Nawiązując do afery z Jaruzelskim chciałbym przypomnieć sprawę zasadniczą, a mianowicie naszego stosunku do wciąż obowiązującego dziedzictwa stalinowskiego.
Kraje, które odzyskały niepodległość po upadku Związku Sowieckiego z Rosją na czele przyjęły z dobrodziejstwem inwentarza całą spuściznę po upadłym „imperium zła”.
Upadek carskiej Rosji, kajzerowskich Niemiec i Austro-Węgier przyniósł ze sobą całkowitą zmianę nie tylko geografii politycznej, ale ukształtowanie granic pomiędzy krajami powstałymi na gruzach tych imperiów i przede wszystkim zasadnicze zmiany ustrojowe oraz całą wewnętrzną treść polityczną, prawną, kulturową i ekonomiczną nowych państw. Nawiązań do okresu poprzedniego było coraz mniej i nawet rdzennie niemiecka republika austriacka zmieniła zasadniczo swoje oblicze zaś republika weimarska, mimo że pozostała prawną i historyczną następczynią cesarstwa starała się tworzyć nowe kształty swego bytowania.
Upadek imperium sowieckiego dokonany na przestrzeni zaledwie dwóch lat począwszy od Polski a skończywszy na Rosji odbył się w formie tak łagodnej, że można to zjawisko zaliczyć do cudu, lub jak może woleliby inni do gigantycznej mistyfikacji.
Dotychczasowe próby choćby najmniejszego poczynienia wyłomu w systemie bolszewickim kończyły się z reguły krwawym odwetem ze strony zagrożonej władzy. Tak było z polskim oporem w latach 1944 – 47, berlińską rewoltą w roku 50, polskim czerwcem 56 roku, węgierskim październikiem tegoż roku, sowieckimi rewoltami w gułagach i Donbasie, polskim grudniem 70 roku, a szczególnie wojną „jaruzelsko polską” w 1981 roku. Tymczasem w sytuacji spacyfikowania polskiego powstania solidarnościowego sam reżim przystępuje do demontażu swego państwa, a w ślad za nim następuje to kolejno w następnych krajach sowieckiego obozu. Jak dotychczas historia przeszła nad tym zjawiskiem bez głębszej analizy ograniczając się w zasadzie do notowania faktów ukazujących wyłącznie „powierzchnię zjawisk”. Jednakże za takimi faktami musiały kryć się niesłychanie poważne decyzje podejmowane przez grona decydenckie w sytuacji nieporównywalnie większych możliwości wyboru drogi rozwiązywania zaistniałych problemów.
Problemami tymi były niewątpliwie trudności natury gospodarczej, zacofanie technologiczne w stosunku do praktycznie jedynego liczącego się przeciwnika, czyli Stanów Zjednoczonych, poluzowanie dyscypliny wewnętrznej itp. Nie był to jednak stan kryzysowy prowadzący wprost do rewolucyjnego obalenia reżimu. Kryzys ekonomiczny przeżywał ustrój sowiecki stale i to w formie znacznie ostrzejszej w postaci klęsk głodowych, a jak powiadał Sołżenicyn gdyby nie zboże amerykańskie to głód istniałby w Sowietach permanentnie.i że Sowiety przetrwały tak długo to zawdzięczają jedynie Stanom Zjednoczonym. Na przełomie lat 80/90 ubiegłego stulecia nie było żadnej siły sprawczej, która mogłaby doprowadzić do upadku Sowietów, poza samą oligarchią rządzącą bolszewickim imperium.
Ruch „Solidarności” z pewnością mocno podkopał pozycję władz komunistycznych wskazując na możliwości uzyskania ustępstw na zasadzie solidarnego działania mas robotniczych wspieranych przez inteligencję. Jednak mimo ryzykownego apelu do bratnich krajów ruch ten nie uzyskał większych szans na rozprzestrzenienie się i ostatecznie został siłą zdławiony. Próby jego odrodzenia w 1988 roku przez strajk w stoczni gdańskiej nie zakończyły się powodzeniem i inicjatywa przeszła w ręce reżimu, a raczej tej jego części, która uznała, że nastąpiła najdogodniejsza pora na rozgrywkę na warunkach podyktowanych przez reżim. Czy był to efekt spisku „czerwonych z różowymi” ma dla istoty sprawy mniejsze znaczenie. Znacznie ważniejsze było to, że reżim przystąpił do okrągłego stołu mając ustalony plan gry przewidujący w każdym przypadku stosowne rozwiązanie.
