Triumfalne ogłoszenie przez rząd niebywałego osiągnięcia Polski w postaci przyrostu PKB w wysokości 4,2% w roku bieżącym dowodzi nie tylko dobrego samopoczucia rządzących, lub jak kto woli poczucia humoru, ale przede wszystkim kolejnego sukcesu GUS’u, który ciągle kontynuuje swoją rolę głosiciela propagandy sukcesu wbrew faktom odziedziczoną jeszcze po PRL. Wskazywałem na to w artykule pisanym wprawdzie natychmiast po ukazaniu się Małego Rocznika Statystycznego 2010, ale opublikowanym niestety dopiero 29 października.
Ocena jednak pozostaje ciągle aktualna, przyrost PKB osiąga się mimo obniżenia produkcji w podstawowych dziedzinach wytwórczości. Takie działanie budzi podejrzenie o manipulację liczbami, co przy obowiązującym systemie obliczania PKB nie jest takie trudne.
Przypomina mi to co nie co moje doświadczenia z głębokiego PRL, kiedy napięte plany ilościowe produkcji nie dawały szans wykonania, co miało bezpośredni wpływ na poziom zarobków. Mało kto pamięta, że wypadki poznańskie zaczęły się od protestu robotników Cegielskiego przeciwko rozdętym i niewykonalnym planom produkcyjnym co powodowało brak premii a tym samym środków do życia. System płac wówczas był tak skonstruowany, że płaca podstawowa była absolutnie głodowa, a szansę na przeżycie dawały dopiero premie.
Ja sam spotkałem się z tym w rybołówstwie morskim, w którym jak i w wielu innych dziedzinach władze śrubowały plany połowów pozbawiając ludzi środków na utrzymanie. Zaproponowałem wówczas odstąpienie od takiego systemu oceny na rzecz produkcji towarowej, a nawet produkcji sprzedanej. To dawało możliwości odpowiedniego wzbogacania procesu produkcji, a kiedy i to nie wystarczało zwiększenia obrotów między przedsiębiorstwami. W konsekwencji można było wykazać wartość niezbędną dla uzyskania upragnionej premii. Zabiegi wokół PKB w wydaniu GUS’u przypominają mi tamte czas, z tą tylko różnicą, że wówczas chodziło o obronę ludzi przed nieludzkim wyzyskiem ze strony reżimu, a obecnie chodzi o wykazanie się, jak to się obecnie eufemicznie mówi –wirtualnym sukcesem dla utrzymania się przy władzy. Przyrost PKB o 4,2 % w 2010 roku osiągnięty został podobnie jak w roku poprzednim mimo spadku produkcji w najważniejszych dziedzinach. I tak na przykład uległa zmniejszeniu produkcja samochodów, o blisko 20% budownictwo mieszkaniowe, od 6 do 20% produkcja ziemiopłodów itd. Do końca roku brakuje niewiele czasu, ale znacznie więcej wiarygodnych informacji o rzeczywistym a nie wykoncypowanym stanie polskiej gospodarki. Podobno do wzrostu PKB przyczyniła się zwiększona sprzedaż na rynku wewnętrznym powodowana obawami o zwiększenie VAT'u w przyszłym roku, jeżeli jeszcze do tego dojdzie odpowiednie zwiększenie kredytów konsumpcyjnych to mamy do czynienia z triumfem manipulacji nad zdrowym rozsądkiem. Jest jeszcze jeden czynnik wymagający gruntownej analizy, a mianowicie znaczny wzrost cen na artykuły pierwszej potrzeby, należałoby sprawdzić ile w tym całym wyliczeniu jest udziału odpowiedniej manipulacji, gdyż wskaźniki inflacji podawane przez GUS są z reguły znacznie niższe od powszechnego odczucia wzrostu cen. Przykład bierutowskich lokomotyw może być ciągle aktualny.
Niektórych autorów martwi wzrost poziomu zadłużenia, chociaż formalnie owe 55% PKB znajdują się poniżej limitu UE wynoszącego 60%. Problem moim zdaniem leży gdzie indziej, a mianowicie: po pierwsze w zdolności akumulacji, gdyż na przykład zadłużenie najbogatszych krajów UE Niemiec, Francji i innych jest znacznie wyższe, ale ich zdolność akumulacji jest wielokrotnie wyższa od Polski gdyż nasze biedne dochody ledwie wystarczają na pokrycie bieżących potrzeb. Po drugie nie jest najgorsza wysokość zadłużenia, ale jego przeznaczenie, jeżeli jest ono przeznaczone na inwestycje rozwojowe to istnieje perspektywa spłaty, natomiast w przypadku Polski są to głównie zadłużenia typu wegetatywnego, głównie na utrzymanie wybujałej i niewydolnej biurokracji, Takie zadłużenie stanowi śmiertelne zagrożenie.
W biednej Polsce przedwojennej dochód narodowy liczony nieco skromniej niż obecnie gdyż obejmował wyłącznie produkcję rolną, wydobywczą i przemysłową wynosił około 19 mld. zł., a zadłużenie w granicach 6 mld. zł., czyli 30% co zresztą traktowane było, jako bardzo wysokie obciążenie wymawiane szczególnie intensywnie przez propagandę PRL, jako uzależnienie od zagranicy. Dopiero za czasów Gierka wobec narastania zadłużenia zagranicznego tego rodzaju propaganda ucichła.
Trzeba jednak podkreślić, że w okresie przedwojennym nasze zadłużenie związane było z wielkimi inwestycjami, w jakie zaangażowało się państwo, a mianowicie budowę Gdyni, co kosztowało 2,5 mld. zł. i Centralnego Okręgu Przemysłowego również około 2,5 mld. zł. Dzisiaj gdybyśmy chcieli podjąć się na porównywalną skalę inwestycji o podstawowym znaczeniu dla państwa musiałby to być nakład około 200 mld. zł. biorąc za podstawę relację do dochodów budżetu państwa /przed wojną 3 mld. zł. przy zrównoważonym budżecie, obecnie 270 mld. zł. przy deficycie w granicach 50 mld. zł./
A przecież na taką skalę Polsce potrzebna jest chociażby inwestycja w rozwój energetyki, nie mówiąc już o komunikacji, nic takiego się nie dzieje, przy całej naszej nędzy rząd prowadzi politykę utracjusza trwoniącego „ciężko pożyczone pieniądze”.