Toyah zwrócił wczoraj uwagę na to, że okładka ostatniego numeru „Do rzeczy”, na której widać tych dwóch facetów, co to Niemcy ich obsadzili w roli polskich partyzantów, zaaranżowana jest w stylu wczesnego Gomułki. To znaczy mamy tutaj obelgę, która nas dotknęła do żywego i my na tę obelgę reagujemy w sposób przejrzysty i czytelny, jak dawniej na rewizjonistów z Bonn. Ta sama poetyka, ta sama formuła. Tylko publiczność gorzej przygotowana, bo dawniej wszyscy się z takich zagrywek śmiali, a dziś traktują je ze śmiertelną powagą. Być może dlatego że pokładają jakąś niezrozumiałą nadzieję w tygodniku „Do rzeczy”, dzięki któremu stosunek producentów niemieckich filmów do polskiej historii może zmienić się na lepsze. Drodzy i kochani czytelnicy, nie zmieni się. To jest niemożliwe. Funkcja tego typu obrazków jest inna.
W życiu bowiem tak już jest, że aby obmyć twarz z plwociny nie wystarczy chustka i nie wystarczy woda. Ja nie mówię, że potrzebna jest od razu krew, ale trochę żółci utoczonej z boku i trochę piany, która pojawia się w chwilach wielkiej wściekłości by się przydało. Póki co zaś nikt nie pomyślał o tym jakie by tu działania przedsięwziąć, by panowie i panie z tej wytwórni polecieli dobrowolnie złożyć pozew w sądzie, bo czują się dotknięci. Oczywiście zaraz ktoś tu przyjdzie i powie: to sam tak zrób. Uprzedzam ten zarzut i odpowiadam: jak dostanę taki budżet jak Lisicki to zrobię.
Lisicki tego nie zrobi na pewno, bo on jest na swoim stanowisku postawiony po to, by treści zwane patriotycznymi, nigdy nie stały się atrakcyjniejsze niż reklama proszku do prania, by były takie same jak za Gomułki, by wtrącały wszystkich w taką samą rozpacz i nędzę. Ktoś może powiedzieć, że oni tak robią, bo są głupi i nic nie potrafią. To możliwe, ale ja nie wierzę, że ktoś może być aż tak głupi w dodatku w sposób uporczywy i nie rokujący poprawy. Jasne jest, że Niemców trudno jest zaskoczyć, bo ich wojenne mundury przeszły już przez wszystko, przez co przejść mogły. Były w filmach, w reklamie, w muzeach, w burdelach po prostu wszędzie. Zagranie więc symboliką militarną nie zrobi na nikim wrażenia. Trzeba by się zastanowić nad czymś innym. No, a poza tym oni zdaje się serio chcą nas wrobić w odpowiedzialność za wojnę i holocaust i mają na to specjalny budżet. My zaś budżetu nie mamy, bo zwyczajnie mieć go nie możemy. Budżet bowiem rodzi się w wyniku serii celowo podjętych decyzji i przeznaczony jest na jakąś misję. Niemcy mają budżet na misję wrobienia nas w odpowiedzialność za wojnę, a my – jeśli już mamy jakiś budżet – jest on przeznaczony na pokazanie całemu światu, jacy jesteśmy fajni i jak ciekawe rzeczy mamy do pokazania w kulturze.
Od kilku dni zajmuję się przeglądaniem dokonań i karier moich koleżanek i kolegów ze studiów. Odpalam gugla, wciskam opcję „grafika”, wpisuję nazwisko i klikam „wyszukaj”. I już. Wszystko mam przed oczami. Oto jedna z koleżanek szefowała poważnemu kulturalnemu instytutowi, który promował polską kulturę. Niestety nie udało mi się znaleźć żadnych jej wypowiedzi, poza jednym starym wywiadem, w którym przekonywała, że Polacy powinni skończyć już z tą siermięgą, z tymi pierogami i kiełbasą i stać się wreszcie ludźmi nowoczesnymi. Wymieniała przy tym nazwiska twórców, których zapraszała do swojego instytutu. Byli wśród nich panowie Jarzyna i Warlikowski oraz cała reszta tej bandy.
Ona już nie jest szefową tego instytutu, załoga zmieniła się w czerwcu 2010, roku, co przyznam wydaje mi się dosyć znaczące i po przeczytaniu tej informacji, zacząłem mimo wszystko myśleć o mojej koleżance z sympatią, a nie z niechęcią. Teraz lansują w tym polskim instytucie twórców ukraińskich i rosyjskich, a z pisarzy to zapraszają tylko Krajewskiego. On zaś to wiadomo kto i co i szkoda w ogóle zajmować się tym co pisze.
