W w różnych miejscach, trwa obecnie taka korespondencyjna duskusja, której osią jest pewien spór. Spór o to, czy Polactwo to zdrajcy czy ofiary w dużej mierze od nich niezależnych procesów?
By sprawę maksymalnie, możliwie "skondensować" wystarczy przytoczyć dwie jakżesz charakterystyczne wypowiedzi. Pierwsza jest autorstwa młodego Tuska, który był uprzejmy zauważyć, że "Polskość to nienormalność". Druga padła z ust (przepraszam za infantylny eufemizm) posła z Biłgoraja, który rzekł był z trybuny sejmowej, że: "Polacy powinni wyrzec się swojej polskości".
Oba cytaty przytaczam z pamięci.
Te i setki innych myśli strzelistych możemy codziennie usłyszeć i przeczytać. Często, bardziej lub mniej zawoalowane, padają z ust profesury: Środa, Pawianogrzywy, Kuźniar, celebrytów: Szczuka, Wojewódzki, Figurski i dziennikarzy: Olejnik, Miecugow, Lis, Gugała, by sięgnąć po pierwszych z brzegu. A są ich dziesiątki, tych których wszyscy znamy i setki a może tysiące znanych w wymiarze lokalnym a także w różnorodnych środowiskach, zdawałoby się inteligenckich, ergo kulturo i opiniotwórczych.
Część z nas słuchając i czytając różnorakiej proweniencji autorytetów reaguje na ich mądrości alergicznie. Ale część kiwa z aprobatą głowami. Dlaczego?
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nic nie dzieje się samo. Nic się, w przestrzeni, o której mówimy, nie zadarza przypadkowo. Wszystko natomiast ma swoje przyczyny i swoje źródła.
Uważam, że by choć w części potrafić zracjonalizować te procesy musimy sięgnąć conajmniej do końca osiemnastego stulecia. Ale tak naprawdę dużo głębiej...
Polacy, w swej masie, po przegranych Powstaniach Narodowowyzwoleńczych, poprzez co najmniej jedno pokolenie, żyli w przekonaniu, że nic już nie da się zrobić. Że Polski już nie ma i, że nigdy już nie będzie. Tylko nieliczni, bardzo nielicznie takiej diagnozy i takiego sposobu myślenia nie zaakceptowali. I ci nieliczni, którzy z faktem fatalizmu polskich dziejów się nie pogodzili zrozumieli, że powstania, zrywy zbrojne i akcje militarne nie mają dalszego sensu. Są, używając dzisiejszych sformułowań, kontrskuteczne.
Ale te, nieliczne środowiska, wydaje się, miały świadomość „wewnętrznych” przyczyn rozbiorów. Bo to nie jest tak, że źli Rosjanie i źli Niemcy nas, Bogu ducha winnych, wzięli i pozbawili państwowości. Ot tak. Najpierw wszak i jedni i drudzy sporo się tu, u nas w kraju napracowali. Jak pokazują fakty skutecznie. Bardzo skutecznie. Bo przyczyną rozbiorów była też zdrada, zdrada bardzo podobna do tej spod Ujścia gdzie pijany motłoch, choć często jak najbardziej herbowy, krzyczał: Vivat Karolus Gustavus...
Postanowili, nigdy nie rezygnując z celu podstawowego, inaczej, inną metodą czy sposobem dążyć do jego osiągnięcia. Jak? Ano pojęto dwie, zasadnicze rzeczy:
Pierwszą była konieczność zachowania świadomości narodowej. Nie istnieje ona bez kultury, jest jej immanentną częścią. Podstawową, konstytutywną.
A gdzie wśród Polaków, przez cztery już pokolenia wynarodawianych, zachowała się ona najlepiej? Gdzie najpełniej na codzień jej „używano”? Mniejsza o to, mniej czy bardziej świadomie. Ano dostrzeżono, że tą „warstwą przetrwalnikową” podstawowych składowych kultury w jej, że tak powiem, najpierwotniejszym znaczeniu, była wieś.
