Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Dlaczego nie podoba mi się Traktat Lizboński? Czyli o ważnej sprawie troszkę poważniej, troszkę refleksyjnie, a troszkę z humorem
Wysłane przez zbigniew girzyński w 25-05-2008 [11:58]
Dlaczego nie podoba mi się Traktat Lizboński?
Czyli o ważnej sprawie troszkę poważniej, troszkę refleksyjnie, a troszkę z humorem
W związku z pojawiającymi się co jakiś czas pytaniami dlaczego głosowałem przeciwko ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego i najróżniejszymi niejednokrotnie absurdalnymi uwagami jakie słyszałem na ten temat, z ust lepiej lub gorzej zorientowanych w moich poglądach osób, pozwalam sobie na kilka uwag dotyczących tzw. integracji europejskiej.
Państwa europejskie powinny ze sobą blisko, nawet bardzo blisko współpracować. Współpraca ta powinna jednak polegać na wzajemnym poszanowaniu swojej suwerenności i szukaniu rozwiązań, które mogłyby wspierać rozwój ekonomiczny Europy, a co za tym idzie także państw, które ją tworzą. Takie podejście z jednej strony zabezpieczałoby interesy polityczne Europy w obliczu rosnącego w siłę i odradzającego się imperium jakim jest Rosja, z drugiej zaś strony dzięki takiej polityce Europa mogłaby lepiej konkurować z doskonale funkcjonującą gospodarką Stanów Zjednoczonych, czy nowymi, wschodzącymi potęgami gospodarczymi takimi jak Chiny.
Niestety podejmowane od jakiegoś czasu w Unii Europejskiej działania, w które Traktat Lizboński się wpisuje, zamiast dać Europie zdrowy fundament, który pozwoliłby jej na dynamiczny rozwój, tworzą polityczny twór mający charakter, który można porównać do gigantycznego kombinatu przemysłowego w państwach socjalistycznych w Europie Środkowo – Wschodniej w latach 70 –tych XX w. Skazuje to Europę na porażkę, ponieważ jest to wzorzec niewydolny. Zamiast zadbać o miliony obywateli państw tworzących Unię Europejską Traktat Lizboński wychodzi naprzeciw biurokratycznym naciskom kadry urzędniczej nadającej ton dzisiejszej Unii Europejskiej i realizuje oczekiwania tych gospodarek europejskich np. niemieckiej, które są wysoko rozwinięte, ale dziś przez swoją niską konkurencyjność mogłyby szybko zostać prześcignięte przez innych, gdyby nie stworzono mechanizmów hamujących rozwój gospodarczy w Europie. Temu służą niestety te wszystkie kwoty mleczne, przepisy dotyczące połowu dorsza, limity produkcji cukru, Natura 2000, a nawet tak przez nas lubiane i mityczne dopłaty dla rolników.
Jako historyk mam oczywiście pewnie zawodowe spaczenie i lubię się odwoływać do przykładów z przeszłości, ale w końcu już starożytnie twierdzili, że historia magistra vitae. A propos starożytności to w błędzie jest ten kto sądzi, że dzieje ludzkości się zatrzymały i obecny stan rzeczy z niewielkimi modyfikacjami będzie trwał wiecznie. Od zamierzchłych czasów wielkie potęgi powstają i upadają, a na ich gruzach powstaje kolejne. Kto dziś pamięta, że nad imperium Hiszpanii kiedyś nigdy nie zachodziło słońce?
W epoce starożytnej cały świat kręcił się wokół Imperium Rzymskiego. Wszystkie drogi – jak do dziś uczy nas i nie tylko nas Polaków, bo znane jest w całej Europie przysłowie – prowadziły do Rzymu. A jednak i to Imperium upadło. Proces ten opisał jeden z najwybitniejszych angielskich historyków XVIII w. Edward Gibbon w jednej z najsłynniejszych książek historycznych jakie kiedykolwiek zostały napisana pod tytułem „Zmierz i upadek Cesarstwa Rzymskiego”. Pamiętam jak podczas wykładu monograficznego z historii starożytnej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, zmarła niestety niedawno, prof. Maria Jaczynkowska cytując Edwarda Gibbona podkreśliła, że „Cesarstwo Rzymskie nie umarło samo, ono zostało zamordowane”.
