Nie jestem politycznym "insiderem", nie mam więc dostępu do ekskluzywnych informacji, nowinek i plotek. Mimo to zauważam, podobnie jak wielu Polaków interesujących się polityką, że idzie nowe. Że coś się święci. Analogia z tym, co widać za oknem, nasuwa się sama -- niby śnieg dowalił i mrozik trzyma, ale zaczyna się czuć wiosnę. Ptaszyska mordy drą i koty dostają coraz większego kręćka. W przyrodzie zaczyna się ruch, ruch też zaczyna się w polityce. Ale nie Ruch winiarza z Biłgoraja -- ten akurat wydaje się kończyć, to jednak dygresja.
Ostatnie zawirowania z Piotrem Dudą, jego medialną podpórką Kukizem i powstającymi ad hoc stowarzyszeniami ludzi w taki czy inny sposób pokrzywdzonych przez III RP zdają się być w dużej mierze zasilane medialnie, jednak są zwiastunem szerszych przymiarek do przebudowy sceny politycznej. Przymiarek związanych, być może, z antycypacją ostatecznego rozpadu obecnego układu rządzącego. Jak się wydaje, większość sił niezwiązanych bezpośrednio z koalicją usilnie pracuje nad podkopaniem stabilności tej ekipy, a przynajmniej nad wyzyskaniem jej coraz bardziej oczywistego upadku. Pracuje nad tym PiS -- to oczywiste, ale pracuje też ośrodek prezydencki -- i to najwyraźniej na dwóch frontach. Praca ta ma przygotować scenę polityczną na wybory, które mogą zostać ogłoszone wcześniej, niż wynika to z kalendarza politycznego.
Ruscy szachiści obstawiający duży pałac, jak wiadomo, nigdy nie grają na jednego konia. Dlatego i patronują lub przynajmniej usiłują objąć patronatem dwie opcje. Z jednej strony błagorodnych narodowców, a z drugiej -- roszczeniowo-populistycznych dudziarzy czerpiących swą siłę ze struktur związkowych. Wpisuje się to w szerszy kontekst budowy przyszłej koalicji (pod patronatem dużego pałacu), która miałaby stanowić przeciwwagę dla niemrawego PiSu i niejako skraść mu dotychczasowy monopol na tradycyjnie rozumiany patriotyzm i społeczny konserwatyzm. A może i katolicyzm, są bowiem hierarchowie, którzy patrzyliby na to przychylnie.
Po lewej stronie również trwają gorączkowe, ale jak się zdaje, mało efektywne próby odnowienia wizerunku i tym chocholim tańcem cyklistów nawet nie chce mi się zajmować -- te same ryje, ta sama udawana lewicowość, wciąż te same uwikłania obyczajowo-towarzyskie. Nuda i siermięga.
Jednak to, co dzieje się bardziej na prawo, zasługuje na uwagę. Na scenę polityczną wkracza bowiem Piotr Duda, który chyba uwierzył wreszcie, że już dojrzał do ról pierwszoplanowych. Jest to z jego strony trochę taka razwiedka bojam i łatwo może skończyć się jak występy Poncyliuszów i Ziobrów, niemniej jednak trudno nie zauważyć, że Duda ma od nich znacznie większy ciężar gatunkowy i niebagatelnie poważniejsze poparcie dołów. Przy tym nie ogranicza się do uprawiania polityki przez telewizor, ale wyraźnie zmierza do przekształcenia swej bazy związkowej w terenie w bazę polityczną.
Przykładem takich działań są umizgi lokalnych polityków i niektórych posłów PiS (w tym przypadku -- tych stopniowo tracących pozycję w partii i szanse na reelekcję) do co bardziej zdezorientowanych organizacji zakładowych czy powiatowych Solidarności. Co interesujące, trzecim uczestnikiem tych zalotów bywają działacze samorządowi kojarzeni dotąd z PO. Czyżby poszła fama o rychłym zakończeniu projektu zbudowanego na trupie nieboszczki Unii Wolności? Fakt, rządy Tuska zużyły Platformę do szczętu, a przecież rozżarci politycy PO wszystkich szczebli nie zamierzają rozstawać się z miłymi apanażami i ciepłymi stołkami, bo większość z nich wracać nie bardzo miałaby dokąd.