(Poza Krakowem, szczątkowo Poznaniem i Łodzią nigdy nie wykształciła się u nas burżuazja jako warstwa kulturotwórcza, we francuskim. Np znaczeniu.)
Bazując na tym podleglebiu zacząto realizować mniej lub bardziej masowo i mniej lub bardziej udanie organiczną pracę edukacyjną. Nie tylko na poziomie wiedzy o otaczającycm ich świecie i procesach w nim zachodzących, ale także na poziomie samoorganizacji społeczeństwa tam, na samym dole.
A rzeczą drugą, równie ważną, a w pewnych warstwach, głównie miejskich, ważniejszą była odbudowa, ale w pozytywnym sensie, narodowej mitologii. Odejście od romantycznego mesjanizmu i prometeizmu zakładającego wszak cierpienie, do bohaterstwa, rycerskości i zwycięstw zarówno historycznych jak i moralnych.
Obu tym działaniom towarzyszyło przekonanie, że wcześniej czy później zaborcy sami wezmą się za łby. Przekonanie to zaś nie było li tylko myśleniem życzeniowym i oczekiwaniem na cud. Wywodziło się ze znajomości doświadczeń historycznych, oraz obserwcji powolnego rozkładu Niemiec i Austro-Węgier, w wyniku np. rewolucji przemysłowej, ruchów emancypacyjnych i powstawania nowej klasy, klasy robotniczej oraz nowych, wielce ciekawych nurtów filozoficznych z Marksizmem, a nieco później Engelsizmem, na czele. My często, niesłusznie, w tym kontekście zapominamy np. O Heglu. Ale to temat na osobnego arta.
Wreszcie umiano z tego wyciągnąć konstruktywne i trafne (jak się okazało) wnioski. Cóż bowiem byłoby z hipotetycznej jeszcze, odzyskanej wolności gdyby naród, pojmowany jako wspólnota zakorzeniona w określonym paradygmacie kulturowym, nie istniał, nie przetrwał? A więc naród jako wspólnota, wspólnota samoświadoma, gdzie nie tyle istotne jest społeczne pochodzenie czy miejsce urodzenia ale zbliżone rozumienie i pojmowanie pewnego zbioru pojęć podstawowych, wydawał się być wartością zasadniczą.
Tak więc następowało mozolne przywracanie a często wydobywanie z wielu mórz zapomnienia wielorakiej substancji wspólnej. I dlatego na pytanie podstawowe: Co znaczy być Polakiem? Dużo łatwiej było odpowiedzieć w roku 1914 niż np. w roku 1795. I nie jest to paradoks.
Ale obszary Polactwa istniały zawsze. By skrócić i unaocznić: Czy przypadkiem dwór króla Stasia nie przypomina Wam współczesnego dworu Bredzisława? A czy na dworze Tusska nie znajdziemy elementów wspólnych z dworem Stanisława Leszczyńskiego, na przykład? Ależ oczywiście, że tak!
Ale codzienna, niewidoczna i mało spektakularna praca tych, którzy przygotowywali naród do możliwości przyjęcia i zagospodarowania przywróconej wolności, dała efekt. Przy wszystkich bowiem, bardzo licznych, niedostatkach II RP, niesprawiedliwości a czasem nawet krzywdzie i zbrodni, udało się ocalić tę nową Polskę przed bolszewicką zarazą.
Dlaczego?
Dlatego, że Polska była dla większość skłóconych polskich elit wartością podstawową. A jej wolność zdawała się być bezdyskusyjna. Spory dotyczyły nie tego, czy Polska ma istnieć ale tego jak ją urządzić i jak zabezpieczyć przed obcą agresją? Jak układać się z sąsiadami i jak wewnętrznie ją „posklejać”? I to był nurt, w polskiej polityce dwudziestolecia, główny, podstawowy.
Polactwo, które wszak nie wymarło nic, praktycznie, nie miało do powiedzenia. Owszem było głośne, ale nie miało, na szczęście, zasadniczego wpływu na bieg zdarzeń. Kiedy zaś mieć usiłowało, Piłsudski wiedział, że to nie była pora na liberum veto i... I zrobił to co zrobił... I nawet wspólczesne nam lewactwo, nie może mu tego zapomnieć. Symptomatyczne!