Cesarstwo Rzymskie w porównaniu z otaczającymi je ludami barbarzyńskimi było oazą dobrobytu, pokoju i radości. Pod koniec swojego istnienia robiono w Rzymie wszystko, aby zabezpieczyć ten dobrobyt przed napierającymi barbarzyńcami, którzy byli ekonomicznie zacofani, ale odważni i spragnieni rzymskich dóbr. Nieudało się. Ogromne Imperium nie potrafiło wytrzymać konkurencji może i stojących cywilizacyjnie niżej, ale bitnych i nastawionych na sukces sąsiadów. Ta defensywna postawa i brak przygotowania na zderzenie z konkurencją spowodowało zmierzch Imperium Rzymskiego.
Dziś Unia Europejska jest jak Imperium Rzymskie. We wszystkich prowincjach panuje względny spokój i dobrobyt. Są oczywiście takie gdzie ten dobrobyt jest ogromny (np. Luxemburg) i takie gdzie żyje się o wiele gorzej (np. Rumunia), ale i tak dla tych którzy są poza jego granicami to atrakcyjne miejsce do którego chętnie by się dostali. To co robią obecnie urzędnicy w Unii Europejskiej to próba zachowania tego status quo. Jak zabezpieczyć się przed napływem taniej żywności czy ubrań z zewnątrz? Jak sprawić, żeby francuski czy niemiecki producent ogórków nie stracił gdy na rynek wkroczą producenci ogórków z innych krajów (polecam lekturę przepisów dotyczących wielkości ogórków, które mogą być konserwowane w słoikach)? Jak ustalić przepisy unijne dotyczące krzywizny banana, żeby uratować rodzimą produkcję (Martynika i Gwadelupa) przez produktami np. krajów Ameryki Południowej (tzw. wojna bananowa)? Takich przykładów można mnożyć.
Jeśli Europa, a ściślej Unia Europejska będzie prowadziła nadal politykę antyrozwojową i próbowała konserwować jedynie dotychczasowe osiągnięcia nie wytrzyma konkurencji biedniejszych, ale spragnionych sukcesu. Traktat Lizboński, jak zresztą znacząca część legislacyjnego dorobku Unii Europejskiej z ostatnich lat, niestety nie napawa w tym względzie optymizmem, wręcz odwrotnie. Rozumieją to trochę Brytyjczycy, ale reszta jak widać nie wiele nauczyła się z historii i to pewnie nie tylko dlatego, że nie czytała Gibbona.
A już tak zupełnie dla odprężenia po tych mało optymistycznych refleksjach żart, który jakiś czas temu ktoś mi przesłał. Nie jest może też optymistyczny, ale jak mawiał w czasie swojej kampanii prezydenckiej w 1995 r. Jan Pietrzak „może nie będzie lepiej, ale przynajmniej będzie śmieszniej”:
Rok 2012.
Armia odrodzonego Imperium Rosyjskiego podbiła już prawie całą Europę. Ostatnie niedobitki NATO rozpaczliwie bronią się na Skale Gibraltarskiej. Generalissimus Putin podchodzi do ogromnej mapy kontynentu i z dumą spogląda na swoje zdobycze.- Wszystko moje! - mruczy z zadowoleniem.
Nagle jego uwagę przykuwa niewielka żółta plamka w Priwiślańskim Kraju. Zadowolenie generalissimusa w mgnieniu oka zmienia się we wściekłość.
- Co to jest! - cedzi ze złości poczerwieniały Putin.
Cały sztab generalny zamarł strwożony w bezruchu. Nikt nie ośmielił się przerwać tej złowieszczej ciszy.
- Co to jest! - wrzasnął Putin.
Na te słowa wystąpił głównodowodzący marszałek i bijąc wiernopoddańcze pokłony z duszą na ramieniu odpowiedział:
- Wybaczcie Wasza Dostojność, to Wietnamczycy nadal bronią warszawskiego Stadionu...
W związku z pojawiającymi się co jakiś czas pytaniami dlaczego głosowałem przeciwko ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego i najróżniejszymi niejednokrotnie absurdalnymi uwagami jakie słyszałem na ten temat, z ust lepiej lub gorzej zorientowanych w moich poglądach osób, pozwalam sobie na kilka uwag dotyczących tzw. integracji europejskiej.