Jeszcze większa rozpacz ogarnia PSL, które trzyma się w kupie chyba już tylko dzięki temu, że jego działacze zupełnie nie mają dokąd zmykać i żyją nadzieją, że bez nich trudno będzie komukolwiek ogarnąć władzę na wsi. Podłączą się więc z ulgą do każdej inicjatywy, która zapewni im przetrwanie na kluczowych pozycjach w terenie.
Zreasumujmy więc -- projekt PO to już wrak, niby wciąż żyje i toczy wokół wściekłym okiem, jak głowa rodziny na łożu śmierci, ale po kątach kuzyni coraz mniej dyskretnie negocjują podział schedy i tylko patrzyć, kto pierwszy wyrwie delikwentowi poduszkę spode łba. Na tym trupie mogą wyrosnąć dwa ugrupowania, jednako kontrolowane przez służby, ale odgrywające swoje role charakterystyczne na scenie politycznej przed ogłupiałym narodem. Wezmą one władzę w koalicji pod światłym patronatem Bronisława, do której to koalicji ewentualnie dokooptują Pawlaków, na kolejne dwie kadencje domykając układ władzy. Palikot został zużyty, jego menażeria dostanie na piwo i wróci do tych nor, z których wypełzła. Lewica będzie dalej żwawo fermentować, ale poza dojmującym smrodem niewiele z tego wyniknie -- może najwyżej jeden czy drugi zostanie przygarnięty do szerokiej piersi prezydenta.
A co z PiS? Cóż, PiS może sobie nawet i wygrać wybory, byle niewielką przewagą. Zostanie to wykorzystane do dalszego gnojenia Jarosława przez media, ale układ prezydencki będzie kontent, bo jeśli wszystko się ułoży jak opisałem, to PiS nie będzie miał możliwości zbudować żadnej koalicji. Schudnie jedynie o kolejną grupę posłów i działaczy, zapewne tych przeszczepionych swego czasu wraz z Markiem Jurkiem, którzy teraz i tak jedną nogą są już poza partią, a starzy pecetowcy jeszcze bardziej zaskorupią się w swoim gderliwym nieróbstwie.
A jeśli PiS wygrałby dużą przewagą? Cóż, wówczas wojna tylko przybierze na sile -- prezydent będzie miał narzędzia utrudniające powołanie pisowskiej rady ministrów, nawet jeśli jakimś cudem utrzymałby się projekt rządu profesorskiego (zależy to głównie od determinacji prezesa Kaczyńskiego, bo nie wierzę, by stojący w drugim szeregu politycy po tak upragnionym zwycięstwie chętnie ustąpili ministerialne stołki politycznym amatorom spoza partii).
Taka jest diagnoza, a jakie mogłoby być remedium? Jak PiS może zneutralizować plany dużego pałacu, zakładając, że Duda działa w złej wierze i jego niechęć wobec PiS nie jest tylko wybiegiem marketingowym, a rozmowy z prezydentem -- grą polityczną? Po pierwsze -- i powtarzam to do znudzenia -- trzeba otworzyć partię od dołu. Miejscami próbowano to zrobić, może niekonsekwentnie i na pół gwizdka, ale jednak. I przyniosło to zmiany na dobre -- zdołano odświeżyć i wzbogacić niektóre struktury terenowe i pozbawić układ rządzący wpływu na ich działanie (przynajmniej częściowo).
