0,1 % deficytu budżetowego i wskaźnik 49% PKB zadłużenie publiczne mają świadczyć o sukcesie gospodarczym Polski.
Niewątpliwie na tle wyników poprzednich rządów wygląda to dobrze i rokuje nadzieje na lepszą przyszłość – taka jest opinia ludzi mniej więcej zorientowanych i trudno z nią się nie zgodzić.
Jest jednak jedno „ale” – ale to wszystko dzieje się w określonej konwencji w odniesieniu do roli naszej gospodarki w unijnym, czyli niemieckim układzie.
Niemcy zmontowały sobie cały wianuszek krajów poddostawczych które pracują na niemiecki zysk z eksportu. Jak to bowiem dzieje się że Niemcy niemal dwie trzecie swego dorobku liczonego w PKB eksportują. Tego nie da się policzyć prostym zestawieniem importu i eksportu, gdyż zupełnie inne czynniki decydują o tym wyniku.
Producentowi w Polsce płaci się 1 euro za element do montażu, ale po zamontowaniu jego wartość podskakuje o 100% /minimum/, do tego dochodzi jeszcze narzut na koszt globalny / materiały, energia, robocizna, amortyzacja/.
Regulacja ceny zakupu elementów dokonywana jest przez organizowanie własnych oddziałów filialnych w krajach o niskich kosztach i takie kształtowanie cen żeby przede wszystkim utrzymywać na możliwie najniższym poziomie płace miejscowych pracowników i nie płacić podatku dochodowego, natomiast pobierać w najwyższym, osiągalnym poziomie zwrot włożonego kapitału. Przy czym ten kapitał windowany jest jak najwyżej, zarówno w wycenie obiektów materialnych jak i wkładu intelektualnego.
Są to praktyki stare jak świat i w wielu krajach dawno przestały się opłacać, niestety w Polsce są stosowane w dalszym ciągu mimo kilkudziesięcioletnich doświadczeń jeszcze z czasów PRL.
Próby dokonania zmian w tym systemie spotykają się z groźbą że zawsze możemy zrezygnować z produkcji u was, bowiem tanich producentów na świecie nie brakuje.
I to zjawisko szantażu gospodarczego powinno znaleźć się jako podstawowe zagadnienie organizacji życia gospodarczego w UE.
Sprawie wynagrodzeń kierowców TIR’ów poświęcono tyle uwagi i zaangażowania najwyższych czynników unijnych i państwowych, ale o tych praktykach mających kolosalnie większe znaczenie dla całokształtu europejskiej gospodarki – cicho.
Cały system regulacji stosunków gospodarczych w UE musi ulec gruntownej przebudowie jeżeli chce się stworzyć warunki dla rozwoju i osiągnięcia przynajmniej równorzędnego poziomu z przodującymi gospodarkami światowymi.
Wymagana jest przede wszystkim skuteczna ochrona celna własnej wytwórczości, szczególnie przed dumpingiem, produktami pracy przymusowej i nieopłaconej.
Europa znajduje się pod stałą presją eksportu z dalekiego wschodu –towarów i bliskiego wschodu i Afryki – napływu mas ludzkich.
Powstrzymanie tej fali zalewu jest pierwszym warunkiem dla uregulowania nie tylko gospodarki europejskiej.
Imigracja pozaeuropejska powinna być bezwzględnie zamknięta i ograniczona do pojedynczych przypadków szczególnego znaczenia. Inną sprawą jest azyl dla prześladowanych, którym udało się zbiec z krajów prześladujących. Są to jednak zdarzenia wyjątkowe i bardzo nieliczne.
Nie można również hamować międzynarodowej wymiany dóbr, musi ona podlegać wymienionym zasadom, a także funkcjonować na warunkach równowagi, lub przynajmniej racjonalnych proporcji.
W UE nie istnieje podstawowy element dla którego została, przynajmniej formalnie, powołana, a mianowicie – wspólny rynek.
Administracja unijna walczy z państwami narodowymi promując „multi culti” i tworzenie czegoś na kształt „narodu europejskiego”, powtórki z próby tworzenia „sowieckiego narodu”.
Równocześnie chroni się stan powstały w czasach nacjonalizmu, a nawet szowinizmu ekonomicznego w odniesieniu do gospodarki niemieckiej i częściowo francuskiej.
Szczególnie widoczne jest to w rolnictwie, zarówno w zróżnicowaniu dotacji unijnych, jak i w hamowaniu produkcji rolnej w krajach nowoprzyjętych z Polską na czele. Dzieje się to ze szkodą dla wyników ekonomicznych, ale też jest źródłem zagrożeń ekologicznych przez nadmierną intensyfikację produkcji rolnej w uprzywilejowanych krajach.
Jeszcze groźniejsze są skutki przestarzałej struktury przemysłu w UE, rozproszenie zakładów i ochrona uprzywilejowanych pozycji niektórych firm powodują szkody w konkurencji na światowym rynku.
Przykładem najbardziej jaskrawym jest elektronika i przemysł lekki całkowicie wyeliminowane z Europy
Lepiej to wygląda w przemyśle samochodowym, który na światowym rynku reprezentowany jest głównie przez swoisty snobizm na Mercedesy i BMW grające główne role w amerykańskich filmach. Dawno już minęły czasy panowania „garbusa”.
Niski jest udział UE w światowej wymianie, niecałe 2 biliony dolarów rocznie, podczas gdy dalekowschodnie tygrysy łącznie mają blisko 4 biliony, a nawet taka mała NAFTA ponad 2 biliony.