Jaki to był plan dziś nie trudno odgadnąć, należało stworzyć taki układ sił, w którym niezależnie od wariantu podstawowe decyzje będą zawsze znajdowały się w tych samych rękach. Znając zależność każdego rządu komunistycznego w Polsce od Moskwy, można się spodziewać, że plan ten był uzgodniony z sowieckimi władzami. I tu chyba leży sedno zagadki, za schyłkowego Breżniewa nie nastąpiło standardowe rozwiązanie zgodnie z jego doktryną interwencji w Polsce połączonych sił Związku Sowieckiego i krajów satelitarnych. Takie rozwiązanie stało się koniecznością po negatywnych doświadczeniach interwencji sowieckiej na Węgrzech w 1956 roku. Trzeba było zademonstrować nie tylko siłę, ale i lojalność członków obozu sowieckiego. Zaniechanie tego wariantu i pozwolenie na ogłoszenie stanu wojennego zakończonego samodzielnym sukcesem polskiego reżimu stworzyło nie pozorowaną, ale rzeczywistą niezależność od Moskwy. Był to niedobry przykład mimo uniknięcia kłopotów na forum międzynarodowym. Takie, zresztą z wszech miar ryzykowne rozwiązanie zostało zastosowane zarówno z uwagi na osłabienie bolszewickiej postawy w kierownictwie KPZR, jak i zainteresowanie zmianami w powstałej za czasów Breżniewa skorumpowanej warstwy „technokratów” rządzących faktycznie sowiecką gospodarką. Nagromadzenie majątku przez skorumpowane elity i włączenie do tego procederu najbliższej rodziny Breżniewa spowodowało nie tylko bezkarność, ale wymogło również wpływy w ośrodkach władzy, a szczególnie w służbie bezpieczeństwa i wojsku. Świadomość zbyt wielkiego ryzyka kontynuowania konfrontacji ze światem kapitalistycznym przy osobistym zainteresowaniu oligarchii w zmianach ustrojowych wywołała potrzebę znalezienia skutecznej drogi dla bezbolesnego przeprowadzenia korzystnej dla siebie operacji.
Dokonanie tego w samym Związku Sowieckim nie było możliwe, należało się posłużyć przykładem w innym kraju. Polska narzucała się w pierwszej kolejności i nic też dziwnego, że stała się poligonem doświadczalnym dla całego obozu.
Jaruzelski otrzymał wprawdzie szansę na większe uniezależnienie się od Sowietów, ale z przyczyn do dnia dzisiejszego do końca niewyjaśnionych pozostał ich wiernym wasalem. Taką szansą dla Jaruzelskiego było możliwe porozumienie się z episkopatem, kołami niepodległościowej prawicy i Lechem Wałęsą eliminując własnych dysydentów. Rozwiązanie to miało liczne walory, a poza tym dawało szansę rehabilitacji samemu Jaruzelskiemu, jednakże zrezygnowano z niego zapewne w obawie, że niepodległość Polski może być zbyt wielka. Pod tym względem partner, który nie miał aż tak wygórowanych roszczeń, a ponadto cieszący się poparciem wpływowych ośrodków na zachodzie, był znacznie dogodniejszy.
I rzeczywiście warunki, które zostały uzgodnione między stronami odpowiadały najbardziej reżimowi. W zamian za niewiele znaczące obietnice otrzymał on zapewnienie pozostania przy władzy i pełny dostęp do prywatyzacji mienia państwowego zagrabionego przezeń narodowi. „Kontraktowe” wybory umożliwiły utrzymanie kształtu państwa w stylu odpowiadającym życzeniom zainteresowanych stron.
