Rozpoczął się wyścig z czasem. Bohater naszych czasów Donald Tusk, który błyszczy na firmamencie polskiej polityki w charakterze Premiera Rządu od z górą pięciu lat, zanurkował głęboko w sondażach. I nie jest to jakieś przypadkowe lub świadomie wkalkulowane wahnięcie, które dzielni PR-owcy skontrują zgrabnym odwróceniem uwagi społeczeństwa; chodzi o poważną, długookresową tendencję erozji kapitału politycznego, nieuchronnie prowadzącą do upadku.
Ludzie do niedawna zakochani w Tusku sukcesywnie odwracają się od swego idola. Dziś zadeklarowanych zwolenników jest nie więcej niż 30 proc. Jeszcze gorzej postrzegany jest rząd. Nawet najwytrwalszemu elektoratowi Platformy z trudem przychodzi deklarowanie lojalności w obliczu dokonań pp. Kudryckiej, Rostowskiego, Sikorskiego, Nowaka, Arłukowicza, Szumilas, Cichockiego, Budzanowskiego, Arabskiego, oraz samego bossa. Coraz więcej ludzi po wypowiedzeniu sakramentalnego zaklęcia: „wprawdzie nie popieram PiS” wyraża jednoznaczną i miażdżącą ocenę rządów koalicji PO-PSL, kierowanej przez – jak z właściwą sobie prostotą określa naród – „Ryżego”. CBOS ujmuje to sucho, ale nie mniej dosadnie:
W marcu było o 2 punkty proc. mniej respondentów zadowolonych z tego, że rządem kieruje Donald Tusk. Natomiast grupa niezadowolonych z tego, że stoi on na czele rządu zwiększyła się, w porównaniu do sondażu z lutego, o 4 punkty proc. W marcu rząd cieszył się poparciem 25 proc. ankietowanych, jako jego przeciwnicy określiło się 43 proc.; z tego, że Radą Ministrów kieruje Donald Tusk zadowolonych było 30 proc. badanych, a 57 proc. było z tego faktu niezadowolonych.
A było tak pięknie. Jeszcze mi w uszach brzmi sławetne: „Tusku, musisz” wypowiedziane przez prominentnego dziennikarza tuż przed zwycięskimi dla Platformy wyborami. Była w tym żarliwym bojowym zawołaniu nadzieja, że oto nadciąga rycerz na białym koniu i ochroni biedne sieroty po komunizmie, którym wrogie siły polskiego ciemnogrodu chcą odebrać należne i ciężko wywalczone przez rodziców (na frontach walki z reakcją) przywileje. I przyjechał, i obronił. Przez lata rządów PO-PSL nie spadł włos z głowy żadnemu funkcjonariuszowi PRL-u z generałami Jaruzelskim i Kiszczakiem na czele. Ostatnim, symbolicznym wyrazem zabezpieczenia interesów ludzi byłego systemu, była oficjalna, honorowa asysta na pogrzebie wiernego syna proletariatu i matki-PZPR, gen. Floriana Siwickiego.
Tzw. układ odwdzięczył się Tuskowi lojalnie i z nawiązką. Będąca emanacją tegoż układu właścicieli III RP telewizja TVN nie bez racji nazywana jest Tusk Vision Network. TVN jest telewizją jawnie prorządową – dystansuje wyraźnie telewizję publiczną w nabijaniu sondażowych słupków Platformie i premierowi (choć i publiczna stara się jak może). Ale – łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Gdy coraz mniej skuteczne wydaje się dalsze pudrowanie i retuszowanie wizerunku premiera, gdy tępią się propagandowe narzędzia, gdy przestaje działać straszak okrutnego PiS, gdy wciąż te same marsowe miny, zaklęcia i obietnice bossa, że „nie pozwoli”, „osobiście dopilnuje”, „stanowczo będzie się przeciwstawiał” spotykają się co najwyżej z politowaniem rodaków – mainstraemowi inżynierowie dusz muszą poważnie myśleć o planie B. A plan B, to w skrócie: „nasi nadal górą, ale już bez Tuska.”
Wydaje się to dziś prawie że niemożliwe, ale jutro największe gwiazdy TVN-u mogą krzyczeć: Umarł król – nie żyje król! Gdy się nie ma, co się lubi (czyli Kwaśniewskiego i Cimoszewicza), to się polubi kogo się ma (Schetynę). Plastikowa polityka orientująca się wyłącznie na sondaże, polityka będąca nieustannym konkursem piękności, nie znosi spadku popularności. A popularność Tuska przegrywa z twardymi realiami: bezrobociem, biedą, niesprawnościa państwa. Premier perfekcyjnie odgrywał dotychczas rolę politycznego celebryty. Dla poklasku bywał arogancki wobec tych, którym mainstraem wyznaczył rolę pariasów (rodziny smoleńskie) i przymilny wobec szarych eminencji III RP (jak Agnieszka Holand). Żonglował pośród otaczających go ministrów, wyznaczając im rolę zderzaków. Był wreszcie niemal wzorowym europejczykiem. Nie musiał dobrze rządzić, mógł spokojnie „haratać w gałę” – o wizerunek premiera miał kto zadbać.
Teraz jednak sprawa się skomplikowała: Tuskowi spada i niespodziewanie dla siebie premier sam może zostać zderzakiem. Jego zaplecze polityczne mogło mu wybaczyć wszelkie impertynencje i upokorzenia, ale nie wybaczy mu braku popularności (a raczej ów brak bezwzględnie wykorzysta). Z Tuskiem niepopularnym społecznie nikt się nie będzie liczył. Słupki sondaży to jego jedyny kapitał. Tyle naobiecywał, tyle razy mamił wszystkich sądami pod publiczkę, tyle razy mijał się z prawdą, że o wiarygodności tego polityka nie może być już mowy. Sęk w tym, że ten niewiarygodny polityk był jeszcze do niedawna uznawany za bardzo wiarygodnego. Przeciętny Kowalski najpierw brał za dobrą monetę publiczne występy Donalda Tuska, potem przez jakiś czas traktował go jako mniejsze zło (większym był atakowany przez przemysł pogardy Jarosław Kaczyński), by w końcu dojrzeć do jawnej niechęci.
Co dziś „musi” zrobić Tusk, któremu spada? Popularności i zaufania rodaków raczej nie odzyska. Czas rozejrzeć się za euro-fuchą – póki jeszcze tam się nie poznali.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3049