Od dwóch stuleci ekonomiści spierają się o to, jak zrozumieć i naprawić kapitalizm. I choć powstały całe biblioteki teorii, od klasyków liberalizmu, przez marksistów, keynesistów, po neoliberałów i szkołę austriacką, problem pozostał ten sam: system nigdy się naprawdę nie bilansuje. Wciąż produkuje więcej, niż ludzie mogą kupić za pieniądze, które posiadają. Wszystkie szkoły ekonomiczne to widziały, każda próbowała tłumaczyć i naprawić – żadna skutecznie.
Austriacy – wolny rynek jako lekarstwo, którego nie ma
Pierwszą poważną próbę zrozumienia mechaniki kapitalizmu podjęli klasycy austriaccy: Carl Menger, Ludwig von Mises i Friedrich August von Hayek. Ich dzieła – Zasady ekonomii (Menger, 1871), Ludzkie działanie (Mises, 1949) czy Droga do zniewolenia (Hayek, 1944) – położyły podwaliny pod indywidualistyczne, subiektywne podejście do wartości. Ich świat jest światem równowagi: jeśli rynek działa swobodnie, ceny dopasowują się do podaży i popytu, a każdy kryzys jest tylko chwilowym zaburzeniem.
Austriacy dostrzegli jednak zjawisko, które kłóciło się z ich własnym ideałem: cykliczne kryzysy nadprodukcji i niedoinwestowania. Mises tłumaczył je ingerencją państwa i banków centralnych w rynek pieniężny, sztucznym zaniżaniem stóp procentowych, które powodują „błędne inwestycje” (malinvestments). Hayek rozwijał tę teorię w Prices and Production (1931), argumentując, że to właśnie ekspansja kredytowa prowadzi do nieuniknionych załamań. Ich lekarstwem był więc jeszcze bardziej wolny rynek, całkowicie pozbawiony centralnej kontroli.
Tyle że ten lek nigdy nie został zastosowany, bo nigdy nie mógł. Każde państwo potrzebuje systemu finansowego, który reguluje pieniądz, a żaden rynek nie jest w stanie sam zapewnić stabilnego obiegu. W praktyce więc austriacka szkoła nie rozwiązała problemu kapitalizmu, tylko przesunęła winę, z systemu na państwo. Ich teorie były próbą ucieczki od sprzeczności, nie jej przezwyciężenia.
Marksiści – trafna diagnoza, błędne lekarstwo
Najostrzejszą i najpełniejszą analizę sprzeczności kapitalizmu przedstawił Karl Marks w Kapitale (1867–1894). To on pierwszy jasno pokazał, że kapitalizm z definicji produkuje więcej wartości towarowej, niż pracownicy są w stanie nabyć. Wartość dodatkowa (czyli zysk) powstaje z nieopłaconej części pracy, a więc system sam siebie podkopuje: im większa akumulacja kapitału, tym mniejsza zdolność mas do konsumpcji.
Marks trafnie przewidział, że kapitalizm będzie musiał szukać ujścia dla nadwyżek w ekspansji zagranicznej, wojnach, kolonializmie, a w końcu w zadłużeniu i spekulacji finansowej. W tej części miał rację. Ale jego rozwiązanie, zniesienie własności prywatnej i zastąpienie rynku planem centralnym, okazało się utopią. Eksperyment ZSRR, a później gospodarek Europy Wschodniej, pokazał, że plan nie zastępuje rynku, tylko go paraliżuje. W latach 50–70 XX wieku kraje bloku wschodniego rozwijały się dynamicznie, lecz ten rozwój był pozorny: napędzany przymusową industrializacją, nieefektywny i całkowicie oderwany od potrzeb społeczeństwa. Gdy zabrakło możliwości dalszej rozbudowy produkcji – system się załamał.
Marksiści mieli rację w diagnozie, że kapitalizm nie bilansuje się sam. Ale nie znaleźli rozwiązania – ich „lekarstwo” zabiło pacjenta.
