Czy PO zafunduje nam w przyszłym roku dziurę budżetową?

Czy PO zafunduje nam w przyszłym roku dziurę budżetową?

 

            W sejmie odbyło się pierwsze czytanie ustawy budżetowej na rok 2009. Często państwo jest porównywane do budynku. Jeśli konstytucję określamy fundamentem państwa to finanse można powiedzieć, że są ścianami, a ustawy budżetowa to ściana nośna całej konstrukcji. Wszyscy wybitni politycy, nawet jeśli nie byli najbardziej biegli w sprawach finansów publicznych, ale zdawali sobie sprawę z ich znaczenia zawsze przykładali ogromną wagę do konstruowania budżetu państwa. Przykładem niech będzie nawet marszałek Józef Piłsudski, który w powszechnej opinii uchodził raczej za osobę mniej zajmującą się sprawami ekonomicznymi. Przychylny Marszałkowi historyk Władysław Pobóg – Malinowski tak opisuje słynną historię z „laurką”: „W marcu 1927 r., w końcowej fazie prac sejmowych nad budżetem, Piłsudski otrzymał z Sejmu, jak się później okazało – mylną – informację, iż opozycja budżetu nie uchwali; zawsze do sprawy uchwalenia budżetu przywiązując wielką wagę – Piłsudski przybył do Sejmu osobiście i zasiadł w loży rządowej, ostentacyjnie trzymając w ręku arkusz papieru, zwinięty w rulon i przewiązany wstążeczką. Piłsudski sądził, że posłowie będą podejrzewali, iż rulonik jest dekretem Prezydenta o rozwiązaniu Sejmu i że sam widok ruloniku odbierze im odwagę do głosowania przeciw budżetowi. Nikt poza Miedzińskim nie wiedział, że rulonik zawiera kilka zdań bez istotnego znaczenia. Miedziński zresztą, dobrze w sytuacji zorientowany, uprzedzał Piłsudskiego, iż Sejm budżetu nie odrzuci”

            Tyle historii odległej już nieco, teraz troszkę teraźniejszości i historii nieco nam bliższej. W imieniu rządu budżet przedstawił minister finansów Jan Vincent-Rostowski. W swojej wcześniejszej pracy należał do najbliższych współpracowników Leszka Balcerowicza. Gdy Leszek Balcerowicz po raz pierwszy w latach 1989 – 1991 był wicepremierem i ministrem finansów Jan Vincent-Rostowski był jego doradcą. Gdy Leszek Balcerowicz powrócił na to stanowisko w roku 1997 Jan Vincent-Rostowski stanął na czele Rady Polityki Makroekonomicznej przy Ministerstwie Finansów. Gdy odszedł z tego stanowiska został doradcą Leszka Balcerowicza jako prezesa NBP. Pisze to dlatego aby pokazać, że podejście do spraw budżetu państwa panów: Leszka Balcerowicza i Jana Vincent-Rostowskiego jest podobne, ponieważ Jan Vincent-Rostowski to po prostu taki Balcerowicz – bis. Niestety bynajmniej budżetowi dobrze to nie wróży.

            Warto przypomnieć w jakich okolicznościach finanse publiczne pozostawiał Leszek Balcerowicz? Oczywiście często próbuje się go w Polsce i na świecie prezentować jako cudotwórcę. Tymczasem z niego taki cudotwórca jak z szefów amerykańskich banków, którzy bawili się w taki sposób, że dziś postawili swój kraj i cały świat w obliczu potężnego kryzysu. Tylko, że wiemy to dziś, a jeszcze parę tygodni temu uchodzili za geniuszy finansów.

