Elita penitencjarna

Pierwszy raz zetknąłem się z tym zjawiskiem parę lat po wojnie. Moi rodzice otrzymali przydział na mieszkanie kwaterunkowe w nowo wybudowanym budynku nieopodal ocalałego gmachu Sądów na Lesznie. Prawie połowę lokatorów stanowił tam lumpenproletariat przesiedlony ciupasem ze slamsów praskiego przedmieścia Warszawy, Szmulowizny.

 

Niezapomniane były wiosenne, majowe późne popołudnia. Dzieciarnia uganiała się za gęsto latającymi chrabąszczami. Ferajna z mojego podwórka, stęskniona przez zimę pleneru, udawała się w pobliskie gruzy. W Warszawie były wtedy jeszcze wielkie połacie miasta wyburzonego przez Niemców po Powstaniu, porośnięte kilkuletnią samosiejką brzózek osik i innego zielska. Rozpalano ognisko, a wokół siadali chłopaki od czterdziestolatków po siedmio, ośmioletnich pędraków, takich jak ja. Największymi atrakcjami biesiad były więzienne ballady i opowieści, oczywiście snute przez dżentelmenów znających z autopsji rzeczywistość zza krat...

 

Za rok, może za dwa czy trzy, dowiedziałem się w szkole, iż nie tylko polska, radziecka, ale wręcz światowa awangarda postępu i pokoju, składa się z absolwentów więziennych uniwersytetów. Towarzysze przywódcy nie mieli czasu na studia, więc wykształcenie musieli zdobywać w więzieniach...

 

Nie wyrosłem na klienta zakładów penitencjarnych, chociaż moje dzieciństwo upłynęło w atmosferze gloryfikowania etosu krat więziennych zarówno na podwórku jak i w szkole. Jest to niewątpliwą zasługą moich rodziców, którzy umieli sobie poradzić z tymi problemami wychowawczymi. Przez to chyba, pobyt w pierdlu był w moich oczach czymś tak niepożądanym, że czyniłem usilne starania, aby nie dać się złapać wtedy, gdy w latach 80. zajmowałem się działalnością wywrotową. Dziękować Bogu udało mi się...

 

Teraz na starość znów słyszę, że największymi idolami mogą być tylko klienci zakładów penitencjarnych. Wątpiących w to profesorów uniwersyteckich przymusza się sądownie do uznania tej prawdy!

 

W Sejmie natomiast niewygodnego mówcę gasi się następująco – „A ile siedziałeś?!” – A jak mu taki jeden odfalanguje – „A czemuś wszystkich, z narzeczoną włącznie, na śledztwie wsypał?” – To dopiero spowoduje sabat czarownic!

 

Muszę jednak stanowczo podkreślić, że wzmiankowany lumpenproletariat ze Szmulowizny uważał sypiących w śledztwie za najgorszą swołocz. Podobnie, jak mnie uczono w szkole, traktowali komuniści swoich kapusiów. Teraz, jak widać, wytworzyła się nowa odmiana elity penitencjarnej – takich bohaterów zza krat, co sypali wspólników i narzeczone...