Keynesiści – sztuka maskowania
Kiedy wielki kryzys 1929 roku obnażył bezradność „niewidzialnej ręki rynku”, na scenę wkroczył John Maynard Keynes ze swoją Ogólną teorią zatrudnienia, procentu i pieniądza (1936). To była rewolucja. Keynes przyznał, że gospodarka może utknąć w stanie równowagi przy niedostatecznym popycie, czyli że rynek sam z siebie nie zapewnia pełnego zatrudnienia. Jego recepta: państwo musi interweniować, zwiększając wydatki publiczne, inwestycje i płace – nawet za cenę deficytu.
To podejście działało. W powojennej Europie Zachodniej, od planu Marshalla po złote lata 50. i 60., interwencjonizm keynesowski pozwolił odbudować gospodarki, stworzyć silne klasy średnie i zmniejszyć nierówności. Podobne rozwiązania stosowano w Polsce czy na Węgrzech, choć pod szyldem socjalizmu. Problem w tym, że keynesizm nie rozwiązał przyczyny kryzysów, tylko je odsuwał w czasie, drukując, pożyczając i redystrybuując pieniądze, by system mógł działać dalej.
Kiedy w latach 70. przyszła stagflacja, jednoczesny wzrost bezrobocia i inflacji, keynesizm się wyczerpał. Wtedy na scenę wrócili jego dawni przeciwnicy, z nową szatą: neoliberałowie.
Neoliberalizm – makijaż systemu
Lata 80. to czas Reaganizmu w USA i Thatcheryzmu w Wielkiej Brytanii. Hasła były proste: mniej państwa, więcej rynku, więcej wolności dla kapitału. Ale w praktyce był to powrót do kapitalizmu kredytowego, tyle że tym razem pod opieką wielkich banków i globalnych korporacji. Zyski rosły, ale płace realne stanęły w miejscu; zadłużenie prywatne eksplodowało. System utrzymywał równowagę dzięki kredytowi, czyli sprzedawaniu przyszłej pracy za obecne pieniądze.
To już nie był kapitalizm produkcyjny, lecz finansowy. Zamiast tworzyć realną wartość, przerzucał kapitał z miejsca na miejsce, z peryferii do centrów, z pracy do kapitału. Kryzys 2008 roku pokazał, że to tylko nowa forma tej samej choroby: brak równowagi między tym, co można wyprodukować, a tym, co można realnie kupić.
Wnioski: maskowanie zamiast naprawy
Austriacy wierzyli w samoregulację rynku, marksiści chcieli go znieść, keynesiści – naprawić interwencją, neoliberałowie – uwolnić z łańcuchów biurokracji. Każdy z tych kierunków dotknął sedna problemu, ale żaden go nie rozwiązał. Bo źródło nie leży w polityce czy ideologii, lecz w samym mechanizmie kapitalizmu: wartość wytworzona i wartość nabyta nigdy nie są równe. Zawsze ktoś produkuje więcej, niż ktoś inny może kupić.
W efekcie świat żyje dziś w stanie permanentnego balansowania: między inflacją a deflacją, między długiem a niedoborem, między wolnością rynku a przymusem jego ratowania. System trwa tylko dlatego, że nauczyliśmy się go maskować kredytem, dotacjami, dodrukiem i statystyką. Ale to nie rozwiązanie – to zawieszenie wyroku.
Kapitalizm przetrwał wszystkie kryzysy, bo potrafi się przystosować. Ale jego podstawowy paradoks pozostaje nierozwiązany: nie da się zbilansować świata, w którym płace są kosztem, a zysk nagrodą. Dopóki pieniądz nie stanie się naprawdę neutralnym narzędziem wymiany, dopóty każda teoria ekonomiczna będzie tylko nową formą maski na tej samej twarzy.
Może czas przestać rozwiązywać ten niesprecyzowany problem?
A może to wcale nie jest problem, skoro istnieje od początku wymiany skór za jagody?
To, że ząb czasem boli nie jest przecież widziane jako problem anatomiczny czaszki.
Tu Cię zaskoczę Trójkolorowy. Problem istnieje, co zauważyli, nie tylko, wymienieni wyżej ekonomiści.
Dodam, że nawet lekarstwo i to skuteczne znaleźli, ale o tym w późniejszych wpisach.
