Ze wszystkich wrześniowych rocznic w naszej historii tragedia z 1939 roku jest ciągle najbardziej bolesna, w praktyce jest ona jednak przyćmiewana przez obchody rocznicy powstania warszawskiego, które z punktu widzenia militarnego miało dużo mniejsze znaczenie, a i politycznie też nie odegrało porównywalnej roli. W odróżnieniu od powstania kampania wrześniowa zawierała mimo całego dramatu niespodziewanie szybkiej klęski, nadzieję na odmianę losu i ostateczne zwycięstwo. Nadzieje te, a właściwie pewność związane były z wypowiedzeniem wojny Niemcom przez Wk Brytanię i Francję jako skutek „zagrania moich sojuszy” jak się wyraził Beck w Krzemieńcu. W konsekwencji zarówno jedna jak i druga polska tragedia nie doczekała się jakiegokolwiek praktycznego zaangażowania naszych aliantów. Stało się wręcz odwrotnie to nie oni nam, jak było to zapisane w owych „sojuszach”, ale my im pomogliśmy: -Francji w dostarczeniu niemal ośmiu miesięcy na przygotowanie się do kampanii wiosennej, którego to czasu Francja z własnej winy nie wykorzystała i – Anglii w czasie bitwy o Londyn i wspomagając jej flotę w wojnie morskiej.
W 1939 roku Polska dokonała największego wysiłku zbrojnego w całej swej historii, ale nawet gdyby ten wysiłek był jeszcze większy i udało się zrealizować plan modernizacji i dozbrojenia armii przewidziany na początek lat czterdziestych, to i tak dysproporcja sił w zestawieniu z obydwoma agresorami skazywała nas na przegraną.
Tragedię wrześniową przewidział odsunięty od władzy czołowy przedstawiciel obozu sanacyjnego Walery Sławek, który w kwietniu 1939 roku popełnił samobójstwo gdyż nie wierzył podobnie jak Piłsudski w pomoc Francji. Niezależnie bowiem od jawnie antypolskiego nastawienia sojuszników wynikającego z faktu nie poinformowania Polski o tajnym protokóle paktu Ribbentrop – Mołotow, mamy dowód oczywistej zdrady na spotkaniu w Abbeville 12 września 39 roku w postaci podjętej decyzji nie udzielania Polsce pomocy. Działo się to przecież w chwili rozwijania się polskiej kontrofensywy nad Bzurą o czym alianci byli dokładnie poinformowani. Traktat wojskowy z Francją przewidywał podjęcie przez nią ofensywy wszystkimi siłami na froncie zachodnim już w piętnastym dniu wojny. Taka ofensywa na słabo bronionym zachodnim froncie niemieckim / 25 niepełnych dywizji/ mogła przynieść pełny sukces i zakończenie wojny do listopada. Również Stalin który był zobowiązany do wystąpienia po stronie niemieckiej możliwie jak najrychlej czekał na rozwój wypadków i dopiero niemieckie komunikaty / zresztą fałszywe/ o zdobyciu Warszawy wpłynęły na decyzję o wkroczeniu do Polski. Jego zachowanie świadczy najwyraźniej że w przypadku podjęcia przez Francję zwycięskiej ofensywy i odciążenie polskiego frontu zaniechałby spełnienia zobowiązań wobec przegranego sojusznika. Oczywista zdrada została popełniona nie tylko wobec Polski ale przede wszystkim wobec własnych krajów, które w jej wyniku przeżyły katastrofę majową w 1940 roku i okupację Francji oraz długotrwałą i wyniszczającą wojnę Wk. Brytanii doprowadzającą w konsekwencji do upadku imperium brytyjskiego.
Czy ten stan rzeczy był do przewidzenia w latach poprzedzających wybuch II Wojny Światowej?
Sygnałów było aż nadto, począwszy od Locarno przez wizytę Barthou i oświadczenia Piłsudskiego że Francja nie zareaguje na niemieckie zbrojenia, aż po remilitaryzację Nadrenii kiedy to Francja odrzuciła proponowaną przez Polskę interwencję i wieńczące ten cykl kapitulanctwa - Monachium.