Gdy w grudniu 1991 r. premier Jan Olszewski odsunął Balcerowicza od Ministerstwa Finansów stan państwowej kasy był tragiczny. Balcerowicz nie był wstanie oszacować jakiego rzędu (!) był deficyt budżetowy, nie było projektu budżetu na następny rok, dodrukowywano pieniądze aby pokryć bieżące wydatki państwa, a Polska została usunięta z Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

            Po raz kolejny z funkcji ministra finansów Leszek Balcerowicz odchodził w czerwcu 2000 r. (jestem przekonany, że widział co się święci i jak szur uciekał wówczas z tonącego okrętu). Zostawił wtedy po sobie taki projekt budżetu i takie założenia makroekonomiczne (przygotowała je Rada Polityki Makroekonomicznej kierowana przez nomen omen Jan Vincent-Rostowskiego), że w trakcie realizacji tego budżetu przez jego następcę Jarosława Bauca okazało się, że w budżecie państwa brakuje ok. 80 mld. złotych (tzw. „dziura budżetowa” Bauca). Drobna pomyłka w założeniach budżetowych, lekkie przeszacowanie wzrostu PKB i na koniec…

            Dlaczego o tym wspominam. Niestety wydaje mi się, że za rok może nas czekać powtórka z rozrywki, o ile „dziurę budżetową”, można zaliczyć do „rozrywek”. Na rynkach światowych mamy w tej chwili ogromny kryzys. Nie neguje tego nikt. Dotyka on najbardziej newralgicznego obszaru czyli systemu bankowego. Wszyscy wiedzą, że oznacza on dla Zachodu w najlepszym wypadku ekonomiczną stagnację o ile nie recesję. Nie twierdzę, że i nas czeka podobny kryzys z tego względu, że nasz system bankowy rzeczywiście jest nieco inaczej skonstruowany i obecne zawirowanie nie powinny go jakoś specjalnie dotknąć. Nie w tym rzecz. Gospodarka światowa, a zwłaszcza europejska, jest dziś w związku z procesami globalizacyjnymi mocno z sobą powiązana. Skoro Zachód ma mniej pieniędzy i mniej konsumuje to i przykładowa już gliwicka fabryka Opla produkuje mniej samochodów bo nie ma na nie zbytu. Chcąc nie chcąc na wzrost naszego PKB w przyszłym roku obecny kryzys znaczenie będzie miał. Tymczasem zamiast uwzględnić to w założeniach do budżetu państwa rząd posłużył się najbardziej optymistycznymi z możliwych prognoz. Gdyby to była tylko moja opinia to każdy mógłby powiedzieć, a co ten Girzyński wie na ten temat. Niestety twierdzą tak ekonomiści i to tacy, którzy do niedawna byli współpracownikami ministra Jana Vincent-Rostowskiego. Prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, a obecnie ekonomista BCC w wywiadzie dla portalu Money.pl stwierdza: „W programie konwergencji zakładaliśmy wzrost PKB na poziomie 5 procent i wydawało się to realną prognozą. Zwłaszcza, jeśli spojrzy się na obecne wskaźniki, gdzie rok zamkniemy ze wzrostem 5,5 procent PKB. Jednak ostatnie wydarzenia na świecie sprawiły, że ministerstwo musiało skorygować prognozę. Poziom 4,8 procent PKB to niewielka korekta i według mnie zbyt optymistyczna. Należy pamiętać, że na świecie mamy poważne spowolnienie gospodarki, a niektórych krajach nawet recesję”. W tym samym wywiadzie prof. Stanisław Gomułka szacuje, że wzrost PKB będzie wynosił między 3,5, a 4,2%, co jego zdaniem „oczywiście ograniczy przychody budżetu”. W praktyce oznacza to konieczność cięcia wydatków, albo zwiększanie deficytu bo tego typu zjawisko to nic innego jak dziura budżetowa, którą trzeba będzie jakoś załatać.

            Wygląda na to, że ekipa Leszka Balcerowicza, który tym razem przedsięwzięciem kieruje z tylnego fotela, wpędzi nas w przyszłym roku w niezłe tarapaty. Ale jakie to ma dla nich znaczenie? Podstawa to robić dobre wrażenie i udawać, że nie ma żadnego problemu. Jak się coś nie uda to zawsze można zrzucić winę na innych. Zresztą jakie konsekwencje spotkają ministra Rostowskiego i Platformę Obywatelską? Za wszystko i tak zapłacą polscy podatnicy, podobnie jak obecnie amerykańscy podatnicy, którzy pompują grube miliardy dolarów żeby ratować tamtejsze banki. Prezesów zaś tych banków ma spotkać dotkliwa kara. Mogą podobno nie dostać premii i odpraw gdy będą kiedyś odchodzili ze swoich stanowisk. Straszne. Nie wiem jak oni sobie z tym poradzą?