We wcześniejszych już też było i co ciekawe nikt nie potrafił zanegować przedstawionych faktów.
@mjk
Zatem szykuj się na Nobla. Albo na śmierć z niewidzialnej ręki rynku. Jakby nie patrzeć, po rozwiązaniu problemu, trapiącego ludzkość od dwustu lat, przejdziesz do historii.
Gdyby Marks lub Keynes dziś żyli, pewnie by dostali nagrodę Nobla, co by jej prestiż już ostatecznie dobiło.
Widzisz Kolorwy .
System dziesiętny ma jedenaście ( słownie celowo napisałem żeby nam się nic nie wpieprzyło ) . Z tym problemem zmagamy sie co miesiąc , najbardziej przed pierwszym , zadając sobie pytanie gdzie się podziała wypłata choć taka fajna była po ostatnim pierwszym .
Kurcze, u mnie wychodzi dziesięć. Jakiś wybrakowany, czy co?
A w sumie, to cześć...
Bo w systemie dzisiętnym jest szczególna forma demokracji , dla jednych dziesięć , dla innych jedenaście . A "wybrani" to nawet przeliczą Twoją wypłatę w dwunastu cyfrach . Stąd jak wydasz ją w dziesiątkach to jakoś jej mało . A jak ci się wydaje że masz wszystko w dziesiątkach toś frajer . Chyba że masz rzeczywiście , toś Eskimos czyli góral .
Mark Twain powiedział:
"Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości".
Ja nie będę aż tak brutalny i powiem tak: jak czegoś nie rozumiesz, pytaj i staraj się zrozumieć a nie zakładaj od razu, że jesteś za głupi, aby to pojąć. Daj sobie szansę, każdy na nią zasługuje.
Naprawdę nie jesteś wyjątkiem Dżabe.
Twierdzenie, że „Marks trafnie zdiagnozował kapitalizm, ale się pomylił w rozwiązaniu”, jest mitem powtarzanym od stu lat przez tych, którzy nigdy nie zweryfikowali jego danych. Marks nie miał racji nawet w diagnozie.
Jego teza o nadprodukcji wartości towarowej i niedostatecznej sile nabywczej mas była logicznie sprzeczna i empirycznie fałszywa. Wzrost gospodarczy, który Marks uznał za niemożliwy, nastąpił właśnie w krajach kapitalistycznych, a nie w socjalistycznych. Nie ma w historii żadnego potwierdzenia jego prawa spadkowej stopy zysku – przeciwnie, zyski w długim okresie rosną wraz z produktywnością.
Jego metodologia była błędna u podstaw:
- opierała się na teorii wartości opartej na pracy, już wtedy obalonej przez Mengera i Jevonsa,
- używała sfabrykowanych danych fabrycznych z Manchesteru, które nawet ówcześni ekonomiści brytyjscy uznali za propagandowe,
- zakładała, że zysk może powstać tylko przez wyzysk, co stoi w sprzeczności z podstawową rachunkowością i teorią wymiany.
Marks nie „trafnie opisał sprzeczności kapitalizmu” — on wymyślił sprzeczność, żeby uzasadnić gotową tezę polityczną. Cała jego analiza była ideologiczną konstrukcją ubraną w język statystyki, której sam nie rozumiał.
W XX i XXI wieku powstały dziesiątki opracowań, które obalają empirycznie każdą główną tezę Marksa — od Böhm-Bawerka, przez Hayeka i Schumpetera, po współczesne analizy danych produkcyjnych i inwestycyjnych (m.in. Blaug, Sowell, Huerta de Soto). Żadna z nich nie potwierdza trafności diagnozy Marksa.
Marks mylił się we wszystkim – w teorii, w empirii i w logice. Jedyne, co przewidział, to że jego własna fałszywa ideologia stanie się religią nowej klasy urzędników.