A pokolenie urodzone w dwudziestoleciu, synowie i córki tych, którzy byli świadkami i uczestnikami zmartwychwstania Polski, wychowywane w tradycji i micie Polski, choć pokonanej to, w ostatecznym rachunku, niezwyciężonej pozwoliło nam przetrwać masakrę dwóch, piekielnych totalitaryzmów, tworząc mitologię nową, ale zakorzenioną we wspólnym, pokoleniowym doświadczeniu historycznym. I to, tym razem, doświadczeniu pozytywnym, zwycięskim. A więc zgoła odmiennym niż cztery poprzednie polskie pokolenia, wychowywane w tradycji narodowych klęsk.
Polska nie tylko powstała ale jeszcze młoda, rozdarta, "rozedrgana" potrafiła odnieść wielkie, historyczne, na skalę Europejską ,zwycięstwo nad bolszewicką zarazą. Zwycięstwo to miało nie tylko aspekt militarny i polityczny. Miało też aspekt kulturowy. I ten właśnie wydaje się być najważniejszy. Ale to też temat na osobnego arta...
Dwaj megabandyci, Stalin i Hitler, doskonale to rozumieli. I dlatego, kiedy znów postanowi wspólnie zlikwidować tego bękarta Traktatu Wersalskiego, Polskę, wiedzieli od czego zacząć. Należało, za wszelką cenę, zarżnąć, wymordować polską, narodową elitę, nosicieli polskiej tożsamości, która była już tożsamością zwycięzców a nie niewolników.
A kiedy Polska, wskutek zdrady Zachodu, została, po wojnie w strefie kontrolowanej przez Stalina twórczo kontynuował on rozpoczęte dzieło. I narodową elitę a raczej jej niedobitki cudem jakimś ocalone, wyrzynał nadal ale już, jak najbardziej, polskimi rękami i zastępował nową elitą, ta zaś rekrutowała się właśnie z Polactwa.
I przez wszystkie lata PRL-u elita ta rozrastała się, wypuszczała odrosty i macki, i szczerze nienawidziła elity rzeczywistej, nosicielki tradycji i narodowej kultury. Ta nowa, socjalistyczna tożsamość kulturowa była w najwyższym stopniu kontrkulturą.
Barbarzyńską kontrkulturą łatwą do przyjęcia i zaakceptowania przez prostactwo bo nie stawiającą żadnych wymogów i paradygmatów etycznych i moralnych. Tak się dzieje zawsze kiedy niewolnik staje się nadzorcą niewolników. Kiedy cham staje się panem.
I tak właśnie Polactwo znów odzyskało głos. I to głos decydujący.
Kiedy Gorbaczow zdał sobie sprawę, że bolszewickiego imperium, w dotychczasowym kształcie, nie da się dłużej utrzymać, na Kemlu opracowano plan zminimalizowania nieuchronnych strat i koniecznego zachowania wpływów w rosyjskiej „bliskiej zagranicy” i rozwinięcia ich w Europie Zachodniej. Widzimy to dziś na codzień...
W Polsce zaś realizacją tych planów był Okągły Stół i wszystko, co z niego, do dziś wynika. Utrzymanie Polactwa przy władzy było conditio sine qua non dla rosyjskich planów...
Bardzo cennym sojusznikiem, nieustannej (z dwoma wyjątkami) kontroli nad Poską i utrzymywania Polactwa przy władzy, stały się także, tak zwane procesy globalizacjne, skrzętnie przez Moskwę podgrzewane. Ale dziś też nie o tym...
Wynarodawiane przez kolejne pokolenia, znihilizowane, ale już wykształcone i to „odpowiednio” wykształcone, współczesne Polactwo, wnuki i prawnuki chamstwa i prostactwa awansowanego do roli władzy, do dziś rządzi Polską i deprawuje kolejne pokolenia.
