Sławek

Sławek

 

Sławka Cenckiewicza poznałem jakieś 6 lat temu. Pisałem wówczas fragment monografii Kwidzyna, przygotowywanej głównie siłami toruńskich historyków, pod redakcją obecnego prezesa Polskiego Towarzystwa Historycznego prof. Krzysztofa Mikulskiego i szukałem materiałów do tego tematu. Kto mnie z nim skontaktował i poradził abym się z nim skonsultował nie pamiętam dokładnie? Był to chyba Janek Żaryn, którego poznałem wcześniej w Londynie w Instytucie Polskim i Muzeum gen. Sikorskiego, podczas prowadzonych tam badań naukowych. Ale pewności nie mam. Czas zaciera w pamięci takie drobiazgi. Zresztą nie przypuszczałem, że kiedyś przyjdzie mi o tym cokolwiek pisać. Ale cóż… dziś właśnie jest taki dzień.

            Pamiętam taki maleńki pokoik w gdańskim oddziale IPN, suterenę właściwie bo tak był usytuowany. Mały, ciasny i ciemny. Na biurko laptop, lampka i jakieś materiały nad którymi właśnie pracował. Pamiętam, że nad biurkiem wisiało zdjęcie ze ślubu. Pamiętam, że jak to mężczyzna zwróciłem uwagę na to, że ma bardzo ładną żonę. Nigdy nie poznałem jej osobiście. Ale tak się złożyło, że jakiś czas później wysłałem do Sławka maila i ku mojemu zdziwieniu dostałem odpowiedz, ale właśnie od jego żony. Ma chyba na imię Magdalena albo Małgorzata? Sławek był wtedy w szpitalu, a ona pod jego nieobecność zajmował się korespondencją. Dopiero wówczas dowiedziałem się, że Sławek bardzo poważnie choruje. Pamiętam z tej wymiany 2 – 3 maili, że biło z nich takie duże ciepło i spokój jego żony. Tyle tysięcy maili, a te pamiętam do dziś. To w sumie pasuje także do Sławka bo to wyjątkowo spokojny człowiek.

            W każdym razie siedział w tym małym pokoiku w sweterku. Był świeżo po zrobieniu doktoratu na Uniwersytecie Gdańskim u nieżyjącego już prof. Romana Wapińskiego. Napisał świetną, uznawaną za jedną z najlepszych biografii politycznych, pracę na temat znanego publicysty i polityka okresu międzywojennego i powojennego emigranta Tadeusza Katelbacha. Jest zresztą ta praca opublikowana drukiem i była nagradzana zarówno przez polonijne jak i krajowe gremia naukowe. Wśród wielu biografii pisanych na tzw. stopień (prace będące doktoratem lub habilitacją) jakie w życiu miałem okazję czytać czy chociażby pobieżnie się z nimi zapoznawać może z pewnością należeć do najlepszych, a wręcz wzorcowych. Pamiętam jak podkreślał to prof. Ryszard Sudziński szef kapituły nagrody za najlepsze prace o tematyce polonijnej i emigracyjnej gdy wręczał ją Sławkowi ponad 2 lata temu.

            Pamiętam to pierwsze spotkanie. Sławek pomógł mi wtedy dotrzeć do materiałów, które zresztą stanowiły bardzo maleńki fragment tego nad czym wówczas pracowałem, ale jednocześnie to spotkanie stało się początkiem i naszej znajomości, i ciekawej współpracy. Szybko złapaliśmy wspólny język ponieważ okazało się, że mamy dość podobne tematy prac, które przygotowywaliśmy jako habilitacje. Ja pisałem o polityce władz PRL wobec emigracji polskiej we Francji po II wojnie światowej (dokładnie 1944 – 1956), a Sławek jak się okazało rozpoczął badania poświęcone polityce władz PRL wobec Polonii amerykańskiej. Pewne mechanizmy, cezury czasowe, metody były podobne. Nawet struktura źródeł nad którymi pracowaliśmy była często co zrozumiałe zbliżona. On wiele opowiadał mi o źródłach IPN’owskich, których wówczas jeszcze nie miałem okazji badać, ja miałem dość duże doświadczenie z kwerend w archiwum MSZ, londyńskim Muzeum i Instytucie gen. Sikorskiego czy z AAN-u. Nawet mieliśmy powołać taki spory zespół badawczy, złożony z kilku osób, gdzie każdy zajmować się miał jednym wycinkiem polityki władz wobec emigracji. Jakby dobrze poszukał to pewnie znalazłbym jeszcze gdzieś w szpargałach jego wstępną koncepcję przygotowaną przez Sławka. Ale jak wiele planów i koncepcji ta ciągle czeka na swoją realizację.

