Jaki będzie krajobraz po wyborczej bitwie roku 2027, zakładając, że do szlachetnej rywalizacji na merytoryczne argumenty dojdzie w terminie, nikt nie wie. Eksperci kreślą co najwyżej scenariusze o rozmaitym stopniu prawdopodobieństwa, częstokroć podszyte chciejstwem. A w partyjnych sztabach trwa gorączkowa analiza poszczególnych wariantów mająca niewiele, lub zgoła nic, wspólnego z publicznym prężeniem muskułów.
I chociaż polityka z natury rzeczy bywa nieprzewidywalna, co sprawia, że rozmaite prognozy nawet wsparte sondażami, często w zetknięciu ze skrzeczącą pospolitością biorą w łeb, niektóre jej aspekty międlone w zaciszu gabinetów są, jak sądzę, oczywiste. Dlatego, luzując wodze wyobraźni, spróbuję wypreparować z całej sfery enigmy politycznej ingrediencje tyleż typowe dla gry o władzę, co nie obarczone gryfem tajne przez poufne.
Intuicja podszeptuje mi, że po ataku niemal napalmowym, w siedzibie KOPO przy Wiejskiej deliberowano przed zmianą nazwy jak po wyborach utrzymać władzę, nie zdobywając jej przy urnach. Bo wariant z roku 2023, czyli siła złego na jednego, wróć, kupą mości panowie, tym razem raczej nie zatrybi. A lifting od dawna tworzącego ideologiczną breję ugrupowania polegający na niezmianie nazwy, pomoże jak umarłemu kadzidło.
Bardziej prawdopodobna jest wspólna lista pospolitego ruszenia. Ale nie daje gwarancji, że tuzy upadłych, lub balansujących na parlamentarnym progu formacji, wywołają efekt synergii. Cóż bowiem znaczyłby dla wojewody Jacek Soplica bez trzystu kresek, którymi rządził wedle woli? A kogóż może przyciągnąć do urn na przykład Joanna Mucha? Gdyby żył, stawiałbym na Jerzego Połomskiego, z domu Jerzego Pająka.
Na marginesie, warto wzorem Mickiewicza poniechać określenia szable wobec posłów i senatorów płci wszelakich zwłaszcza, że dla wielu miano kreski to już zbytek łaski.
W dyrektywie obozu władzy: brać kogo popadnie, poczesne miejsce zajmują działacze lewego skrzydła Konfederacji, ze Sławomirem Mentzenem. Wiele bowiem wskazuje na to, że po wyborach właśnie Konfederacja stanie się języczkiem u wagi układu sił. Tuskowi najwyraźniej marzy się Front Jedności Narodu, w wersji hard z Nowacką i Mentzenem jako wicepremierami.
Personalia, personaliami, ale nie wolno zasypiać gruszek w bezprogramowym popiele. Stąd tęgie głowy, wśród których być może przycupnął koziołek Matołek, także patentowana tęga głowa, co błąka się po całym świecie, aby dojść do Pacanowa, rychtują obiecanki zdolne oszołomić najbardziej zatwardziałych kołtunów. I w całej mitrędze mobilizacji do totalnego uszczęśliwienia narodu, ten moduł stanowi strefę relaksu, nieograniczonej kreatywności, ba, nirwany. Wprawdzie po wyborach owe obietnice staną się niewarte funta kłaków, lecz ich urok przetrwa w sercach wyznawców do następnej kampanii, gdyż miłość bywa ślepa i wszystko wybacza. Tak przynajmniej twierdziła Ordonka tekstem Tuwima. „Jeśli pokochasz tak szczerze, tak wiesz, to zdradzaj mnie wtedy i grzesz.”
Tyle przesłuchów mej imaginacji z za kulis Koalicji Obywatelskiej, jak zaskakująco oryginalnie styliści nazwali zmiksowaną z kim popadnie, PO. A serio przyznam, że liczyłem na większą pomysłowość kopirajterów. Oczekiwałem najmarniej na Wolę Ludu, Awangardę Narodu, Zjednoczenie Sprawiedliwych, Związek patriotów Progresywnych czy Powszechne Zespolenie Progresywnych Racjonalistów. Tak, skrót PZPR brzmiałby wyjątkowo kusząco.
Opuszczam polityczną masarnię wedle konceptu Bismarcka. I wkraczam w światła rampy. Niby scena polityczna jaka jest, każdy widzi, naturalnie uwzględniając korektę Tuwima o postrzeganiu świata przez strasznych mieszczan. „A patrząc – widzą wszystko oddzielnie: że domy… że Stasiek… że koń… że drzewo…Jak ciasto biorą gazety w palce i żują, żują na papkę pulchną, aż, papierowym wzdęte zakalcem, wypchane głowy grubo im puchną.”