Na samym wstępie została sponiewierana pierwsza zasada demokracji o równych warunkach wyborów powszechnych. Dostęp do władzy został w ten sposób ograniczony do określonych środowisk. Wszystkie następne wybory odbywały się przy preferencjach dla beneficjentów porozumienia. Nikt z nich nawet przez chwilę nie zadał sobie trudu pomyślenia, że dokonany został czyn haniebny gdyż czynił pozory sygnowania go przez wolny naród.
Cały system prawny odziedziczony po PRL został usankcjonowany, a zmiany czyniono w sposób urągający zarówno zasadom demokracji jak i godności niepodległego narodu.
Konstytucja stalinowska została zastąpiona nową dopiero po ośmiu latach i treść jej oczywistym zaprzeczeniem polskiej tradycji konstytucyjnej.
Rozbudowany biurokratycznie samorząd podobnie jak i wszystkie inne organy władzy ciągle jeszcze mimo wielu zmian nie stanowi całkowicie samodzielnej organizacji społeczeństwa będąc w przeważającej mierze uzależnionym od centralnego finansowania.
Takich reliktów PRL można mnożyć bez końca, najgorsze jednak jest to, że do dnia dzisiejszego nie została sprecyzowana idea państwa polskiego i jego umiejscowienie w naszej historii. Stosunek do naszej przeszłości, a szczególnie relacje z niepodległym państwem polskim, które nota bene nigdy nie zostało zlikwidowane, zostały utopione w pokrętnej frazeologii konstytucji i aktów pochodnych. Stalinowski dar naszych granic państwowych został zaakceptowany mimo oczywistego jego nonsensu.
Jedynym wyjątkiem od tego jest granica polsko niemiecka ustalona na konferencji poczdamskiej i jako jedyny akt regulujący stosunki z Niemcami mającymi wówczas postać III Rzeszy nie może być kwestionowana przez stronę niemiecką, która poddała się bezwarunkowo zwycięskim aliantom.
Paradoksalnie ta granica, która jest najbardziej kwestionowana i o którą najbardziej się obawiano, jest jedyną prawnie uzasadnioną. Natomiast granice z Czechami, Słowakami, Ukrainą, Białorusią i Litwą są tworem dyktatorskiej decyzji Stalina nieliczącej się z jakimikolwiek racjami historycznymi, etnograficznymi, ekonomicznymi i po prostu ludzkimi.
Zbrodnie reżimu komunistycznego dokonane na narodzie i państwie polskim nie zostały do dnia dzisiejszego rozliczone, a przecież osądzenie ich, ukaranie winnych i uzyskanie zadośćuczynienia jest podstawowym obowiązkiem przedstawicieli państwa.
Reżim komunistyczny ograbił swoich obywateli i stworzył etatystyczną machinę tzw. „społecznego majątku”, w związku z tym prominenci PRL nazywani byli złośliwie „właścicielami Polski Ludowej”. Majątek ten służył im do utrzymania władzy i stworzenia absolutnej zależności obywateli od reżimu.
System ten w oczach jego beneficjentów miał jedną zasadniczą wadę, a mianowicie nie gwarantował pełnego dziedzictwa a nawet pewności posiadania przywilejów uzależnionych od pozycji w nomenklaturze partyjnej. W związku z tym powstało zapotrzebowanie na dokonanie takich zmian ustrojowych, które zapewniałyby trwałość stanu posiadania, wypisz wymaluj kapitalizm dla swoich.
Dla stworzenia jakiej takiej rekompensaty sproletaryzowanemu społeczeństwu miało być wprowadzone powszechne uwłaszczenie, a nawet Wałęsa obiecywał konkretnie po 300 mln starych złotych dla każdego obywatela. Nic z tego nie wyszło, majątek narodowy został po prostu sprzeniewierzony, a humorystyczne „bony” uwłaszczeniowe sprzedawane po dwadzieścia złotych, będące przez jakiś czas przedmiotem spekulacji ostatecznie straciły na wartości ze względu na plajtę państwowych przedsiębiorstw, w których były lokowane.