            Pochłonęły nas inne pasje…

            Ja od trzech lat kradnę czas historii, aby zajmować się polityką i staram się z mniejszymi lub większymi sukcesami jakoś te dwie drzemiące we mnie pasje godzić. Mam nadzieję, ze w czasie obecnej kadencji uda mi się swoją cześć zrealizować. Sławek, w ramach swoich obowiązków zawodowych w IPN, przygotowując pracę badawczą dotyczącą początków Solidarności na Wybrzeżu (na 25 rocznicę powstanie Solidarności) natknął się na fragment historii, który zaintrygował go bardziej niż pierwotne polonijne zainteresowania. Początki Wolnych Związków Zawodowych, powstanie Solidarności, Sierpień 1980. To było coś o czym potrafił opowiadać i analizować bez końca. Spotkaliśmy się chyba na pewnej sesji naukowej dotyczącej właśnie zagadnień historii Polonii i Emigracji i opowiedział mi, że ma pomysł na napisanie książki o tych sprawach w tym o Lechu Wałęsie. Rozmawialiśmy na luzie, gdzieś wieczorem. Sceptyczny byłem. Sugerowałem mu żeby może pozostał przy tych tematach emigracyjno – polonijnych. Bo to i czasu od tych rzeczy o których mieliśmy pisać upłynęło sporo (cezurą końcową miał być rok 1956), a więc i ludzie już przeważnie albo nie żyją, albo sprawy na tyle odległe, że nie wzbudzają już emocji. Jak to ja, zawsze bardziej ostrożnie jak polityk, ale Sławek, jak na historyka z pasją badawczą przystało, miał swoje zdanie. Trzeba teraz. To sprawy ważne, warto pisać teraz aby nie tworzyć mitów, ale wyjaśniać sprawy do końca kiedy jeszcze żyją uczestnicy tamtych wydarzeń.

            Jakieś półtora roku temu spotkaliśmy się grupą historyków u mnie w mieszkaniu w Warszawie. Był także Sławek. Pisał już wówczas książkę. Wiedział, że sprawa jest trudna. Dawałem mu przykłady z własnych doświadczeń gdy pisałem ustawę lustracyjną, że to taka trudna materia, i tak wiele osób ma różne kłopoty, które stara się ukryć, że musi brać pod uwagę, że będzie miał przeciwko sobie cała armię przeciwników i to bardzo potężnych. Wtedy już to wiedział. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Wiedział już o tym więcej niż ja. Ale był, jak to Sławek, bardzo spokojny. To znaczy spokojny generalnie, bo tak to i jemu się zdarza być nerwowym, charakter ma raczej trudny, ale był spokojny, że to co robi należy zrobić nawet wówczas jeśli przyjdzie za to ponieść pewną cenę.

            Pamiętam jak miała się ukazać książka. Spotkałem prof. Tadeusza Wolszę z Instytutu Historii PAN rozmawiałem z nim na ten temat. Powiem szczerzę, że bałem się o Sławka bo wiedziałem, że będą za wszelką cenę go niszczyć, dyskredytować, podważać, próbować ośmieszać, atakować bezwzględnie i wszelkimi sposobami. Zbyt poważnym i wpływowym ludziom miał nacisnąć na przysłowiowy odcisk. Jest taka scena w jednej z części w „Szklanej Pułapce”, gdzie zdaje się, że Bruc Willis ma spacerować po Harlemie z napisem, że nie lubi murzynów. Z tym mi się kojarzyło właśnie to co miał zrobić Sławek. Pamiętam, że prof. Wolsza, jeden z najbardziej szanowanych historyków zajmujących się XX w., powiedział żebym się nie martwił bo przecież Sławek na pewno napisze dobrą książkę bo to rzetelny i solidny badacz. Co mu mogą zrobić skoro cały świat nauki, wszystkich ludzi, którzy znają się na tej pracy będzie miał za sobą? Przecież pozytywne recenzje wydawnicze, stanowiące podstawę do wydania książki napisali:         

prof. Andrzej Chojnowski z Uniwersytety Warszawskiego, w latach 1991 – 1997 przewodniczący Rady Naukowej Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 1999 – 2002 przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Historycznego UW, obecnie przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej,
prof. Andrzej Nowak historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, redaktor naczelny pisma „Acana”,
prof. Marek Kazimierz Kamiński z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk i z Instytutu Historii Uniwersytetu Warmińsko – Mazurskiego w Olsztynie,
prof. Andrzej Zybertowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

