Wczoraj /9.01/ Krzysztof "Toyah" Osiejuk napisał artykuł "O tym jak stracić zmysły, i żyć" /TUTAJ/ Polemizuje w nim z tekstem Michała Karnowskiego "Wiele spraw potoczyłoby się inaczej, gdyby Lech Wałęsa po 1990 nie zdradził ludzi "Solidarności". To jedna z przyczyn tak zaciekłej obrony kłamstw w sprawie TW "Bolka"" /"W sieci", nr 1/2013/.
Toyah nie tylko zarzuca Karnowskiemu naiwność, ale wręcz twierdzi, że Karnowski świadomie oszukuje czytelników. Bloger pisze:
"Do czego zmierzam? Otóż chodzi mi o to, że zacytowane wyżej zdanie z Karnowskiego robi wrażenie tak beznadziejnie bezmyślnego, że zaczynam podejrzewać jego autora o to, że on to robi specjalnie. Nie mogę uwierzyć, że on naprawdę uważa, że cały nasz dzisiejszy problem polega na tym, że swego czasu Wałęsa wyrzucił Kaczyńskich, natomiast zatrzymał Wachowskiego.".
Wyjaśnia następnie:
" Otóż rzecz polega przede wszystkim na tym, że gdyby Wałęsa nie był tym kim jest, wcześniej nie byłby przewodniczącym związku, nie dostałby tego Nobla i oczywiście nie zostałby prezydentem. A więc w ogóle nie ma o czym gadać. To po pierwsze. Natomiast gdyby jakimś cudem on się okazał tym kim chcieliśmy by był, wówczas System zrobiłby wszystko co trzeba, by on tym kimś być przestał. Gdyby jednak Wałęsa, wbrew wysiłkom służb i wynajętych przez nie mediów, tak jak to się stało 15 lat później w przypadku Lecha Kaczyńskiego, został tym prezydentem i postanowił ten czas wykorzystać skutecznie dla dobra Narodu, zostałby otruty, zastrzelony, albo zwyczajnie wysadzony w powietrze podczas jednego z lotów swoim prezydenckim samolotem. A my do dziś byśmy się kłócili o to, czy to co się stało to był wypadek, czy zbrodnia.".
Przywołuje następnie scenę z drugiej części "Ojca Chrzestnego", by zasugerować, że System /czyli postkomuna/ sprokurował znacznie gorsze "haki" na Wałęsę niż tylko sprawa "Bolka". I stawia tezę, że Wałęsa zwariował wskutek nieustannego szantażowania go. Zauważa też przytomnie, iż proces dorzynania Wałęsy trwa do dziś. To niewątpliwie prawda, niedawno zaangażowano do tego nawet jego żonę.
Główna jednak teza tekstu Osiejuka, czyli to, że czegokolwiek by Wałęsa nie zrobił, to System by sobie z nim poradził, jest niesłuszna. Nie wiem, czy bloger czytał satyryczną powieść "Cud nad Wisłą" Marcina Wolskiego /wydaną w 2010/. Wolski napisał tu jedną ze swoich ulubionych historii alternatywnych.
Oto na skutek interwencji sił nadprzyrodzonych Wałęsa /powieściowy Szwendała/ zostaje przekształcony w wybitnego męża stanu. W efekcie przywrócono konstytucję i ustrój II RP, rusza reprywatyzacja, prezydentem najpierw jest Kaczorowski, a Wałęsa wyznaje swe grzechy z młodości. Opinia publiczna wybacza mu i w 1990 wygrywa on wybory prezydenckie. Zakończenie powieści Wolskiego sugeruje, że tragedia smoleńska mogłaby wydarzyć się już we wrześniu 1990 i zginąłby w niej Szwendała /Wałęsa/.
Jednak Polska byłaby już całkiem inna. Nawet gdyby znalazł się potem jakiś Tusk, to nie byłby w stanie tego wszystkiego odkręcić. Popatrzmy zreszta na to, co naprawdę wydarzyło się w Polsce po Smoleńsku. Silna partia opozycyjna, PiS utrzymała swój stan posiadania, a nawet go nieco powiększyła, mimo wściekłych ataków ze strony obozu rządzącego.
