Polska ma niezwykły talent do tego, by rodzić ludzi, którzy wyprzedzają epokę, i równie niezwykły, by ich ignorować. Zamiast słuchać własnych umysłów, wolimy zachwycać się każdym zagranicznym profesorem, który mówi po angielsku z odpowiednim akcentem i powie coś, co już dawno ktoś mądrzejszy napisał po polsku.
Nie ma chyba lepszego przykładu tego narodowego paradoksu niż Michał Kalecki – ekonomista, który zrozumiał kapitalizm głębiej niż Keynes, przewidział jego kryzysy i rozpad, a mimo to pozostał w cieniu, bo nie był z Oksfordu, tylko z Łodzi.
Polski umysł, światowy format
Kalecki nie był akademickim celebrytą, tylko inżynierem z duszą analityka. Nie pisał po to, by brzmieć mądrze, ale żeby zrozumieć, dlaczego gospodarka, nawet w czasach prosperity, wpada w kryzysy. Jego odkrycia były tak błyskotliwe, że gdy Keynes opublikował Ogólną teorię zatrudnienia, procentu i pieniądza, wielu badaczy zauważyło, że Polak doszedł do tych samych wniosków – wcześniej i bardziej konsekwentnie.
Keynes był eleganckim Brytyjczykiem, bywał u króla i w banku. Kalecki pisał w małym pokoju na maszynie. Ale to jego równania lepiej oddawały logikę kapitalizmu, bo nie zatrzymywały się na psychologii inwestorów, lecz sięgały sedna – mechanizmu akumulacji kapitału i jego wewnętrznych sprzeczności.
Kryzys jako funkcja, nie jako wypadek
Dla Kaleckiego kryzys nie był „błędem systemu”. Kryzys był systemem. W kapitalizmie okresy wzrostu i zapaści nie wynikają z przypadkowych zjawisk, ale z samej natury produkcji nastawionej na zysk. Gdy przedsiębiorcy inwestują, rośnie zatrudnienie i konsumpcja, czyli popyt. Ale gdy tylko zaspokoją swoje zyski, ograniczają inwestycje, popyt spada, produkcja się kurczy, bezrobocie rośnie. To nie zła polityka, nie sabotaż, nie „duch zwątpienia”. To rytuał oddechu kapitalizmu, który sam dusi się własnym sukcesem.
Kalecki zauważył, że przedsiębiorcy nie boją się strat tak bardzo, jak boją się utracić kontrolę. Dlatego nigdy nie pozwolą, by gospodarka działała na pełnych obrotach, bo pełne zatrudnienie oznaczałoby zbyt silnych pracowników i za słabe elity.
I to był punkt, w którym Kalecki przewyższył Keynesa: zrozumiał, że kryzys ma wymiar polityczny, nie tylko ekonomiczny. To nie brak wiedzy rządów utrzymuje bezrobocie, to interes klasowy.
Dlaczego Keynes wygrał, a Kalecki zniknął
Historia ekonomii nie jest historią idei, tylko prestiżu. Keynes miał Cambridge, Kalecki miał paszport z orłem. Keynes był dżentelmenem w klubie, Kalecki, samoukiem z peryferii. Keynes pisał po angielsku dla establishmentu, Kalecki po polsku, po niemiecku i z akcentem z Bałut. Świat wolał więc teorię Keynesa, bo dawała nadzieję, że kapitalizm da się „naprawić” interwencją państwa. Kalecki nie miał złudzeń: system można regulować, ale nie uzdrowić.
Każdy okres prosperity rodzi własny cień, rosnącą koncentrację kapitału, nierówności i nadprodukcję, która musi znaleźć ujście w kryzysie, wojnie albo nowym „rynku” (czytaj: nowej kolonii lub bańce spekulacyjnej).
Kalecki i dzisiejszy świat: wszystko już napisał
Kiedy dziś mówimy o „cyklicznych kryzysach”, o tym, że „zyski rosną szybciej niż płace”, o „prywatyzacji zysków i uspołecznieniu strat” – to nie są nowe obserwacje. To czysta Kaleckonomia. On przewidział, że korporacje będą ograniczać inwestycje, gdy tylko poczują zbyt duży wpływ państwa lub społeczeństwa. Przewidział, że programy stymulacyjne będą działały krótkoterminowo, bo elity zawsze znajdą sposób, by zneutralizować ich skutki. I wreszcie, że kapitalizm przetrwa, dopóki będzie potrafił produkować nowe potrzeby, nawet jeśli nie ma kto ich kupić.
Polska lekcja z Kaleckiego
Kalecki był jednym z największych ekonomistów XX wieku i jednym z najbardziej samotnych. Nie miał własnej katedry, bo mówił rzeczy niewygodne dla wszystkich. Dla liberałów był zbyt marksistowski, dla marksistów, zbyt niezależny, dla polityków, zbyt szczery. W PRL-u go ignorowano, bo nie pasował do dogmatu. Na Zachodzie cytowano z dystansem, bo nie był „swój”. A w III RP, zapomniano o nim całkiem, bo nie dało się go sprzedać w powerpoincie z hasłem „innowacje i wzrost”.
Dziś, gdy świat znów się dławi własną nadprodukcją, gdy rynki pękają od spekulacji, a ludzie od długów, Kalecki brzmi aktualniej niż kiedykolwiek. Pokazał, że kapitalizm nie upada z powodu lenistwa, lecz z powodu własnej gorączki, że w jego DNA wpisany jest cykl: wzrost – przesyt – recesja.
Dlaczego to wciąż ważne
Bo dopóki będziemy wierzyć, że kryzys to „wypadek”, a nie reguła, będziemy leczyć gorączkę aspiryną i dziwić się, że wraca.
Bo dopóki będziemy uczyć dzieci, że „rynek się sam reguluje”, zamiast, że reguluje się przez katastrofy, będziemy się dziwić, że bogaci stają się bogatsi, a biedni biedniejsi.
I wreszcie, bo dopóki Polska nie nauczy się cenić własnych umysłów, dopóty będziemy importować błędy w kolorowych okładkach i płacić za nie własnym biedowaniem.
Kalecki był jak lekarz, który już sto lat temu opisał chorobę, z której wciąż nie chcemy się leczyć.
A jego diagnoza jest wciąż ta sama:
Kapitalizm nie ginie na brak siły. Ginie na brak sensu.
Polska nie chciała Kaleckiego - bo jego ojciec miał na imię Abram...
https://pl.wikipedia.org…
- stypendysta Fundacji Rockefellera 1935/37
- pracował dla Hilarego Minca i Jakuba Bermana
- był doradcą wicepremiera Hilarego Minca
- od 1962 jako profesor zwyczajny w Katedrze Ekonomii Politycznej SGPiS
- od 1966 członek rzeczywisty PAN
To świadczy o tym, że komunistyczna Polska go słuchała a on jej słuchał!!! ;-)
W grudniu 1965 doznał zawału serca
A Wiki jeszcze podaje, że w wieku 66 lat uzyskał wybitne wyniki w teorii liczb, m.in. związane z twierdzeniami o asymptotycznej gęstości liczb pierwszych.
Na temat tych wyników to @Imć Waszeć musiałby się wypowiedzieć?
Tu macie wyjaśnienie: https://www.perplexity.ai/search/w-tym-wpisie-zainteresowalo-mn-ArpLdX.PTQ20Y34tDLd4Sg