 

Poczciwy Profesor nie brał nawet pod uwagę, że ludzie nie mający pojęcia o rzetelnych badaniach historycznych mogą podważać w poczytnych czasopismach, jak się okazuje redagowanych nieraz przez różnych agentów, historyczne prace publikowane, co z tego, że w prestiżowych, ale mało poczytnych czasopismach naukowych.

Tymczasem jeszcze się nie ukazała książka, a już na łamach „Gazety Wyborczej” opublikowany został list „W obronie Lecha Wałęsy”. Podkreślając w nim ważne miejsce jakie w kreowaniu wizerunku Polski ma pamięć o przeszłości, sygnatariusze listu – tzw. autorytety moralne, pisali, że „trudno pojąć intencje instytucji i ludzi, którzy podejmują obecnie kampanię oskarżeń i zniesławień wobec Lecha Wałęsy”. Co więcej uważają oni, że Instytut Pamięci Narodowej stał się „instrumentem przekreślenia wizerunku i autorytetu” byłego Prezydenta. W liście swoim w bezprzykładny sposób zaatakowali naukowców – historyków IPN, których określili „policjantami pamięci stosującymi pełne nienawiści metody tamtych czasów. Gwałcącymi prawdę i naruszającymi fundamentalne zasady etyczne. Szkodzącymi Polsce”.

            To była jednak tylko przygrywka. Nie było dnia żeby propagandowo – polityczna machina nie miażdżyła swoim walcem Sławka, czy drugiego współautora książki dra Piotra Gontarczyka. Połączone siły ludzi, którzy sami chcieliby pisać swoją historię i swoje biografie czy też hagiografię właściwie, wspomagane przez dawnych oprawców systemu (teraz występujących jako fachowcy w tego typu problematyce) przy pomocy sporej grupy ludzi, którzy mieli więcej szczęścia niż Maleszka i nie mieli swojego Wildstaina, który by ich zdemaskował, przypuścili jeden wielki atak na tego spokojnego chłopaka w sweterku ślęczącego przy swoim biurku nad laptopem (bo takim go zapamiętałem z tego pierwszego spotkania).

            Dzisiaj Sławek odchodzi z IPN. Nikt by go z tej instytucji nie zwolnił. Nie znalazła by zresztą pewnie Platforma Obywatelska w Polsce żadnego profesora historii, którego gdyby nawet postawiła na czele IPN, który podpisał by jego zwolnienie. Bo żaden przyzwoity historyk by tego nie zrobił. Odchodzi sam. Zrobił dużą rzecz. Dziś mógłby tylko przeszkadzać i dawać doskonały pretekst do tego, aby legislacyjnymi metodami czy też cięciami budżetowymi niszczyć cała instytucję. Ktoś kto zna Sławka wie, że jest zbyt bardzo prawym człowiekiem, aby do tego dopuścić. Niewielu jest takich ludzi.

Nieraz trzeba przeżyć swój Sulejówek czy Colombey-les-Deux-Églises. Sławek jako historyk wie to doskonale. Przyjdzie czas, że wróci. Rozmawialiśmy o tym parę razy. I jeśli kiedykolwiek przeczyta ten tekst doskonale będzie widział co mam na myśli. I nawet gdyby ci, którzy dziś tak go zwalczają zaprzedali duszę samemu diabłu to opisywać naszą przeszłość będą nadal historycy tacy jak Sławek, kierując się tym czego nauczyli się od swoich mistrzów – historyków poprzednich pokoleń. Nie zmieni tego ani grzmiący eklektyk megaloman, nawet jeśli był Prezydentem Rzeczypospolitej, ani obrzucający ludzi błotem na każdym kroku entomolog, nawet jeśli czyni to z fotela wicemarszałka sejmu i jest profesorem biologii, ani redaktor nawet bardzo ważnej gazety bez względu na to z jakim generałem pił wódkę i bez względu na to od kogo kazał się odp…

I chociaż dziś Sławek odchodzi to kroczy „wyprostowany wśród tych co na kolanach” i tego mu nikt nie odbierze.