Rosyjskie i niemieckie służby są bardzo tym zainteresowane i nieustannie wpływają na to by słowa polska, naród, tradycja, historia jawiły się kolejnym pokoleniom Polaków jako siarskie, zaściankowe. Na takie nie „cool” ani nie „tryndy”. Ba. Robi się bardzo wiele by, skoro nas się jednak nie udało do końca wyrżnąć, byśmy sami wymarli. „Redukcja” liczebności Polaków to też jedno z głównych zadań i Niemców, i Rosjan. Zadań bardzo skutecznie realizowanych...
Likwidacja biologiczna narodu polskiego, to jeden z podstawowych celów opresantów. Cel jest niezmienny. Zmieniła się jedynie metoda... Wszak posiadanie dziś trojga dzieci to też siara.. No nie? A aborcja to jest rzecz normalna w nowoczesnej, dwudziestopierwszowiecznej Europie. Czyż nie?
Jeśli więc Polaku chcesz być światłym Europejczykiem przestań chlać a zacznij ćpać, bo to jest „cool” a bzykaj się z kim się da. W razie co się wyskrobie. Czyż nie? No i trzeba być idiotą by się żenić. Po co? Dziś „tryndy” są single i wszycy żyjący na kocią łapę. To są wyznaczniki nowoczesności... Wszak tylko debilne mohery tego nie kumają. I... I Bogu dzięki nie skumają!
Tak więc współczesne Polactwo można podzielić na dwie, zasadnicze kategorie. Oczywistych zdrajców i agentów wpływu oraz wynarodowiony, debilny motłoch, który nie odróżnia Powstania Warszawskiego od Powstania w Gettcie Warszawskim. Motłoch, który ani nie wie skąd przychodzi (bo wiedzieć już nie nie chce, że dziadziuś spał w chlewie ze świniami), ani nie wie dokąd zmierza, bo nie jest jeszcze w stanie zmusić mózgu do pewnych procesów... Cóż, na to potrzeba co najmniej pięciu pokoleń...
Tej pierwszej grupie trzeba "podziękować". A tę drugą? A tę drugą zrepolonizować. Tyle, że o ile to pierwsze jest dość szybkie, o tyle to drugie, niestety, długotrwałe, męczące i całkowicie niemedialne... Ale, za to, konieczne.
O skali problemu, tak byśmy zeszli na ziemię, świadczy chociażby jeden, wydaje się zapomniany fakt. Zaiste fakt wstydliwy. Już nie pamiętamy, że z komunistyczną władzą czynnie związanych było około siedmiu milionów Polaków! Na tyle dzisiaj szacuje się członków PZPR—i „stronnictw sojuszniczych”, milicjantów, ormowców, zomoli, ubeków, sekretarzy POP i innych funkcjonariuszy PRL-u...
Z rodzinami.
A ten głupek, Kaczyński śmie mówić, że Polska, jako pierwsza, przeciwstawiła się Hitlerowi. I to w czasie kiedy w Europie np. powszechna jest już dziś świadomość, że nie było wówczas Niemców tylko jacyś enigmatyczni Hitlerowcy bez narodowości, rzecz jasna... Ale w Polsce, za to, były Polskie Obozy Koncentracyjne i to Polacy są sprawcami holokaustu bo masowo mordowali, na śniadanie, Żydów...
Doprawdy szczyt bezcelności!
Musimy mieć i tę świadomość, że przejęciu steru rządów przez Polaków sprzeciwi się nie tylko polski motłoch. I Rosjanie i Niemcy zrobią wszystko co jest możliwe by tak się nie stało. I dlatego właśnie np. wyniki wyborów w Polsce są zależne od rosyjskich serwerów. Nie jest ważne kto wybiera. Ważne kto liczy głosy...
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4583
A co do znajomości historii. No cóż. Zajmuję się nią świadomie gdzieś 35 lat. Ale widać żem tuman.. Co poradzę, takie geny.
Kłaniam się uniżenie:-)
Pozdrówka:-)