Z mainstrimowych gigantofonów dobiega orwellowski przekaz, że Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. I lada moment Adam Szłapka rozpocznie kolejną konferencję prasową od frazy z pieśni Kochanowskiego. „Serce roście patrząc na te czasy. teraz drzewa liście na się wzięły. :Polne łąki pięknie zakwitnęły. Lody zeszły, a po czystej wodzie idą statki i ciosane łodzie.”
Beczkę propagandowego miodu zanieczyszcza kilka łyżek dziegciu. Monstrualny deficyt. Zapaść służby zdrowia. Drożyzna… Jaka znów drożyzna, grzmi riposta. Cebula po złotówce. Papryka i jabłka po dwa złote. I to prosto z pola i sadu. Farmerzy otwierają przed klientami swoje uprawy, bo w skupie spekulanci za wszystko płacą jak leci, po 20 groszy. Skąd zatem biorą się ceny grozy w supermarketach?
Takie rozmyślania towarzyszą mi, gdy przemykam jednym z symboli kwitnącej Polski, ulicą marszałkowską w centrum stolicy. W pewnym momencie odnoszę wrażenie, że podążam koszmarnie zaniedbanymi przedmieściami Kopenhagi ku Freetown Chrystiania, unikatowej ostoi hippisów, wartej najmarniej rozprawki socjologicznej.
A może krążę po niczego sobie kompleksie handlowym w Radomsku? Bogato, schludnie, ekologicznie. A jeszcze niedawno w tym zakątku Merkurego cuchnąca przemysłowy mi wyziewami Metalurgia produkowała drut i galanterię metalową eksportowaną do pięćdziesięciu krajów, dając zatrudnienie kilku tysiącom robotników. Metamorfozy doznało również pobliskie kino. I socjalistyczny ”Metalowiec” przedzierzgnął się na krótko w kapitalistyczne „Cinema”. Od razu powiało Europą. I już nie istnieje. Pozostaje „Pasja” w Domu Kultury.
Żarty, żartami, lecz nawet w wolnych mediach co roztropniejsi przebąkują, że lepiej już było. Mimo determinacji rozmaitych komisji śledczych, policji tajnych i jawnych, bezkompromisowych prokurator ów ministra Żurka, nawet specialite de la maison tego reżymu, ściganie kliki z Nowogrodzkiej, wlecze się niepokojąco ślamazarnie. Chociaż być może chodzi właśnie o to, by gonić króliczka. Bo skazanych w dętych procesach politycznych i tak ułaskawi prezydent Karol Nawrocki.
Jednak elity 3 RP nie pękają. Onegdaj najwiarygodniejsza sondażownia odnotowała dziesięcioprocentową przewagę KO nad PiS. Podobno w ostatniej chwili ta socjologiczna wyrocznia zrezygnowała z dopisku pod ankietą: „śpieszmy się cieszyć z rosnących słupków, one tak szybko maleją”. W dodatku potwierdza się typowa zależność, że jeśli reżymowemu hegemonowi rośnie, jego zydlom maleje. A do gry o tę samą pulę populacji usiłują dołączyć halabardnicy rojący o rolach Napoleonów.
Ku mojej sromocie muszę z niepokojem przyznać, że potencjał prawej strony, mimo imponujących możliwości, co potwierdziła katowicka konwencja partii, też jest ograniczony. A jego moc w sporej mierze zależy od decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli bowiem prezes będzie trzymał się kurczowo pokerowego modus operandi, traktując ewentualne koalicje jak uciążliwy balast, to odpukać…Ufam wszak, że trudne negocjacje z konfederacją w sprawie paktu senackiego zakończą się pomyślnie, bo finalną stawką jest konstytucyjna większość w parlamencie, dająca rękojmię fundamentalnej naprawy Rzeczpospolitej.
Sekator
Ps.
– Aż dziw, że w tak barwnym anturażu politycznym na rynku medialnym nie istnieje żaden periodyk satyryczny – dziwi się mój komputer.
- A nie wystarcza ci cała sieczka internetowych memów i kabaretowa mizeria na poziomie dawnej „Karuzeli”? – pytam Eustachego. – Ale masz rację. Tygodnik typu „Szpilki z najlepszego okresu bez balastu cenzury chyba miałby sens.
- Ordonka z tekstem Tuwima to obecnie nieosiągalny mariaż.
Za to sondażownie
https://pbs.twimg.com/me…
to trzeba czytać jak rebusy 😉
No i zrobiło się lirycznie.