III, Władysław IV, Michał Korybut Wiśniowiecki) jak i liczne konstytucje sejmowe obdarzały społeczność tatarską w Rzeczypospolitej licznymi prawami. Ci zaś odpłacali się wiernie Rzeczypospolitej nie szczędząc jej swojej krwi i zbrojnego wysiłku.

Polscy, choć właściwie określenie litewscy byłoby stosowniejsze, bo zamieszkiwali głównie tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego, będącego obok Korony integralną częścią Rzeczypospolitej, Tatarzy przy swojej nowej Ojczynie trwali wiernie. Gdy chan krymski chciał ich przekupić powołując się przy okazji na łączące ich więzy wspólnej religii odpowiedzieli mu: „Ani Bóg, ani Prorok nie każe wam rabować, a nam być niewdzięcznymi. Pokonując was, zabijamy łupieżców, a nie braci naszych.” 

Były jednak i momenty mniej radosne i chwalebne. Pogarszająca się sytuacja Tatarów w XVII w. skłoniła ich do buntu i do czasowego przejścia na stronę turecką. Nie był on tak krwawy jak ten na kartach „Pana Wołodyjowskiego” u Henryka Sienkiewicza, bo ani w Raszkowie, ani nigdzie indziej rzezi polscy Tatarzy nie dokonali, ale fakt samej zdrady pozostaje bezsporny. Inną jest sprawą, że była ona powodowana kryzysem tolerancji w Polsce wieku XVII, która i na prawach polskich muzułmanów się odznaczyła. Powrócili jednak Lipkowie i na służbę Rzeczypospolitej, a ona jak na Matkę przystało przygarnęła ich do swojego serca i winy darowała (1676), a dawne prawa i swobody przywróciła (1677). Wkrótce po tych wydarzeniach król Jan III Sobieski spod Wiednia, gdzie na czele wojsk europejskich stawiał czoło inwazji tureckiej w listach do królowej Marysieńki pisał o tym, że walczący w jego oddziałach „Tatarzy dzielnie i wiernie się sprawują”.

            Pozostaną wierni Tatarzy Rzeczypospolitej także wtedy, kiedy ona sama z mapy Europy zostanie wymazana. Walczyli Tatarzy po polskiej stronie w czasie wojen napoleońskich. Pułk wojsk tatarskich walczący przy Napoleonie powstał z inicjatywy Mustafy Achmatowicza. Stawiali Tatarzy ramię w ramię z Polakami w czasie powstań narodowych (kościuszkowskiego, listopadowego i styczniowego). A gdy Józef Piłsudski tworzył zaczątki swoich organizacji niepodległościowych, w tym Polską Partię Socjalistyczną, wśród jego najbliższych współpracowników także nie zabrakło polskich Tatarów. Jednym z najwybitniejszych towarzyszy w czasie działalności konspiracyjnej i w początkach wojny był Aleksander Sulkiewicz (właściwie Aleksander Hózman – Mirza Sulkiewicz, pseudonim Michał Czarny), który zginął jako żołnierz słynnej I Brygady Legionów podczas walk na Wołyniu.

            Wśród walczących w 1920 r. z bolszewikami wojsk polskich działał Tatarski Pułk Ułanów imienia Mustafy Achmatowicza, który zresztą w czasie walk został nieomal doszczętnie rozbity, a w efekcie tego rozwiązany.

            W Drugiej Rzeczpospolitej życie niewielkiej, ale prężnej społeczności tatarskiej rozwijało się bardzo bujnie. Posiadali własne związki kulturalno – oświatowe i religijne, w Wilnie istniało Tatarskie Muzeum Narodowe, działało także Tatarskie Archiwum Narodowe. Istniały liczne pisma i wspólnoty, które pozwalały im się rozwijać. Kres przyszedł wraz z II wojną światową. Ginęli podobnie jak Polacy, zarówno z rąk niemieckich jak i sowieckich. Tatarska krew mieszała się z polską w mogiłach Katynia, Tobruku czy Monte Cassino.

            Dziś jest już ich tylko garstka. Gdyby nie to, że jedna czy druga stacja telewizyjna potrzebuje nieraz pokazać jakiegoś polskiego muzułmanina i przy okazji tych potrzeb zwykle mamy okazję zobaczyć w serwisach informacyjnych Tomasza Miśkiewicza, muftiego Muzułmańskiego Związku Religijnego w Rzeczpospolitej Polskiej, pewnie nawet nie zauważalibyśmy ich obecności.

Rzeczypospolitej, takiej o jaką walczyli Mustafa Achmatowicz czy Aleksander Sulkiewicz już nie ma. Nie ma już Kresów, nie ma i Lipków. Ale świadectwo 600 lat wspólnego i zgodnego życia jest już na zawsze wpisane w naszą historię. Warto przypominać ją także i dziś, zwłaszcza gdy w Gazie giną palestyńskie dzieci, a Europa nie wie jak radzić sobie z licznie przyjeżdżającymi do niej szukającymi lepszego życia wyznawcami Proroka.