Przy okazji omawiania numeru tygodnika „Sieci” umknęła mi pewna ważna kwestia. Otóż był w tym tygodniku jeszcze jeden fantastyczny tekst, dotyczył on faceta, który ma ksywkę Szary Wilk, mieszka nad Biebrzą i opiekuje się zwierzętami. Towarzyszy mu oczywiście jakaś muza, która też kocha zwierzęta. Można by rzec, że jest to taki prawicowy Wajrak, tyle, że inaczej wystylizowany. Można by, powiadam, gdyby nie fakt, że sprawa jest głębsza.
Gdybyśmy tak porównali tematy jakie były poruszane w opiniotwórczych i rozrywkowych tygodnikach za Gierka, w takiej na przykład „Panoramie Śląskiej”, czy „Perspektywach”, gdybyśmy sprawdzili o czym się tam pisało, mogłoby się okazać, że nie różni się to wiele od spraw absorbujących naszych mistrzów pióra i szalejących reporterów. Ja nie chcę tutaj szydzić, ale kiedy widzę jak po raz kolejny jakiś wieczny student z posiwiałymi kłakami do ramion, przedstawia się jako polski Indianin, od razu przypomina mi się Sat Okh, czyli Stanisław Supłatowicz z Radomia, który przez całą dekadę odstawiał w telewizji wodza Indian Shawnee. Opisałem to wszystko w książce zatytułowanej „Dzieci peerelu”. To jest ten sam sznyt, ta sama tandeta i nędza. Mogę jeszcze dodać od siebie, że kojarzę takie przedstawienia z pewną moją przygodą. Oto współpracowałem kiedyś, jako student z pewnym porannym programem telewizyjnym, do którego zapraszałem gości, tak zwanych ciekawych ludzi. No i kiedyś prowadząca zadała mi pytanie: może byś znalazł kogoś od ekologii? - Ale konkretnie kogo? - ja na to. - No kogoś kto by opowiedział, że nam się ekologia w genach odkłada. - Słucham? - No mówię przecież, chodzi mi o to, że nam się ekologia w genach odkłada i ktoś musi o tym opowiedzieć.
Nie popracowałem tam zbyt długo jak się domyślacie i musiałem poszukać sobie innego zajęcia. Chodzi mi teraz o pewien charakterystyczny sposób podejścia do spraw fachowych. Jeśli ktoś zajmuje się serio, bądź nie, zwierzętami w lesie, musi, a przynajmniej powinien w myśl wyobrażeń dziennikarzy, odstawiać Indianina, albo opowiadać o genach. To bowiem, według tych ludzi, działa uspokajająco na czytelnika i odwraca jego uwagę od spraw ważnych. Powoduje też, że wszystkie osiedlowe grubasy z wielkich miast, od razu chcą być tacy jak ów Indianin.
To są projekcje tak cienkie, że szkoda gadać i gorsza od nich była chyba tylko seria książek z naklejkami wydawana przez KAW w latach osiemdziesiątych, z wielkim napisem „Nowość dla kolekcjonerów” na okładce.
Obstawiam, że w jesiennych numerach „Sieci” i „Do rzeczy” pojawią się inne niż las i jego mieszkańcy tematy i będą one spreparowane w ten sam sposób. Mam kilka propozycji: oto historyk sztuki, idzie kapciach z filcu przez wyślizgane posadzki muzeum i opowiada o wielkości króla Zygmunta I, oto archeolog, przebrany za Indianę Jonesa, siedzi nad dołem pełnym jakiegoś prehistorycznego śmiecia i coś tam gada, a miny przy tym robi takie, że opis kota srającego w sieczkę, który dał nam Haszek w książce o Szwejku, nie umywa się do tego zupełnie. Oto cały szereg ludzi, jak to mówią, pozytywnie zakręconych, którzy budują na działce pałac kultury z kubeczków po jogurcie Danone, albo biją rekord Guinnessa w ilości wykopanych dołów na kilometrze kwadratowym torfowiska.
Do tego mamy oczywiście tematy poważne. Te omawiają znani prawicowi publicyści, którzy prócz tego zajmują się także kuchnią i psychologią, w tym bowiem są najlepsi. Czynią to z tym charakterystycznym namysłem widocznym niegdyś na twarzy Mieczysława Rakowskiego, którego zdjęcie niektórzy z nas pamiętają z ostatniej strony tygodnika „Polityka” , z czasów kiedy był on jeszcze szary, miał czerwony tytuł i brudził ręce. Tygodnik rzecz jasna, nie Mieczysław Rakowski.
Ponieważ pod wczorajszym tekstem rozpętała się dyskusja, troszkę nie na temat, chciałbym ją tu dziś przy okazji nieco wyprostować. Naprawdę nie chodziło mi o to, czy homoseksualizm jest wrodzony czy nabyty, chodziło mi jedynie o to, że do dyscyplinowania dużych grup ludzi, do infekowania ich głupstwami, używa się narzędzi całkowicie prymitywnych, jak choćby cały ten gender, czy polscy Indianie, czy coś innego równie frapującego, bez czego panorama współczesnej kultury nie będzie pełna. Na dziś kończę, bo mam o 18 spotkanie we Wrocławiu. Godzina 18.00, kawiarnia Merlin. Za tydzień zaś spotkanie w Nysie, także o 18.00 w miejscowym muzeum.
Po książki zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie oraz do sklepu www.multibook.pl
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2763
Było bardzo ciekawie i bardzo klimatycznie. Zwłaszcza w ogródku na ulicy Rzeźniczej :)