"Nowy człowiek" w Korei Północnej

  Kilka dni temu bloger Tymczasowy napisał bardzo dobrą notkę "Koreańska beznadzieja" {TUTAJ}.  Doszedł w niej do wniosku, że w Korei Północnej nic się nie zmieni, bo tamtejsza ludność jest zbyt sterroryzowana przez reżim, a nikomu z zewnątrz tak naprawdę nie zależy na jego obaleniu, nawet Korei Południowej.  Ja odniosłam wrażenie, iż jest nawet gorzej.  Siedemdziesiąt lat nieustannej propagandy plus izolacja tego kraju spowodowało, że udało się tam to, czego nie dokonał nawet Stalin, czy Mao.  Wyhodowano "Nowego człowieka komunizmu [lub dżucze, jak kto woli]".  Oto, co mówi uciekinierka z Korei Płn.:

  "Jesteśmy uczeni, że Kimowie są naszymi bogami. Gdy byłam dzieckiem naprawdę wierzyłam, że Kim Dzong Il potrafi czytać w moich myślach i bałam się, że zabije mnie, kiedy pomyślę o czymś złym.  Mówi się nam o cudach, których dokonuje nasz wódz i o tym, że potrzebujemy go, żeby chronił nas przez złem tego świata, a zwłaszcza wrogami: Amerykanami i imperialistami z Japonii. Nikt nigdy nie zadaje tam pytania: co o tym myślisz, bo nikt nie jest zainteresowany twoją opinią. Ale gdy tam mieszkałam, byłam przekonana, że to najlepszy kraj na świecie." {TUTAJ}.

  Powodem jej ucieczki był głód.  To perspektywa śmierci głodowej skłoniła ją do opuszczenia tego "raju".  Obecnie więcej informacji dociera poprzez Chiny i motywem ucieczek bywa ciekawość świata.  Ciekawe są spostrzeżenia pani, która uczyła studentów wywodzących się z elity władzy z elity władzy {TUTAJ}:

  "Pytam, bo w jednym z fragmentów książki napisałaś, że pomiędzy semestrami, gdy wyjechałaś z Korei Północnej, pojawiło się u ciebie poczucie tęsknoty za tym, że tam dokładnie wiedziałaś, co przyniesie kolejny dzień. W podobny sposób mówią uciekinierzy, którzy często wspominają o tęsknocie za pewną przyszłością i zestawiają ją z "szybkim" życiem w krajach kapitalistycznych.
Faktycznie, uciekinierzy, z którymi zdarzało mi się rozmawiać, rozumowali w taki sposób. I nawet nie zauważyłam, gdy też mnie to dotknęło. Nazywam to wygodną infantylizacją. W Korei Północnej nie podejmujesz żadnych decyzji, więc w pewnym sensie życie jest łatwiejsze. Moi studenci, mimo 19-20 lat, byli pozbawieni własnej inicjatywy, przez co mentalnie sprawiali wrażenie małych dzieci. Ich droga była określona, a oni sami musieli pytać o pozwolenie nawet w błahych sprawach. W ten sposób funkcjonuje całe społeczeństwo.".

  To społeczeństwo ma charakter kastowy [patrz {TUTAJ}].  Są zasadnicze trzy grupy elita [28%], ludzie chwiejni [49%] i "wrogowie ludu" [23%].  Przynależność do nich jest dziedziczna i zależy od tego, jak zachowywali się czyiś przodkowie w okresie zdobywania władzy przez komunistów.  Te główne kasty dzielą się na 51 podkast. Jeśli podpadnie sie władzy - spada sie do niższej kategorii.  Wspomniana wyżej nauczycielka mówi:

  " W książce używasz określenia "żołnierz", i "niewolnik". Tymi pierwszymi są dla ciebie ludzie z kręgów uprzywilejowanych, a drugimi - inni, których zdarzyło ci się widzieć w czasie wycieczek poza kampus.
Z "niewolnikami", o których wspomniałeś, nie można rozmawiać. Nie dowiesz się niczego o ich świecie. Widzisz ich przez szybę w oddali, jak pracują w polu lub siedzą na poboczach dróg. Są niscy, wychudzeni i wyglądają, jakby byli przedstawicielami innej rasy w porównaniu np. z moimi studentami.
Z kolei "żołnierze", choć wydają się uprzywilejowani na tle "niewolników", w rzeczywistości także są skazani na wypełnianie rozkazów Wielkiego Przywódcy. Z ich punktu widzenia różnica jest duża, bo "niewolnicy" przymierają głodem, a "żołnierze" są poważani. Oczywiście tylko wtedy, gdy pokornie wypełniają rozkazy. Więc jeśli popatrzeć na całość z boku, to wszyscy są w jakimś stopniu zniewoleni.".

  W innym miejscu stwierdza:

  "Czy twoi studenci nie mogli zrozumieć niektórych pojęć z zachodnich podręczników do nauki języka?
Było sporo takich sytuacji. Podatek dochodowy był w zasadzie nie do wytłumaczenia. Byli nauczeni, że wszystko jest za darmo dzięki Wielkiemu Przywódcy, więc podatek nie miał dla nich żadnego sensu. Reżim Korei Północnej od dziecka wpaja obywatelom, że wszystko jest na łasce lidera. Budynek, w którym jesteś, napój, który pijesz, wszystko zawdzięczasz wodzowi. I właśnie dlatego kapitalizm jest "zły", bo w nim za te rzeczy trzeba zapłacić.".  

  Efekt tego jest taki, że północni Koreańczycy nie mogą często przystosować się do życia w Korei Południowej, gdy uda im się tam dotrzeć.  Ci z Południa nie maja o nich dobrej opinii.  Jedna z uciekinierek wspomina {TUTAJ}:

  "Do Korei Południowej trafiłam w 2008 roku, po spędzeniu 11 lat w Chinach. Myślałam, że Południe powita nas z otwartymi ramionami, ale rzeczywistość była inna. Należeliśmy do zapomnianego narodu, a mieszkańcy Korei Południowej uważali nas za ciężar i byli do nas uprzedzeni. Jeśli uciekinier chciał znaleźć pracę, musiał ukrywać swoje prawdziwe pochodzenie i podawać się za Koreańczyka chińskiego pochodzenia. Wtedy zwiększał swoje szanse na rynku pracy. (...) 
  Czy dziś sytuacja uciekinierów na Południu jest inna?
Tak, widać zmianę na lepsze, choć to długotrwały proces. Dzięki temu, że głos uciekinierów jest słyszalny w debacie publicznej, społeczeństwo zdało sobie sprawę, że mieszkańcy Północy są ofiarami reżimu. W przeszłości wielu widziało w nas takie samo zło, jak w komunistycznych dyktatorach.".

  Trudno to ocenić.  My uważamy północnych Koreańczyków za ofiary miejscowej odmiany komunizmu.  Co jednak począć z faktem, iż sądzą oni, że ich kraj to raj na ziemi, wierzą w boskość Kimów i są wytresowani do spełniania wszelkich poleceń władz.  W tej sytuacji nie dziwi mnie, iż Południowa Korea nie pali się do zjednoczenia z nimi.