Najlepiej ujał to Jan Maria Rokita w wywiadzie dla Onetu.pl /TUTAJ/:
"Toczy się proces, który delegitymizuje władzę Tuska. I ten proces będzie postępował. Smoleńsk jest jak woda podmywająca skałę. Cały czas podmywa i to jest tylko kwestia czasu, kiedy ta skała przewróci się. I co więcej, wydaje mi się, że oni poszli już tak daleko w tej logice, że nie mają możliwości cofnięcia się".
Co więcej, tragedia smoleńska zapoczątkowała wielkie przebudzenie się polskiej prawicy. Powstał autentyczny oddolny ruch, angażujący w większym lub mniejszym stopniu setki tysięcy, a nawet miliony ludzi /obrona Telewizji Trwam/. Od dwudziestu lat nie było czegoś podobnego. Tusk i Komorowski starają się powstrzymać ten proces, ale wątpię, czy im się to uda.
Czesław Miłosz napisał kiedyś "Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach". To prawda. Wygląda na to, że to jednak Karnowski ma rację. Gdyby Wałęsa zachowywał się inaczej w 1990 roku, to Polska nie stałaby się krainą mlekiem i miodem płynącą /takie stwierdzenia przypisuje Karnowskiemu Osiejuk/, ale byłaby lepsza.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6661
Krytyka nie moze tak wyglądać, ze się w sposób nieudowodniony zarzuca złą wolę i kłamstwo.
To są jakieś nowe paskudne zwyczaje, lansowane przez obu poczytnych i przez to wpływowych blogerów. Ja protestuję i będe protestować póki sił przeciwko takiej postawie. Nie ma to nic wspólnego z obroną świętych krów itp.
Psycholog mógłby powiedzieć coś o mechanizmie projekcji...
2. Kaczyńscy nie wiedzieli, jak dalece Bolek jest sterowany, poza tym, ze znali zarzuty i jego przyznanie się, że podpisywał i donosił w 1970 roku, a to nie to samo, co się potem okazało.
3. Anna Solidarnosc i Gwiazda NIE byli symbolami oporu w Polsce poza Gdynią, Gdańskiem i to dość wąsko, był nim Wałęsa, wygrał z Miodowiczem w cuglach, z nim robili sobie zdjęcia, był szefem TKK czy jak to się tam wtedy nazywało. Kaczyńscy jako zupełnie nieznani mogli sobie mówić, że nawet jest papieżem albo antychrystem, i nikt by ich nie słuchał. Walentynowicz i Gwiazda nieraz to mówili, niedawno dowiedziałam się, że pisali o tym ludzie z "S Walczącej" - i co z tego? Kto o tym wiedział?
Ludzie nie mieli absolutnie sił na kolejne rozczarowania.
4. Natomiast Wałęsa powinien był KONIECZNIE i MÓGŁ to powiedzieć o sobie po wyborze na prezydenta, albo jeszcze pod koniec kampanii i podjać prawdziwą naprawę RP.
Teresa Bochwic, "III RP w odcinkach. Kalendarium wydarzeń 1989-2004", Arcana, Kraków 2005, wyczerpane, mogę przesłac wersje elektroniczną poprawioną i nieco rozszerzoną, warunki na priv.
Mazowieckiego od 1953 roku dzieliły już 3 epoki, cieszył się sporym szacunkiem.
Oczywiste, że JK i LK nie byli znani, a Pan pisze, że powinni byli o nim (LW) ostrzec. Nikt by tego nie słuchał, był prawdziwym liderem.
Nie potrzebował żadnego poparcia. O szpiclowaniu z 1970 to słabym głosem mówił Gwiazda w Gdańsku i SW na południu Polski. Nikt w to nie wierzył.
Rozdźwięk zaczał się, gdy Wałęsa oddał Tygodnik Solidarność Kaczyńskiemu, choć Mazowiecki przekazał go Dworakowi, a potem gdy był rozłam w Komitecie Obywatelskim (ok. 1 lipca 1990). Wtedy już od zimy TS pisał "Wałęsa na prezydenta" (Czabański) i powstało właśnie PC.
"Odwrotna strona medalu", Teresa Bochwic rozmawia z Jarosławem Kaczyńskim, Most Warszawa 1991