Jednak nie ma lekko i nie słyszałem o okręgu, w którym zmiany te przeprowadzono w pełni konsekwentnie i skutecznie. Tymczasem prawda jest taka, że PiS musi skończyć z samoograniczaniem, musi stawać się partią masową. Nie na hurra i nie bezmyślnie, jak w pierwszych latach swego istnienia, ale jednak. Bez przemyślanej reformy wewnętrznej umożliwiającej stopniowy rozwój struktur nie wygra wyborów samorządowych, nie wprowadzi ludzi do sejmików wojewódzkich, a bez tego -- nie ma szans na skuteczne przejęcie władzy i efektywne rządzenie. Nawet gdyby zdobył połowę miejsc w Sejmie.
Partia konsekwentnie stojąca w opozycji wobec wielopokoleniowego, zaskorupiałego i skorumpowanego układu władz wszelkich szczebli potrzebuje poparcia społecznego. Ale przede wszystkim nie tego poparcia, które uzyskuje się raz na parę lat przy urnie wyborczej, lecz tego, które wyraża się w systematycznej pracy politycznej i społecznej w podstawowych strukturach terenowych. To jest diabelnie trudne i dla zawodowych partyjniaków dość dolegliwe, przy tym obarczone ryzykiem wewnątrzpartyjnej rywalizacji. Dlatego kierownictwo PiS powinno uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie -- czy partia ma istnieć i pracować dla państwa i narodu, czy też stać się przedsiębiorstwem nastawionym na zakonserwowanie pozycji politycznej już zdobytej przez swoje kadry.
Żadna skrajna odpowiedź na to pytanie nie jest dobra -- to trzeba wypośrodkować, zbalansować. Potrzebny jest i dopływ świeżej krwi i poszanowanie hierarchii wypracowanej sukcesami politycznymi, doświadczeniem i lojalnością. Nie jest łatwo taki balans wypracować, szczególnie wówczas gdy brakuje benefitów władzy. Nie jest łatwo także dlatego, że do partii opozycyjnej, która nie może oferować szybkiej kariery, niechętnie przychodzą ludzie asertywni i żądni skucesu -- a więc zdolni do jego odniesienia. Częściej przychodzą zawiedzeni rzeczywistością i pokrzywdzeni, szukający w ten sposób, jeśli nie pomocy, to wsparcia moralnego, potwierdzenia słuszności swych postaw, ale nie zawsze zdolni do samodzielnego działania i praktycznego, skutecznego rozwiązywania problemów. Ma więc o czym myśleć prezes Kaczyński, bo choć naszą sytuację polityczną często przyrównuje się do bagna, to w rzeczywistości od czasu do czasu staje się ona jak rwący potok. I wówczas wymaga szybkich i zdecydowanych reakcji.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10385
OFE oczywiście trzeba zlikwidować, ale pieniądze należałoby zwrócić ludziom -- budżetowi g... pomogą, a taki ładny gest przysporzyłby partii, która by go wykonała, sporo głosów. Pieniądze zaś pobudziłyby konsumpcję albo zmniejszyły zadłużenie obywateli.
Kryterium uliczne, wbrew pozorom, to najgorsza ewentualność -- bo władza ma media i środki, by rozegrać to z korzyścią dla siebie. Pamiętajmy, że Tusk nie jest władzą -- on jest jedynie jej emanacją, pacynką, którą można zmienić z dnia na dzień. Poza tym, wygranie prawdziwego kryterium ulicznego wymagałoby od PiS (czy kogokolwiek, kto próbowałby je wyzyskać oddolnie) solidnych struktur organizacyjnych, logistyki i wcześniejszego przygotowania przejęcia władzy (vide rewolucja róż). U nas te zasoby są rozproszone między PiS, Solidarnością a KGP -- żadna z tych organizacji nie dysponuje nimi wyłącznie. Jeśli potrafiłyby się dogadać, to kto wie… Pamiętać jednak trzeba, że władzucha ma doświadczenie w te klocki. Już raz skanalizowała wielomilionowy ruch społeczny i zrobiła, co zamierzyła.