Inny kolega zajmuje się lansowaniem na światowym rynku polskich, młodych artystów. To jest fucha wprost nieprawdopodobna, bo władzę ma ów pan większą niż sędzia sądu najwyższego. Jedna jego decyzja i jakiś pacykarz jest w systemie, dostaje granty, ma wystawy i jeździ po świecie. Inna decyzja i nic nie rozumiejący biedaczyna wraca do Polski i musi iść na taksówkę, żeby przeżyć. Oczywiście, w czasie kiedy mój dawny kolega pracował w Polsce zdarzało się, że ktoś mu zarzucał protekcję, jakieś wymuszenia i temu podobne niepoważne rzeczy. Teraz jednak nie ma o tym mowy, jego pozycja jest niezachwiana. Jeszcze parę lat i będzie najważniejszym guru w branży. Czy ma to jakieś ukryte konteksty? Myślę, że ma. Kiedy się bowiem zastanowimy nad sensami tej całej sztuki, musimy trafić na takie obszary jak system kształcenia artystów, ubezpieczenia dzieł i handel czyli na odbiorcę i mecenasa. No i przypomnimy sobie, że kiedyś najważniejszym odbiorcą sztuki był Kościół i fakt ów z miejsce urządzał i usztywniał całą hierarchię kształcenia artystów i dawał Kościołowi wielki wpływ na duże obszary ludzkiej aktywności, na których dziś już po Kościele nie ma śladu. Awangarda, czyli herezja zwyciężyła. A to powoduje, że na rynku sztuki w sposób niekontrolowany przemieszczają się ogromne sumy pieniędzy, których ruch uwiarygodniony poprzez autorytety takie jak mój dawny kolega, oraz przez jakieś branżowe pisma, które pana mażącego po płótnie żółtą farbą stawiają wyżej od pani, która maże farbą niebieską. Rola znawców sztuki zaś jest taka sama jak rola Lisickiego w tygodniku „Do rzeczy” mają pilnować, by nic się nie zmieniło, w sposób nieprzewidywalny, który mógłby zakłócić transfer pieniędzy.
Podobnie jest z reklamą, bo mam także dawnego kolegę, który pracuje w branży reklamowej. Nie sposób uwierzyć Kochani, by te wszystkie bilbordy, te kampanie składające się z dwu zdaniowych spotów cokolwiek sprzedawały. Być może moje wrażenie jest mylne, ale doświadczenia podpowiadają mi, że sprzedaż tak naprawdę zależy od działu łączności z klientem, reszta to oszustwo, czyli także transfer pieniędzy na fikcyjne zlecenia. W rzecz całą włączają się oczywiście firmy i budżety państwowe, przygotowując kampanie takie jak na przykład kampania na święto policji, albo jakieś inne tego typu historie. Koszta tych produkcji są ogromne w stosunku do efektu końcowego, który jest nędzny. Jeśli zaś ktoś ma tyle samozaparcia, by przeczytać kilka kawałków z branżowych pism dla ludzi reklamy, nie może się oprzeć wrażeniu, że to jest podobne do starego, dobrze znanego hermetyzmu, za którym nic poza wodzeniem na pokuszenie nie ma. A wspomniana tu już dysproporcja pomiędzy nakładem kosztów a efektem jest po prostu wstrząsająca.
Mamy więc takie oto elementy: media pozycjonujące nas jako biednych i oszukanych wariatów, nieszczęśliwe dziewczyny z ambicjami, które ktoś wrabia w sprawy dalece przekraczające ich horyzont oraz strażników którzy pilnują przepływu gotówki. Dla niepoznaki tylko nazywanych kuratorami wystaw i dyrektorami agencji reklamowych. Najśmieszniej będzie jak się kiedyś okaże, że oni w tym uczestniczyli nieświadomie. No, ale to chyba dopiero na Sądzie Ostatecznym nie wcześniej.
Nie mam dobrej pointy do tego tekstu. Mogę tylko rzec, że jako człowiek, który przez cztery miesiące potrafi napisać prawie pięćset stronicową książkę czuję się w miarę zabezpieczony przed różnymi pokusami, Czary zaś, na których działanie narażeniu są ci biedni ludzi stykający się z moimi dawnymi kolegami nie mają do mnie dostępu. A pewnie też nigdy nie miały.
Na stronie www.coryllus.pl można kupić film Grzegorza Brauna pod tytułem „Eugenika. W imię postępu”. Mój wieczór autorski we Wrocławiu odbędzie się 6 lipca w kawiarni Merlin, róg Ruskiej i Rzeźniczej o godzinie 18.00, a wieczór w Nysie już kilka dni później – 12 lipca, dziedziniec muzeum, jeśli będzie dobra pogoda, godzina 18.00
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2566
niemiecki sprzedany do 60 krajów. Do rzeczy coś skrzeczy ;-)
A tak naprawde, mozna by sprawdzic, kto komu placil.. kupujacy sprzedajacym czy dokladnie na odwrot?
Sprzedaz za 1 euro jest rowniez "na odwrot".
Za emisje tej göbbelskowskiej, rasistowskiej i antypolskiej propagandy
jak Lisicki został naczelnym redaktorem i to spotkanie we Wrocławiu na Ruskiej, to chyba nie jest przypadkowa zbieżność.
Co tam znowu dziamdziasz?