Cóż zatem można było zrobić w takiej sytuacji? Francuzi chcieli nas na siłę wpędzić w sojusz francusko sowiecki, ale nawet gdybyśmy na to poszli to skutki takiego sojuszu byłyby bardziej opłakane aniżeli w roku 1945, gdyż Stalinowi bardziej zależało na Niemczech niż na Polsce. Dopiero trzeba było czteroletniego krwawego doświadczenia skutków współdziałania z Niemcami ażeby zmienić do nich stosunek. Beck powodowany nieufnością do Francji usiłował zachować „jednakową odległość od Berlina i Moskwy”, niestety na skutek zbliżenia tych ostatnich do siebie zapłaciliśmy za taką postawę najwyższą cenę. Celem polityki francuskiej było przesunięcie za wszelką cenę niemieckiej ekspansji na wschód, do tej gry została wciągnięta Anglia i cały wysiłek obu dyplomacji został skierowany na podtrzymanie polskiego oporu w stosunku do Niemiec jednakże bez żadnych konkretnych zobowiązań. Triumfalna podróż Rydza do Francji dała jedynie papierową pożyczkę zbrojeniową, podobnie jak i brytyjskie 29 mln funtów. Zostaliśmy wzięci na plewy. Wszystko to było widoczne jak na dłoni, nawet z takimi dotychczas nie wyjaśnionymi zagraniami jak reakcja na wycofanie się przez Hitlera z wydanych rozkazów inwazji na Polskę w dniu 26 sierpnia 1939 roku z powodu podpisanego w dniu 25 sierpnia traktatu wojennego polsko angielskiego. Anglicy i Francuzi zamiast pójść za ciosem i przedstawić Hitlerowi zdecydowane ultimatum, podjęli usiłowania negocjacyjne, a co gorsze, kazali Polsce wycofać rozkazy mobilizacyjne. „Bek jagnięcia rozjusza lwa”, oczywiście dla Hitlera była to zachęta do ataku w dniu 1 września. Nie mamy dostępu do wszystkich dokumentów brytyjskich, ale może o to właśnie chodziło żeby broń Boże nie doszło do jakiejś ugody Polski z Niemcami gdyż odsłoniłoby to front zachodni na niemieckie uderzenie już w 1939 roku, a tak liczono na dwojakie korzyści: - uzyskanie odpowiedniego czasu na przygotowanie się do obrony / uznawano że Polska może się bronić przed Niemcami przez okres do trzech miesięcy/ oraz stworzenie bezpośredniego frontu niemiecko sowieckiego. Cała ta nikczemna i tchórzliwa gra przyniosła największą tragedię w dziejach ludzkości.
Wszystkie przytoczone kalkulacje były do przewidzenia znacznie wcześniej, przynajmniej w takim czasie w którym istniała jeszcze jakaś możliwość manewru; można z dużym prawdopodobieństwem uznać że jeszcze w 1937 roku były szanse na odwrócenie biegu historii. Oczywiście najpierw należało sprawdzić wiarygodność naszego sojusznika, co zresztą było czystą formalnością, ale dawało nam atut do ręki. Takim sprawdzeniem mogła być propozycja wspólnego wystąpienia przeciwko zbrojeniom niemieckim, lub żądanie realnej pomocy w dozbrojeniu polskiej armii. Francuzi nie chcieli walczyć, a więc w interesie Francji leżało uzbrajanie raczej polskiej armii aniżeli francuskiej, Polacy bowiem z pewnością w przypadku zagrożenia Francji wypełniliby zobowiązania sojusznicze.
Nie trudno się domyślić że w obu przypadkach otrzymalibyśmy najprawdopodobniej odpowiedź negatywną co umożliwiłoby Polsce dokonanie odpowiedniego manewru politycznego. Najzręczniejszą formą byłoby przystąpienie do paktu antykominternowskiego co niewątpliwie blokowałoby możliwość porozumienia niemiecko sowieckiego. Pakt antykominternowski nie nosił charakteru akcji przeciwko państwu, a zatem nie stanowiłby podstawy do naruszenia polskich zobowiązań traktatowych. Nasz udział w tym pakcie był uzasadniony faktem że Komintern nie uznawał „polskiej aneksji” Śląska i okręgu działdowskiego, który w pochodzie Tuchaczewskiego został przez bolszewików „zwrócony” Niemcom. Paradoksalnie że działo się to w czasie kiedy Hitler podpisał z Polską deklarację o nieagresji uznając w odróżnieniu od demokratycznej republiki weimarskiej status państwa polskiego. Podobnie na terenach wschodniej Polski wbrew traktatowi ryskiemu i paktowi o nieagresji z 1932 roku Komintern tworzył komunistyczne partie zachodniej Ukrainy i Białorusi. Antypolska wymowa tej organizacji była oczywista i Polska miała pełne prawo ją zwalczać. Przystąpienie Polski do paktu antykominternowskiego miało jeszcze i ten walor że dawało możliwość budowania wraz z Włochami i Hiszpanią frankistowską, a także i z innymi krajami jak choćby Węgry czy Rumunia, bloku przeciwstawiającego się hegemonii niemieckiej. Ryzyko niewątpliwie było, ale z pewnością znacznie mniejsze aniżeli w zrealizowanym wariancie, możliwe że Polska byłaby zmuszona do wspólnego wystąpienia przeciwko Sowietom, ale po niewątpliwie zwycięskiej z nimi wojnie nie miałaby w przypadku konfliktu z Niemcami wbitego w plecy noża. Ponadto stan uzbrojenia polskiego wojska byłby zupełnie inny aniżeli w 1939 roku. A także i dla naszych aliantów bylibyśmy tym cenniejsi gdyż zostalibyśmy jako ostatnia deska ratunku.
