Otwiera się przez nami bardzo interesujący rozdział relacji Polska-Unia Europejska. Zobowiązania przedwyborcze, jakie złożył wobec polskiej opinii publicznej lider opozycji, a obecnie premier będą więcej niż trudne do spełnienia. Pieniądze z UE miały być „dzień po wyborach”. Nawet jeśli przesunąć ten termin na „jeden dzień po expose” – to i tak szansy na to nie ma. Mam wrażenie, że wielu nad Wisłą i Odrą ulega mitowi, że jak w Polsce będzie „posłuszny” wobec Berlina czy Brukseli rząd, to pieniądze spłyną z unijnego nieba niczym biblijna manna. Oczywiście, euromainstream cieszy się z objęcia władzy w Rzeczypospolitej przez euroentuzjastów, ale to nie oznacza, że nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi przestaną się bać gospodarczej konkurencyjności jakże przedsiębiorczego, potrafiącego dostosować się do różnych warunków, narodu polskiego. Sygnalizacja świetlna UE wobec Polski zmieni się ze światła czerwonego, ale raczej na pomarańczowe, a nie zielone, bo przecież dla najważniejszych państw Europy Zachodniej idealny jest „powrót do przeszłości” czyli przyjazdy tysięcy Polaków na zbiory szparagów nad Renem. To, co na pewno się zmieni, to fakt, że teraz rząd w Polsce będzie chwalony, nowy premier poklepywany i obsypywany kolejnymi wyróżnieniami przez media, fundacje, uczelnie. To przecież Brukseli nic nie kosztuje.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (13.12.2023)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 540
Rychu ? Henry ? Jesteście na ty ? Nie wiesz że p. europoseł zmienił imiona na polskie ?