Wielki Kryzys nie obnażył bezradności „niewidzialnej ręki rynku”, tylko katastrofalne skutki ingerencji państwa w pieniądz i kredyt. To polityka FEDu i interwencjonizm Hoovera zamieniły korektę w zapaść. Szczegóły w mojej dawnej notce blogowej: https://www.salon24.pl/u/gps65/356828,wielki-kryzys
Tu więcej informacji o marksizmie:
Krytyka keynesizmu, reaganizmu i thatcheryzmu jest słuszna, zgadzam się z nią. Jednak z innego powodu, niż sądzi autor. Nie dlatego, że wolny rynek zawiódł, lecz dlatego, że nigdy nie został naprawdę zastosowany.
Keynesizm zbankrutował, bo państwo zaczęło drukować pieniądz, zamiast produkować wartość. Reaganizm i thatcheryzm przegrały, bo pod hasłami liberalizmu utrzymały stary system banków centralnych, interwencji monetarnej i długu publicznego. Mówili: „mniej państwa”, a zostawili aparat fiskalny, biurokrację i kontrolę pieniądza — czyli rdzeń problemu.
W tym sensie historia potwierdziła właśnie tezy ASE: każdy „liberalizm” kończy się fiaskiem, gdy państwo nadal monopolizuje pieniądz. Nie ma wolnego rynku bez wolnej waluty, a ta może zaistnieć tylko w ramach konkurencji walutowej i oderwaniem pieniądza od państwa.
Dopiero dziś, gdy pojawiają się liderzy tacy jak Javier Milei, pojawia się realna szansa na eksperyment zgodny z zasadą: „więcej wolności, mniej państwa”. Jeśli uda mu się ograniczyć rolę banku centralnego i otworzyć gospodarkę na konkurencję walutową, to jego reforma będzie pierwszym prawdziwym testem Misesa i Hayeka w XXI wieku.
Postaram się po kolei, ale naprawdę już ostatni raz, bo nie mam zamiaru kłócić się ze sztuczną inteligencją.
„Nigdy nie było prawdziwego wolnego rynku”
To argument równie stary, co sam liberalizm i równie wygodny. Za każdym razem, gdy rynek się wykoleja, jego obrońcy mówią: „to nie był prawdziwy wolny rynek”. Ale jeśli po 250 latach kapitalizmu nigdy nie udało się go naprawdę uruchomić, to może właśnie dlatego, że nie da się. Bo „wolny rynek” to konstrukcja teoretyczna, która w rzeczywistości nie ma prawa działać bez kontroli i regulacji, tak samo jak samochód nie pojedzie bez silnika i hamulców.
„Drukowanie pieniędzy zamiast tworzenia wartości”
Tu kryje się jedno z największych nieporozumień ASE. W systemie kapitalistycznym pieniądz sam w sobie jest częścią mechanizmu tworzenia wartości, to paliwo obiegu gospodarczego. Bez jego dopływu popyt się kurczy, produkcja zwalnia, a zysk znika. Problem nie polega więc na tym, że państwo „drukuje”, tylko na tym, że sektor prywatny nie ma komu sprzedać wszystkiego, co wytworzył. Keynes i Kalecki to zrozumieli a Hayek i Mises nigdy.
"Wolna waluta = wolny rynek”
To dogmat, który brzmi pięknie w teorii, ale nigdy nie zadziałał w praktyce. W XIX wieku istniała de facto „konkurencja walutowa” i kończyło się to regularnymi kryzysami bankowymi, deflacją i paniką finansową.
Z kolei tzw. „wolne waluty” dziś, czyli kryptowaluty, są czystym narzędziem spekulacyjnym, nie środkiem wymiany. Wolna waluta nie tworzy wolnego rynku, tylko wolną amerykankę finansową, w której zyskują nieliczni gracze, a reszta traci wszystko.
„Mniej państwa, więcej wolności”
To z kolei mit polityczny, który brzmi dobrze, dopóki nie zapyta się: „wolności dla kogo?” Bo jeśli usuniemy państwo z roli regulatora, to nie zostaje wolny rynek, tylko wolność największego kapitału. Reagan i Thatcher nie byli liberałami, byli menedżerami interesów korporacji finansowych. Zlikwidowali związki zawodowe, obniżyli podatki najbogatszym i pozwolili bankom grać bez ograniczeń. Efekt? Deregulacja, kryzys 2008 i gigantyczne nierówności. To nie była klęska „państwa”, tylko sukces kapitału nad społeczeństwem.