Najgorszym dziedzictwem PRL okazał się jednak system doboru kadr oparty na doświadczeniach sowieckiej nomenklatury. Dostęp do władzy został zastrzeżony wyłącznie do kręgów dawnej nomenklatury partyjnej odpowiednio przystosowanej i wąskiego grona „demokratycznej opozycji”, głównie przedstawicieli KOR’u wywodzących się przeważnie z partyjnych kół dysydenckich.
Stalin, zatem odniósł swoisty triumf zza grobu odcisnął, bowiem niezatarte dotąd znamię nomenklaturowego sposobu myślenia w kadrach odziedziczonych po kompartii i przejętego przez jej partnerów.
Charakterystyczne dla tej klasy jest gotowość służenia każdemu, kto posiada odpowiednie wpływy, czyli „dyspozycyjność”. W PRL był to Związek Sowiecki, obecnie zaś po zmianie aliansów mocodawcy zachodni. Dla nich z kolei taki właśnie układ najbardziej odpowiada gdyż wiadomo, że nie będą oni bronili interesów polskich, a jedynie dbali o własne najkorzystniejsze ulokowanie w nowej konfiguracji. Nic, zatem dziwnego, że reprezentacja Polski zawiera z reguły niekorzystne dla nas umowy międzynarodowe tworząc w Polsce uprzywilejowane enklawy dla wpływów zagranicznych.
Wszystko to dzieje się przy równoczesnym obrzydzaniu Polakom udziału w życiu publicznym, nic też dziwnego, że w wyborach frekwencja oscyluje w granicach 40% elektoratu. W tym szaleństwie jest metoda, gdyż jest to najlepszy sposób na rządy mniejszości. Skoro nie można urządzać farsy wyborów na wzór stalinowski lub „kontraktowy” to najlepiej ludzi niezadowolonych odstręczyć od wyborów.
Szkoła bolszewicka obok brutalnej siły opanowała również znakomicie szkołę intrygi i skłócania wszystkich z wszystkimi. Daje to znakomite rezultaty w podziale społeczeństwa a szczególnie wśród tak zwanych elit politycznych. Nie trzeba dodawać, że wielki udział w tym mają pozostawione agentury działające we wszystkich sektorach życia społecznego.
W sumie całość tego zjawiska tworzy ponury i odstręczający obraz, który na domiar złego jest nie do przyjęcia ze względów estetycznych jakby to określił Herbert. Przeciętny obywatel instynktownie odczuwa dominującą nutę fałszu w działaniach i postawie tak zwanych elit życia publicznego w Polsce. W tej grze pozorów już naprawdę nie wiadomo, kto jest, kim. To podejrzenie obejmuje też ludzi głoszących wojnę z układem postkomunistycznym. Jak bowiem rozumieć fetę z udziałem prezydenta i dekoracjami z orderem Orła Białego włącznie w trzydziestą rocznicę powstania KOR’u, który niezależnie od swych zasług w dziedzinie akcji społecznej na rzecz prześladowanych robotników, jest obok PZPR głównym konstruktorem obecnego stanu Polski. A chociażby przypadająca w tym samym czasie trzykrotna okrągła rocznica Polskiej Chrześcijańskiej Demokracji Stronnictwa Pracy została oficjalnie pominięta bez echa, a czołowy jej przedstawiciel Stefan Kaczorowski został pośmiertnie udekorowany nie z tej okazji, ale ze względu na swoją współpracę z KOR’em, co nota bene stanowiło jedynie fragment jego działalności.
W cywilizowanym świecie istnieje zwyczaj, a nawet prawo powoływania organów likwidacyjnych rozwiązywanych organizacji. Nic takiego nie nastąpiło w stosunku do bloku sowieckiego, a przecież istniejący stan rzeczy aż prosi się o rozliczenie polityczne, ekonomiczne i prawne spadku po stalinowskim imperium. Polska ma tu szczególną rolę do odegrania, jako najbardziej poszkodowany przymusowy uczestnik tego związku przestępczego. W pierwszej kolejności powinna się odbyć „Norymberga II’ osądzająca zbrodnie komunistyczne, a w efekcie tego procesu rozliczenie „skutków cywilnych przestępstwa”. Bez takiego zabiegu będziemy dalej męczyć się nierozwiązanymi problemami przeszłości rzutującymi na nasze współczesne życie.