Martwi mnie jednak "ortodoksyjność" sporej grupy zwolenników PIS.
Pisze Pan:
"Dlatego kierownictwo PiS powinno uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie -- czy partia ma istnieć i pracować dla państwa i narodu, czy też stać się przedsiębiorstwem nastawionym na zakonserwowanie pozycji politycznej już zdobytej przez swoje kadry...".
Zapraszam do lektury komentarzy ortodoksyjnych pisowców dodanych do mojej notki pt. "Take it easy! - list do ortodoksyjnych pisowców".
http://salonowcy.salon24.pl/494994,take-it-easy-list-do-ortodoksyjnych-pisowcow
Komentarze te dadzą Panu obraz źle wróżącej mentalności sporej częsci elektoratu partii Jarosława Kaczyńskiego.
Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Co do postawy "radykalnych pisowców" -- każde środowisko składa się z ludzi prezentujących całą gamę postaw. W wielu wypadkach ludzie po prostu nie potrafią czytać ze zrozumieniem albo reagują nieadekwatnie do zawartości tekstu. To widuje się po każdej stronie politycznej barykady. Wielu ludzi namiętnie lubi dyskutować, z ochotą krytykując dla samej krytyki, bez głębszego namysłu nad argumentami drugiej strony. Doskonałym przykładem jest tu choćby podatek katastralny -- działa jak płachta na byka. W innych wypadkach taką płachtą jest energia atomowa albo teoria ewolucji albo społeczna nauka Kościoła czy obecność księży w życiu publicznym. Takiemu Tuskowi wystarczy pokazać zdjęcie Kaczyńskiego, by ruszał do szarży jak idiota.
Niestety, prawdziwą udręką jest to, że część każdego środowiska jest zamknięta na kompromis -- nawet jeśli ich do niego zmusić, to się śmiertlenie obrażą i będą traktować go jako osobistą krzywdę. Tymczasem kompromis jest solą polityki.
Po drugie, trzeba pamiętać, że każdy przywódca, każdy szef działa w określonym otoczeniu. I to otoczenia ma na niego istotny wpływ, nawet jeśli jest on skończonym geniuszem politycznym (co nie znaczy, że za takowego uważam JK). W polityce geniusz mierzy się skutecznością, ale to bywa złudne, bo na skuteczność przemożny wpływ miewają okoliczności zewnętrzne, niezależne.
Czego się spodziewać ze strony "nowych dołów"? Tu JK ma spore doświadczenie, bo w końcu zbudował "z niczego" dwie partie, a już wówczas nie był żółtodziobem w polityce. Jednak bywa i tak, że człowiekowi przychodzą do ręki marne karty, a dodatkowo przeciwnik oszukuje i podgląda -- wówczas trudno wygrać. Jedno jest jasne -- z tym zestawem kadrowym, który w PiSie jest obecnie, nie da się wygrać wyborów, a już na pewno nie da się skutecznie rządzić. Trzeba to odświeżyć i zrestrukturyzować, przewietrzyć. Tu pojawia się właśnie problem -- czy JK ma pomysł jak to przeprowadzić i czy w ogóle uznaje to za potrzebne? Nie zapominajmy, że tak krytykowana przez komentatorów strategia wyczekiwania na wybuch zniecierpliwienia społecznego jest uzasadniona skoro nie ma się z kim budować koalicji -- ale jest też niebezpieczna, bo pulę może wziąć ktoś spoza obecnej stawki. W tym kontekście mam nadzieję, że JK zawarł z Dudą swoisty układ, który teraz wchodzi w fazę realizacji.
Dobre :)
Też się zastanawiam, czy to JK ma byc zbawcą i wychodzi, że jeśli nawet nie, jeżeli potrzeba znacznie więcej czasu, to na pewno przypadła mu -- metaforycznie -- rola Mojżesza. I mam nadzieję, że się z niej dobrze wywiąże.