„Milei jako test Hayeka”
Argentyński eksperyment Javiera Mileia jest fascynujący, ale bardziej jako socjologiczny niż ekonomiczny fenomen. To powrót wiary w cudowne recepty: że wystarczy zlikwidować bank centralny i pozwolić rynkowi działać, by wszystko się samo naprawiło. Problem w tym, że rynek sam niczego nie naprawia, działa tylko w ramach, które ktoś mu stworzy. Jeśli te ramy znikną, gospodarka staje się polem walki o przetrwanie, nie o rozwój.
Reasumując. Austriacy od Misesa po de Soto konsekwentnie mylą mechanizm gospodarczy z moralnością. Ich teoria brzmi pięknie, bo obiecuje „czystość rynku” i „wolność jednostki”, ale za tą metafizyką stoi ślepa wiara, że matematyka zastąpi społeczeństwo. Tymczasem żaden rynek nie istnieje w próżni. Bez państwa nie ma pieniądza, bez pieniądza nie ma wymiany, bez wymiany nie ma produkcji i to nie ideologia, tylko empiryczny fakt.
Zalecam polemizować z treścią, a nie z własnymi chochołami: https://naszeblogi.pl/74631-detektory-ai
Twierdzenie, że „nigdy nie było prawdziwego wolnego rynku”, jest jak powiedzieć, że „nigdy nie było prawdziwej uczciwości”, więc lepiej zaakceptować kradzież. To, że politycy zawsze psuli rynek, nie dowodzi, że rynek nie działa — tylko że władza nie umie go zostawić w spokoju.
Pieniądz nie tworzy wartości. To miara wartości już wytworzonych. Drukowanie go w celu pobudzania popytu jest jak dolewanie wody do zupy, by nakarmić więcej ludzi — rośnie objętość, ale nie wartość. Keynes i Kalecki tego nie zrozumieli — Mises i Hayek tak.
Kryzysy XIX wieku nie wynikały z konkurencji walutowej, tylko z tego, że państwa psuły standard złota, finansując wojny i deficyty. Rynek prywatnych walut działał dobrze, dopóki nie wtrącili się politycy. To samo dziś: nie kryptowaluty są problemem, tylko państwa, które próbują z nich zrobić zakazany owoc.
„Mniej państwa” nie znaczy „więcej dla korporacji”. Korporacje są właśnie dzieckiem państwa – bez jego przywilejów, subsydiów i protekcji nigdy by nie urosły. To nie wolny rynek stworzył monopol, tylko państwo stworzyło monopolistów.
Reagan i Thatcher nie byli liberałami, tylko konserwatywnymi etatystami, którzy ratowali system długu, nie go uwalniali. To właśnie ich niedokonany liberalizm potwierdza słuszność szkoły austriackiej: nie da się naprawić kapitalizmu, jeśli państwo nadal kontroluje pieniądz.
A Milei to pierwszy od stu lat przypadek, gdy ktoś naprawdę próbuje sprawdzić całkowicie wolny rynek. Nie obiecuje cudów – tylko usuwa przeszkody. I to właśnie różni rynek od magii lewicowych ekonomistów: rynek działa wtedy, gdy mu nie przeszkadzać.
Nie mam zamiaru kolejny raz udowodniać faktów historycznych.
Na dzień dzisiejszy to ludzie, nie państwa, jakoś nie chcą posługiwać się kryptowalutami w jakichkolwiek transakcjach, oprócz spekulacji.
Co do Milei, radzę poczekać na jakiekolwiek efekty. Na dziś mamy tylko zapowiedź poprawy i absolutnie nic więcej.
Ale przecież o fakty historyczne się nie spieramy. Nigdzie nie twierdziłem, że dziś ludzie chcą masowo posługiwać się kryptowalutami w transakcjach handlowych. Milei już jest w połowie drogi — ma centralną władzę wykonawczą, trochę dogadania się z władzą lokalną i część ustawodawczej. To jeszcze za mało na porządne reformy, ale jest na dobrej drodze.