Dla historyka całe to „gdybanie” nie ma większego sensu gdyż doszukuje się on jedynie faktów, ale dla polityka jest to istotna lekcja zdolności przewidywania skutków zamierzonych działań.
Czynniki polityczne wpłynęły nie tylko na stan naszego przygotowania do wojny, ale też i na przebieg kampanii wrześniowej. Położenie Polski wskazywało wyraźnie na nieodzowność skrócenia frontu, tymczasem linia obrony została rozciągnięta wzdłuż całej liczącej 2,5 tys. km. linii granicznej z Niemcami i Słowacją. Powód był oczywiście polityczny, po prostu Rydz obawiał się że w przypadku łatwego zagarnięcia przez Niemców terytoriów przygranicznych może dać to asumpt do wstrzymania akcji zbrojnej przez aliantów i rozpoczęcia negocjacji ze zwycięskimi Niemcami. Dowodów na taką postawę było aż nadto, a do tego dochodziła obawa przed koniecznością wycofania się bez walki miejscowych jednostek. Było to zrozumiałe w odniesieniu do jednostek poznańskich, pomorskich i śląskich, natomiast pchanie do straceńczego boju granicznego jednostek z centralnej Polski, a nawet z głębokich kresów jak 27 DP z Wołynia, 30 DP z Polesia, a także lwowskiej, siedleckiej, pokuckiej i innych było oczywistym samobójstwem. O tym jednak decydowały względy polityczne a nie strategia wojskowa. W swoim czasie Stefan Kisielewski chwalił Rydza za jego koncepcję wojny granicznej uznając że w 1939 roku Polsce potrzebna była jedynie demonstracja wojskowa i w konsekwencji wciągnięcie aliantów do wojny bowiem doprowadzenie do wojny pozycyjnej naraziłoby Polskę na niepomiernie większe straty. Jest to przykład typowego myślenia polityka dla którego doraźny cel polityczny jest ważniejszy od założeń wojny zwycięskiej. Takie założenia wymagały stworzenia warunków dla oporu przynajmniej trzymiesięcznego, gdyż w tym okresie alianci, jakkolwiek niechętnie, musieliby podjąć działania ofensywne. W polskich warunkach szansę na taki opór dawała jedynie linia Biebrzy, Narwi, Wisły i Sanu, musiałaby jednak być poważnie wzmocniona zarówno przez dokonanie zalewów, budowy umocnień oraz zaopatrzenia w artylerię stacjonarną. Zalewów nie czyniono z racji oszczędzania chłopskich łąk, umocnień nie robiono z powodu braku pieniędzy /tak jakby o pieniądze tu chodziło/, a działa bez zaprzęgów pozostawiono w zbrojowniach. Podobnie było zresztą z amunicją której większość została w prochowniach. W sumie polskie przygotowania do wojny wyglądały rzeczywiście raczej na demonstrację niż na potraktowanie na serio nadchodzącej walki na śmierć lub życie.
Odnosi się wrażenie że polskie kierownictwo państwowe nie wierzyło że Hitler pokusi się na szaleńczy krok podjęcia wojny z Polską, Francją i Anglią jednocześnie. Przekonanie takie było dość powszechne wśród pokolenia ludzi którzy przeżyli I Wojnę Światową, sądzono że Hitler który uczestniczył w tej wojnie zdaje sobie sprawę z konsekwencji grożących Niemcom. Nie brano pod uwagę szaleńczej determinacji Hitlera wspieranego przez znakomitą większość narodu niemieckiego, w dążeniu do rewanżu za wszelką cenę za przegraną wojnę. Nie uwzględniono czynnika psychologicznego poprzestając wyłącznie na kalkulacjach rozumowych, które, jak to często bywa, okazały się zawodne. Istniała jednak możliwość skierowania ekspansji niemieckiej w innym kierunku, jak choćby na Bałkany co przy konsekwentnej postawie w stosunku do roszczeń niemieckich wobec Polski było całkiem prawdopodobne, Hitler bowiem dość przebiegle sformułował roszczenia wobec Polski /co zresztą dało powód do sformułowania na polecenie Stalina kapitulanckiego hasła komunistycznej partii Francji „mourir pour le Dantzig ?”/. Mógł się nawet wykazać wspaniałomyślnością w przypadku gdyby okazało się że wojna na dwa fronty jest nieuchronna idąc na ugodę z Polską i „ratując po raz któryś pokój”. W sybaryckich społeczeństwach Francji i Anglii taka decyzja byłaby przyjęta z podobnym entuzjazmem jak kapitulacja Chamberlaina w Monachium. Hitlerowi zaś dałoby to wolną rękę na Bałkanach z oczywistym zamiarem rozliczenia się z Polską w dalszej kolejności.