Nic w tym dziwnego skoro gros unijnego eksportu to eksport niemiecki, reszta krajów odgrywa głównie rolę dostawców, może poza Francją która mimo lepszych warunków i przywilejów nie sięga nawet połowy niemieckiego eksportu.
Dla krajów takich jak Polska jedyną szansą na przyśpieszony rozwój jest dokonanie zmiany polityki gospodarczej w skali nie tylko unijnej, ale i całej Europy,
Jeżeli nadal będzie uprawiana niemiecka dyktatura w gospodarce europejskiej to skutki jej będą wysoce niekorzystne.
Niemcy już wyczerpują swoje możliwości wpływu na stosunki światowe i czas najwyższy na wprowadzenie szerszego udziału w procesie wytwarzania i wymiany ze strony tych krajów którym niemiecka hegemonia je odebrała.
W interesie Polski i Europy leży podjęcie aktywnego działania w kierunku zmiany tego zwyrodniałego systemu i wprowadzenie rzeczywiście wolnego i równoprawnego wspólnego rynku europejskiego.
Równolegle trzeba podjąć starania o podniesienie poziomu naszej wytwórczości, w pierwszej kolejności zacząć w wyższym stopniu zaspakajać potrzeby własne i z tym dorobkiem wchodzić na rynek międzynarodowy.
Nie będę powtarzał tego o czym wielokrotnie pisałem – w jakich dziedzinach mamy szukać naszego udziału w całokształcie europejskiej gospodarki, wymagane jest jednak wzmożenie nastawienia ofensywnego.
Przykładem na szkodliwe działanie niemieckiego sterowania jest poza już przysłowiową „rurą bałtycką” – likwidacja polskiego przemysłu okrętowego, jedynego który mógł konkurować z dalekowschodnim. W efekcie nie udało się za pomocą tego zabiegu uratować stoczni niemieckich i Europa została z tego przemysłu wyłączona.
Jedynym krajem jaki pozostał jest Rumunia i to zawdzięczając tylko usadowieniu w niej zakładów chińskich.
A przecież przemysł okrętowy poza bieżącym znaczeniem gospodarczym ma do spełnienia wielką rolę strategiczną na równi z przemysłem zbrojeniowym.
Takich przykładów krótkowzroczności, a nawet wprost dywersji w działaniach wpływowych lobby w faktycznym kierownictwie unijnej i ogólnoeuropejskiej gospodarki można mnożyć wiele.
Żeby uratować sytuację trzeba uniezależnić jej kierownictwo od KE i ustanowić stały nadzór Rady Europejskiej funkcjonujący w interesie wszystkich członków wspólnoty.
W obecnej sytuacji królowania wszechobecnej biurokracji będącej gwarantem realizacji niemieckich interesów, egoistycznie i głupio pojętych, jest to jedyna droga na wyjście z pułapki i stworzenia perspektyw rozwojowych nie tylko dla Polski, ale i dla całej Europy.
Cel działania jest oczywisty: Unia powinna uzyskać poziom zbliżony do Stanów Zjednoczonych, a Polska podwoić swój udział.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2433
Mamy ściąganie kapitału kosztem opodatkowania pracy Polaków zamiast możliwości inwestowania zysków z pracy w obce spółki, podczas gdy niepopularny w PiS Janusz Korwin-Mikke mówił o zachowaniu 30% akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw dla ZUS. Nic się nie zmieniło od czasów Balcerowicza i dalej dba się o zyski obcych zamiast zagwarantować swoim udział w inwestycjach.
W ostatnich wyborach do PE nie udało się zneutralizować KE, proces tworzenia rosyjskiego kołchozu, nazywanego Stanami Europy, będzie trwał więc nadal. Nie zostały też zneutralizowane mechanizmy strukturalnego niszczenia Polski.
Samowystarczalność powinna być podstawą każdej gospodarki narodowej, dopiero to, co zostaje powinno być przedmiotem handlu zagranicznego, czy eksportu. Od początku naszego członkostwa początku działo się źle - przykładem niech tu będzie zakaz magazynowania, szczególnie żywności. To nic innego jak forma zdobywania dominacji i podporządkowywania sobie poszczególnych państw.
Nie obronimy się przed tendencjami dominacji i niszczenia naszej kultury, gdy u siebie w kraju nie postawimy na podniesienie powszechnej świadomości społecznej. Przykładem jest LGBT - nie potrafimy znaleźć właściwych politycznych argumentów, ba boimy się, również na poziomie rządowym zajmować w tej sprawie stanowisko. Dochodzi do absurdów: minister broni marszów równości, ba, w to również włącza się Kościół.
Obywatel musi wiedzieć więc w jakich układach się znajduje - on i jego państwo. Świadomość tych faktów skłoni go do szanowania państwa, jako instytucji mu pomocnej i niezbędnej, a rządzących sprowadzi na swoją ziemię.
Ale gospodarka i ekonomia to nie jest wszystko. Jest wypełnieniem konstrukcji szkieletowej, którą ma zbudować humanistyka. Bardzo dobrze ten fakt ukazał okres zaborów. W Królestwie gospodarka (a także później proporcjonalnie w PRL) stała na dobrym poziomie, ale Polacy nie pracowali na siebie, lecz na zaborców. Cierpiały na tym polska gospodarka, jak i polska humanistyka. Gospodarka nie mogła przyjąć kierunku wolnościowego, ale humanistyka mogła, i to uczyniła. Warto też zauważyć, jak humanistyka i gospodarka się rozwinęły w II RP, kiedy dotychczasowe pęta zostały zerwane.
Bardzo ciekawy artykuł. Pozdrawiam