Co do czekania na zmianę sytuacji -- na pewno w dzisiejszym układzie PiS, z Kaczyńskim czy kimkolwiek innym, nie ma szans na skuteczną koalicję rządową. Do tego nawet w przypadku 100% wygranej -- nie ma szans na skuteczne rządy. Polska jest bowiem atrapą demokracji i nie rząd u nas rządzi i nie Sejm prawa stanowi. Dlatego zdobycie Sejmu i rządu, cho konieczne, jest dalece niewystarczające. I to z tego JK na pewno doskonale zdaje sobie sprawę (znacznie lepiej niż my, maluczcy) i dlatego pewnie musi czekac. Sęk w tym, by czekając -- pracowac, budowac silną partię. A PiS nie jest partią obiektywnie silną, jest co najwyżej silny słabością swych przeciwników. I to jest, moim zdaniem, bardzo niebezpieczne, bo kiedy przyjdzie czas, może nie sprostac jego wymogom.
Sprawa zabójstwa p. Rosiaka wymaga pełnego wyjaśnienia, choc pewnie nie będzie łatwo wyświetlic jej kulisy. Nie da się wykluczyc, że Cyba faktycznie był jednym z tych nawiedzonych, którzy od czasu do czasu strzelają do innych by naprawic świat, zyskac sławę, odreagowac frustracje etc. Zadaniem służb państwowych powinno byc jednak wykluczenie innych możliwości, a IMO zaniedbano to zrobic. Znamienne jest to, że pomimo późniejszego nasilenia kampanii nienawiści, nie doszło do eskalacji takich zachowań. Może to wskazywac, iż sprawa Cyby była rodzajem testu, którego wynik skłonił tajemniczych prowodyrów do wyboru innej taktyki nękania opozycji. Mogła to byc również prowokacja w ramach walki buldogów pod dywanem, w której padły przecież inne ofiary, jak chocby gen. Petelicki czy Andrzej Lepper. Czasem odnoszę dojmujące wrażenie, że ludzie powiązani ze służbami doskonale wiedzą co zaszło, ale oczywiście milczą.
A tak na marginesie -- śp. p. Rosiak nie został bynajmniej "zarżnięty", lecz zastrzelony. Nie wiem jak Pani, ale mnie osobiście określenie "zarżnięty" niezbyt dobrze się kojarzy.
Odsunięcie ubekistanu od władzy wymaga podejścia odwrotnego do tego co pan tu zaprezentował. Wymaga odejścia od dopingowania i kibicowania bulterierom. Wymaga przyjęcia formuły co JA mogę zrobić, a nie co ONI powinni zrobić. I robić! Chce pan poszerzać bazę społeczną PIS? Niech pan poszerza! Docenią każdego kto przyprowadzi choć jedną taką grupę jak np. Kluby Gazety Polskiej czy Solidarni 2010.
Kwaśne uwagi co do mojej kondycji intelektualnej przyjmuję, jak zawsze, z pokorą, wolałbym jednak, by wygłoszone zostały w mniej wulgarny i agresywny sposób. Muszę to chyba jednak Panu wybaczyc, skoro horyzontem odniesienia są dla dla Pana płaska postac z głupiego i antypolskiego serialu i slapstickowa fajtłapa, dwa czy trzy pokolenia wstecz pełniąca dokładnie tę samą rolę, co ta pierwsza obecnie. W tej sytuacji nie można od Pana wymagac zbyt wiele.
Skoro Pan obdarzył mnie tyloma dobrymi radami, to czuję się zobowiązany do rewanżu -- na przyszłośc niechaj Pan spróbuje czytac z większym zrozumieniem, mniej zaś komentowac -- na moim blogu to może najlepiej w ogóle. Dziękuję bardzo.
Polecam się Pana uwadze
Z poważaniem