Za progiem radosne święta, Bóg się rodzi, moc truchleje, a cała Europa lamentuje. Och gdzież my dziatki, och gdzież pójdziemy?
I gdzie ratunku szukać będziemy? Bo amerykańscy podatnicy nie są skorzy do wspierania naszej kiepskiej kondycji ekonomicznej
i militarnej.
Tu ściszam tekst i o nędzy aksjologicznej lewicowo-liberalnych elyt brukselskich, podkopujących judeo-chrześcijańskie fundamenty kultury i cywilizacji śródziemnomorskiej, wspominam z duszą na ramieniu, gdyż podobną opinię, tyle, że znacznie bardziej radykalną, o awangardzie postępu na Starym Kontynencie wyraża propaganda kremlowska.
Tak czy inaczej osierocony przez Wuja Sama europejski mainstream czuje respekt przed Rosją. Wprawdzie, jak oceniają eksperci, jej siła militarna słabnie, arsenał nuklearny nie jest pierwszej świeżości, mięso armatnie emigruje, ale na wywołanie paniki w Londynie czy Paryżu głowic atomowych wystarczy. A Putin, niczym zawzięty pokerzysta, gra va banque i straszy, że się nie zawaha.
Oczywiście francuskie czy brytyjskie rakiety także mogą obrócić w perzynę kilkanaście rosyjskich miast. Jednak mrowiska unicestwić nie sposób. A populacja wschodniej barbarii nie przypomina społeczeństwa w jego cyzelowanym przez wieki kształcie. Rosja niezmiennie od stuleci jest antropologicznym mrowiskiem właśnie, masą, w której los jednostki się nie liczy, byle imperium osiągało swoje cele. Swoje, nie znaczy całego mrowia.
Jak to na wojence ładnie, zgodnie z doktryną carów, sowietów i putinowskiego imperializmu, łatwo pojąć analizując klasyczne reguły sztuki wojennej, według których wojskowi stratedzy zakładają przed każdą operacją możliwy procent strat. Planiści inwazji sprzymierzonych na kontynent w 1944 roku szacowali, że na plażach Normandii polegnie około 25 procent żołnierzy alianckich. W praktyce ofiar, zabitych i rannych, było mniej. A i tak statystykę zmąciła masakra na plaży Omaha, najzacieklej bronionym odcinku wybrzeża o takim właśnie kryptonimie.
Rozkazy Stalina były bardziej klarowne: w na przód i ani kroku w tył, czego pilnowały oddziały NKWD dziesiątkując pierzchających czerwonoarmiejców. Kto pilnował egzekutorów? Do prawdy, nie wiem. Wiem natomiast, że w walkach o Stalingrad statystyczny sowiecki żołnierz przeżywał średnio dobę. W sumie w tej kilkumiesięcznej bitwie Sowieci stracili milion dwieście tysięcy żołnierzy, a Niemcy osiemset tysięcy.
W jednym z krwawych epizodów z dziewięciotysięcznej grupy piechoty wspartej sześćdziesięcioma czołgami wyznaczonej do zdobycia lotniska Luftwaffe w okolicach Tacinskaja, ocalało zaledwie kilkuset desperatów i kilka czołgów. Co tam hekatomba ofiar. Ludzi w Sojuzie dostatek. Ważne, że straceńcy osiągnęli cel, głównie zresztą propagandowy, bo Niemcy szybko odzyskali ten teren.
Ów modus operandi opisał już Mickiewicz w „Reducie Ordona”. „Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara jest car. Car gniewny? Umrzem, rozweselim cara.”
Reasumując, z historii wojen toczonych przez Rosję wynika, że póki dysponuje ona masą, to owo mięso armatnie stanowi przy remisie na głowice, technologię i wydolność gospodarki, wartość dodaną, której Zachód nigdy nie będzie w stanie wykrzesać z sytego społeczeństwa.
Na szczęście Kremlowi daleko do remisu. I dlatego najbardziej sensowne scenariusze zakładają, że ruskie zagony pancerne nigdy nie dotrą do Kijowa. Jednak wariant sprawdzenia bojem w Litwie czy na przesmyku suwalskim, gotowości NATO do respektowania artykułu piątego Sojuszu, wciąż pozostaje w grze i to najdalej za dwa lata.
