To pytanie pada coraz częściej w miarę jak wieści z tego kraju zaczynają przypominać te z Trzeciego Świata, i opisują wyłącznie kłopoty, klęski i katastrofy. Na przełomie sierpnia i lipca mieliśmy mrożący krew w żyłach serial na temat możliwego bankructwa USA z powodu braku porozumienia w Kongresie między republikanami a demokratami co do podniesienia limitu zadłużenia. Parę dni potem, gdy już się dogadali, ujawniono, że zadłużenie Stanów Zjednoczonych przekroczyło 100% PKB, a agencja ratingowa Standard&Poor's po raz pierwszy w historii obniżyła rating USA z AAA do AA+. W efekcie wybuchła panika na giełdach, a Chiny zaczęły pouczać Amerykę, jak prowadzić politykę finansową.
Do kłopotów gospodarczych dołączyły klęski żywiołowe. We wschodniej części USA było silne trzęsienie ziemi z epicentrum w stanie Wirginia, a obecnie w rejonie Nowego Jorku szaleje huragan Irene. Trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone wciąż mają największą gospodarkę świata, a jako potęga militarna były dotąd gwarantem pokoju światowego. Wiele jednak wskazuje na to, iż pragną one przynajmniej częściowo wycofać się z tej ostatniej roli. Świadczy o tym brak zaangażowania w Libii oraz chęć wycofania się z Afganistanu. To wszystko budzi zaniepokojenie także w Polsce. Nic więc dziwnego, że w ostatnim numerze "Uważam Rze" /nr 29/2011/ znajdujemy artykuł Marka Magierowskiego "Ruchome bieguny", a w weekendowym wydaniu "Polski The Times" /26-28.08.2011/ tekst Michała Kleibera "USA pozostaną liderem świata". Obie publikacje poświęcone są roli Stanów Zjednoczonych w dzisiejszym świecie.
"Ruchome bieguny" są barwniejsze. Zaczynają się od przypomnienia katastroficznego filmu Rolanda Emmericha "2012" oraz od stwierdzenia, że można by nakręcić podobny film do którego scenariusz powinien napisać jakiś ekonomista-czarnowidz. Magierowski pisze: "Sukces filmu murowany. Któż nie lubi takich historii? W rolach głownych: Will Smith jako Barack Obama, Danny De Vito jako Silvio Berlusconi i Arnold Schwarzenegger jako Angela Merkel. W finale Emmerich mógłby powtórzyć pomysł z "2012": ludzkość ratują Chińczycy. Ale najbardziej intrygująca jest wspomniana na początku zmiana biegunów.". Dziennikarz stwierdza potem, iż gospodarcze bieguny na pewno się przesuną, choć nie wiadomo w jakim kierunku. Podejrzewa on, że w stronę Chin, Brazylii i Turcji. Wspomina też o Indiach. Uważa, iż zarówno Ameryka, jak i Europa tracą na znaczeniu. Stwierdza, że wizyta Dilmy Rousseff z Brazylii jest dla światowego biznesu ważniejsza niż to, co mówi Herman Van Rompuy o kryzysie euro, a opinie premiera Turcji Erdogana są istotniejsze od tego, co ma do powiedzenia minister spraw zagranicznych Niemiec. Kończy słowami: "Jak tak dalej pójdzie to Wisconsin rzeczywiście znajdzie się gdzieś w okolicach bieguna południowego...".
Zupełnie inne poglądy na tę sprawę ma profesor Kleiber. Wylicza on wprawdzie na wstępie liczne słabości USA: zajmują one dopiero 22 miejsce pod względem dostępności szeroko pasmowego Internetu, 27 - pod względem wskaźnika osób studiujących nauki ścisłe. Odsetek PKB przeznaczony na badania w zakresie fizyki zmalał w okresie ostatnich 40 lat 0 ponad 50%. USA zajmują 24 miejsce spośród 30 najbogatszych krajów świata pod względem spodziewanej w chwili urodzenia długości życia. Mimo to Kleiber stwierdza: "nie należy wątpić, ze Stany Zjednoczone pozostaną światowym liderem - choć nie tak dominującym jak dotychczas.". Przyczyna tego jest zakumulowane bogactwo i wielkość amerykańskiej gospodarki. Chiny, by zbliżyć się do jej poziomu musiałyby rozwijać się przez następne 20 lat w tempie 11% rocznie. Nawet gdyby się tak stało PKB na głowę Chińczyka i tak byłoby czterokrotnie mniejsze niż PKB na głowę Amerykanina. Zwraca też uwagę na elastyczność USA i umiejętność radzenia sobie z trudnościami. Kończy słowami: "Patrząc z tej perspektywy,przy wszystkich możliwych kłopotach, ten kraj [USA] jest w dłuższej perspektywie chyba jednak skazany na sukces.".
Kto więc ma rację? Uderza przede wszystkim w obu tekstach niedocenianie roli Europy. Na początku czerwca napisałam nawet notkę na ten temat p.t." Niedoceniany kontynent - Europa" /TUTAJ/, w którym stwierdziłam, że w 2008 roku Europa dawała 35% światowego PKB, cała Azja /z Chinami, Indiami oraz Turcją/ - 27,5%, a cała Ameryka Płn /z USA, Kanadą i Meksykiem/ - 26%. Ameryka Płd i Afryka były daleko w tyle. Wydaje się, że te bieguny zbyt prędko się jednak nie przesuną, chyba, że nastąpi jakaś Apokalipsa. Jeśli porównamy wkład w światowe PKB Azji oraz Ameryki Płn to wydaje się, iż więcej racji ma profesor Kleiber.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3359
http://bankowaokupacja.b…
Tak czy siak politycy dużo (dobrego) mogliby zrobić.