Cały ten układ stwarzał możliwości określonego manewru którego pozbawiła nas jednostronna i bez wzajemności deklaracja Rydza po stronie francuskiej. Polityce Becka też zabrakło konsekwencji i dlatego słusznie został skrytykowany za zbliżenie z Niemcami wywołując u Hitlera nadzieje na współdziałanie czyli , krótko mówiąc, akt samobójczy ze strony Polski. Stąd taka zawziętość w stosunku do Polski w 1939 roku i w czasie całej okupacji. Na podstawie historycznych doświadczeń można stwierdzić jedynie że wstąpienie bez zastrzeżeń do jakiegokolwiek bloku: -niemieckiego, sowieckiego czy francuskiego przynosiło nam tylko straty. Tylko działanie na odwrócenie ciosu zadanego Polsce w 1939 roku dawało szansę na wyjście obronną ręką z nowej awantury europejskiej.
Uczciwszy wszystkie różnice sytuacja podobna jest do dzisiejszej, opowiadamy się zdecydowanie po stronie jednego bloku, ale niestety jest to miłość nieodwzajemniona. Pamiętamy rok 1981 i grożącą nam sowiecką inwazję, strach przed tą inwazją był w Niemczech znacznie większy niż w Polsce. Jak tłumaczyli mi niemieccy rozmówcy / z NRF oczywiście/, ich strach polegał na tym że w przypadku wejścia do Polski 50 sowieckich dywizji, tyle bowiem przewidywano, w pobliżu granicy z NRF znajdzie się zamiast 25 stacjonujących w NRD 75 dywizji grożąc inwazją zachodniej Europy. W tym czasie wielu zamożnych Niemców przenosiło swoje interesy do Ameryki Północnej, a na lotniskach wyczekiwały zaczarterowane samoloty. Ogłoszenie stanu wojennego w Polsce przyjęte zostało tam z westchnieniem ulgi.
W roku 1990 mieliśmy szansę wyboru opcji byliśmy bowiem potrzebni Amerykanom do uczestnictwa w demontażu imperium sowieckiego, a Jelcynowi dla umocnienia jego pozycji. Ówcześni władcy Polski z postkomunistycznej i postkorowskiej proweniencji wybrali tę pierwszą bez chwili wahania, zamiast dokonać takiego przetargu jaki dokonała Turcja. Łatwość z jaką Amerykanie wprzęgli nas do swojego rydwanu spowodowała obniżenie naszych notowań tym bardziej im bardziej brnęliśmy w ten sojusz. Winą za ten stan obarczyć należy obu ówczesnych prezydentów i ich ministrów spraw zagranicznych, ale przecież oni byli tylko pionkami w grze prowadzonej Polską przez określony układ konstelacji zewnętrznych
Znajdujemy się obecnie w najtrwalszym z dotychczasowych sojuszy, ale zarówno jego trwałość jak i nasze z niego pożytki mogą okazać się zawodne jak to się nieraz w naszej historii zdarzało. Musimy zatem ze szczególną wnikliwością i zdolnością do przewidywania biegu historii tworzyć wizję naszej przyszłości i, co ważniejsze budować trwałe dla niej podstawy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2484
rocznicę wybuchu II-ej Wojny Światowej.Juz od lat daje się zauwazyć ,,zapominanie'' a zwłaszcza w telewizji.Nie jest to przypadkowe,ale za to bardzo przykre wiedząc ,że w imię tzw.,,stosunków dobrosąsiedzkich'' lekceważymy naszą historię,nasze bohaterstwo i cierpienie.Juz teraz wielu młodym data 1-szy wrzesnia z wojną się nie kojarzy.
Powstanie Warszawskie było heroicznym wyczynem i wielkim bohaterstwem, walka o wolność jest zawsze lepsza niż bierne trwanie w niewoli. Pan śmie umniejszać rolę Powstania Warszawskiego w historii - wstyd !!!!