Wszak wiele wskazuje na to, że Trump wreszcie dopnie swego czy czyje by to nie było, ale z jego imprimatur. I na froncie ukraińsko-rosyjskim umilkną działa. Powstanie, naturalnie na terytorium Ukrainy, strefa zdemilitaryzowana. A zegar Apokalipsy wciąż będzie tykał obwieszczając, że sytuacja międzynarodowa wróciła, pisząc żartem, do normy.
Aż nieuchronnie takie europocentryczne pojmowanie globalnej polityki weźmie w łeb. Bo nawet opozycja Europa – Rosja nie wytrzyma próby czasów zachodnich społeczeństwach, jeśli nie rusofilskich, to na pewno nie rusofobicznych. A gdzie Chiny, Indie, Brazylia, Afryka, Ameryka Południowa i USA dbające głównie, jak każde normalne państwo, o własne interesy?
Takie ewentualne rozstrzygnięcia nie wyczerpują oczywiście całego spektrum enigmy przyszłości. Niektórzy przebąkują na przykład o puczu na Kremlu. Od ostatniego udanego, gdy po śmierci Stalina spiskowcy Chruszczowa posłali do piekła Berię, minęło już ponad 70 lat.A Rosja, mimo wielu podobieństw nie jest ani południowoamerykańską soldateską, ani jakąś afrykańską efemerydą. No i pucz niekoniecznie skierowałby państwo na drogę ku demokracji, jeśli w ogóle na Wschodzie taka droga istnieje.
Tak oto, przeanalizowawszy z maestrią wirtuoza, na poziomie eksperckim, obszar gnuśności, zalany odmętem, z identyczną wnikliwością postanowiłem skatalogować wedle hierarchii prawdopodobieństwa przewidywania komentatorów na temat wydarzeń w krajowej polityce w najbliższych latach.
Zamiar powiódł się połowicznie. Bo wprawdzie ze zgromadzeniem wszelkich wieszczb poszło mi gładko, lecz nie potrafiłem odsiać ziarna prawdopodobnych scenariuszy od plew fantasmagorii, tromtadracji, chciejstwa i w ogóle wszelkich absurdów. Bowiem, jako żywo, od zarania 3 RP, to, co do wczoraj w domenie publicznej zakrawało na urojenia deliryka, jutro ziszczało się w realu. I tak na przykład, zgodnie z tą aberracją, Stan Tymiński awansował do finału zmagań o prezydenturę, Wojciech Jaruzelski został prezydentem, Włodzimierz Czarzasty marszałkiem sejmu, a tworzone ad hoc partyjki mieszały, na krótko wprawdzie, szyki hegemonom areny politycznej.
O ambitnych planach Sztabu Generalnego wytyczenia głównej linii obrony w razie ataku Rosji, na Wiśle, nie wspominam, bo zdradziłbym tajemnicę państwową, a za to grożą kazamaty. Co zatem grozi za przypuszczenie, że przedpole NATO do konfrontacji z Kremlem zaczyna się na wschód od Odry? Pluton egzekucyjny?
Wszystkie te igraszki przelicytował Waldemar Żurek przepoczwarzając wymiar sprawiedliwości w domiar sprawiedliwości. Tu glosa historyczna.
W PRL domiar stanowił bat, a często wręcz topór, na tak zwaną prywatną inicjatywę. Właściciele drobnych interesów, sklepikarze, rzemieślnicy, posiadacze szklarni, zwani badylarzami, zarejestrowani w urzędach skarbowych, płacili naturalnie wysokie podatki według dość czytelnych kryteriów. Ale te daniny kontrolował nadzór nad urzędami skarbowymi. I prawem kaduka, bez sensownego uzasadnienia mógł je weryfikować, czyli podwyższać, często do monstrualnych sum.
Te represje dotykały zwłaszcza osobników niepokornych, choćby niechętnych współpracy z bezpieką. Ale uczciwie trzeba przyznać, że i donoszenie nie chroniło przed tym nieszczęściem.Co odporniejsi, smagani batogiem domiaru, po prostu bankrutowali. Ci najbardziej zdesperowani popełniali samobójstwa. I tyle o domiarze w PRL.
Pomny tej ziszczającej się zaskakująco często tragifarsy, nie mogę bezrefleksyjnie wykpiwać rozmaitych konceptów od czapy. Stąd bez komentarza odnotowuję sny o potędze resztówki po ugrupowaniu Hołowni, w którym na syndyka masy upadłościowej kandydują chyba wszyscy członkowie polski 2050. Takoż słucham buńczucznych pień lewicy: jeszcze nie umieramy, jeszcze w czerwone gramy. Obserwuję Witosków z PSL, przekonanych, że od czasów króla piasta, chłop potęgą jest i basta. Chłop zapewne tak, ale już aktywista w zielonym krawacie i koniczynką, nomen, omen, w klapie, niekoniecznie.
Bez ekscytacji śledzę też frakcyjne niesnaski w prawie i Sprawiedliwości. Dwa lata to szmat czasu na opamiętanie się. Ta uwaga dotyczy również Grzegorza Brauna. Wystarczy, by wyeliminował ze swych poczynań dziesięć procent prowokacyjnej retoryki i nieco okiełznał temperament inscenizatora kontrowersyjnych eventów, by przestał być personą non grata dla polityków podzielających zasadnicze zręby jego systemu wartości.
A wracając do możliwej konfiguracji krajowej areny politycznej po wyborach, pominę rozmaite warianty pośrednie. I skupię się na dwóch skrajnych. Pierwszy zakłada, że wróciwszy do władzy prawica przywróci należne miejsce wszystkim instytucjom gwarantującym polską suwerenność, I prawo wreszcie zacznie znaczyć prawo, a sprawiedliwość, sprawiedliwość. Zaś sfermentowany żurek władza wychlusta do pomyj. Przepraszam za mało wybredny żart z nazwiska, lecz ten twórca sparszywiałego przepoczwarzenia wymiaru sprawiedliwości w domiar, nie zasługuje na salonowe względy.
I on o tym wie, podobnie jak całe komando Donalda Tuska. Stąd coraz głośniejsze przebąkiwania o wariancie nie dopuszczającym do utraty przez KO panowania po wyborach. Co to może oznaczać w praktyce, trudno na razie dociec. Ściślej, od czasów zamieszek w poznaniu, w październiku 1956 roku, przez grudniową rewoltę na Wybrzeżu w 1970 roku, aż po Stan Wojenny skutkujący dziesięcioma latami bezprawia, wiadomo, jak dzierżyć raz zdobytą władzę, na szczęście nie zawsze skutecznie.
Podobne rozważania pisane palcem na wodzie, skonkretyzują się zapewne bliżej wyborów. I kto wie, może władza elyt 3 RP okrzepnie na tyle, że będzie jej można nagwizdać. Ale jeśli poczuje, że usuwa się jej grunt pod nogami, to… Nikt przecież dobrowolnie nie zamieni stanowiska ministra na funkcję nocnego stróża, lub co gorsza osadzonego w Białołęce. Dlategopewien jasnowidz wypatrzywszy wśród ważnych wydarzeń roku 2027 cykl kryteriów ulicznych, nie potrafił sprecyzować czy chodzi o wyścigi kolarskie czy zgoła o coś zupełnie innego.
Sekator
Ps.
– Polityka, polityką, wybory, wyborami – wybrzydza mój komputer. – A ja zapytałbym raczej jasnowidza o nasze szanse medalowe na zimowych igrzyskach olimpijskich, które rozpoczną się we Włoszech już w lutym.
– Moim zdaniem, Eustachy – ironizuję – łatwiej wytypować dyscypliny bez szans medalowych. Bo, jak przewidują kibice, może nam coś skapnąć najwyżej w panczenach. I tyle.
Ta forma reinkarnacji mi się podoba. Pozdrawiam, jak zwykle z lewym brzegiem przesuniętym w prawo
"...wariant sprawdzenia bojem w Litwie czy na przesmyku suwalskim..."
"w Litwie" to wariant Mickiewicza, czy poprawności politycznej sprawdzonej bojem o "w Ukrainie"?