Czasem jeden komentarz potrafi poruszyć więcej niż tysiąc artykułów. Pod moim wczorajszym tekstem pojawił się głos Czytelniczki, emocjonalny, pełen rozczarowania, ale też szczerej troski o Polskę. Pisała, że „trzeba było wyjść wcześniej do ludzi”, że zbyt długo unikaliśmy rozmowy o realnych problemach, a zamiast tego kłóciliśmy się o wszystko inne. Że przez lata w mediach, na portalach, w rozmowach przy stole utrwalano nienawiść do PiS-u, aż w końcu społeczeństwo zaczęło przyjmować każde kłamstwo bezrefleksyjnie, jak oczywistość. Nie sposób przejść obok takiego głosu obojętnie. Nie dlatego, że jest on wyjątkowy, przeciwnie, takich głosów dziś jest wiele. Bo ludzie są już zmęczeni. Nie wściekli, nie zrezygnowani – zmęczeni. Zmęczeni krzykiem, pogardą, sztucznym podziałem, który rozrywa Polskę od środka i czyni z niej państwo na wiecznym froncie domowym.
Trzeba było – ale czy naprawdę można było?
Tak, ma Pani rację, trzeba było wyjść wcześniej. Trzeba było, tylko że każdy, kto próbował, kończył tak samo: z łatką zdrajcy.
Jedni krzyczeli, że to „agent Tuska”, drudzy, że „pisowiec z ciemnogrodu”. W ten sposób w Polsce od lat zabijano każdy przejaw niezależnego myślenia, każdy pomysł, który wykraczał poza partyjne barwy. To nie ludzie zawiedli. Zawiódł system. System polityczny, medialny i kulturowy, który przestał być obywatelski, a stał się partyjny. Każda przestrzeń publiczna została skolonizowana przez swoich. Polacy mogli tylko patrzeć, jak scena publiczna zamienia się w ring, na którym walczą dwa te same obozy, używając wciąż tych samych haseł, tych samych oskarżeń, tych samych wyuczonych ról. Z jednej strony PiS, z drugiej PO.
Między nimi kurz, puste słowa, wzajemne wyzwiska i ludzie, którzy coraz częściej pytają: a gdzie w tym wszystkim Polska?
Kiedy krytyka staje się „ujadaniem”
Pisała Pani o „ujadaniu na PiS”. To słowo często powraca w komentarzach. Ale pozwoli Pani, że zapytam wprost: czy krytyka władzy to ujadanie, czy może po prostu obowiązek obywatela? Bo jeśli władzy nie wolno krytykować, bo to „zdrada”, to przestajemy być narodem wolnych ludzi. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż ślepa lojalność wobec partii, nawet tej, która w swoich początkach niosła nadzieję na odnowę. Tak w PiS było i jest wielu wartościowych ludzi. Ludzi, którzy chcą reformować Polskę, którzy wierzą, że można przywrócić państwu moralny kręgosłup. Tyle że po drodze pozwolili, by ich ideały utonęły w kulcie jednej osoby. Zamiast wspólnoty powstał dwór, zamiast drużyny – orszak. A kiedy polityka zamienia się w liturgię, to prędzej czy później kończy się apostazją. Dziś to widać aż nazbyt wyraźnie: partia, która miała służyć Polsce, zaczęła służyć samej sobie.
Społeczeństwo nie jest głupie – jest zmęczone kłamstwem
Nie mogę się zgodzić z tezą, że „społeczeństwo nie jest w stanie prawidłowo myśleć”. To nieprawda i to zła, pogardliwa nieprawda. Polacy myślą. Polacy widzą. Polacy rozumieją. Tyle że przez lata byli karmieni kłamstwami z obu stron barykady. Najpierw Tusk z Platformą budował swoją „Ewę Kopaczową wizję” nowoczesnej Europy w której Polska miała być grzecznym uczniem, niepodskakującym większym sąsiadom. Potem PiS przyszedł z kontrą: z obietnicą dumy narodowej i podmiotowości i słusznie. Ale z czasem zamiast państwa prawa powstało państwo podejrzliwości, w którym każdy niezależny głos stawał się podejrzany, a każdy krytyk – wrogiem. Dziś coraz więcej Polaków widzi, że Tusk i Kaczyński to dwa bieguny tej samej choroby. Nie ideowej – cywilizacyjnej. Choroby uzależnienia od konfliktu. Bo ta wojna jest dla nich tlenem. Tusk potrzebuje Kaczyńskiego tak samo, jak Kaczyński potrzebuje Tuska. Bez siebie nawzajem nie istnieją, jak bliźnięta splecione nienawiścią.
Polska nie jest własnością żadnej partii
Ma Pani rację – czas przestać patrzeć na partie. Bo Polska to nie partia. Polska to wspólnota, która przez lata była systematycznie rozbijana przez polityków, którzy nauczyli się rządzić emocjami, nie państwem. Trzeba więc patrzeć na ludzi, którzy naprawdę chcą Polski, nie stołków. Ludzi, którzy działają w samorządach, organizacjach, fundacjach, nie w telewizyjnych studiach. Ludzi, którzy nie boją się powiedzieć: „tak, jestem konserwatystą, ale potrafię rozmawiać z liberałem”, albo odwrotnie – „jestem liberałem, ale nie wstydzę się polskiej tradycji”. To oni mogą stać się fundamentem czegoś nowego – polskiego centrum z sercem i rozsądkiem. Centrum, które nie jest nijakie, tylko mądre. Które nie boi się mówić o wartościach, ale też nie zamyka się w kazaniu. Które nie chce wojny, tylko porozumienia. W tym sensie coraz częściej pojawia się nazwisko prezydenta Nawrockiego – człowieka, który ma autorytet, spokój i zdolność budowania mostów. Nie jest on wodzem, który dzieli, ale przywódcą, który słucha. W dzisiejszej Polsce, to cecha rzadsza niż złoto. Jeśli więc mamy zacząć coś nowego, to właśnie wokół ludzi, którzy łączą mądrość z pokorą.
Nowy ruch – nie przeciw komuś, lecz dla kogoś
Nowy ruch, nowa partia, nowe myślenie – nie mogą być tworzone „przeciw”. Bo Polska nie potrzebuje kolejnej armii rewanżu. Potrzebuje armii rozsądku. Takiej, która połączy wartościowych ludzi z różnych środowisk i z PiS, i z PO, i z innych ugrupowań, pod jednym warunkiem: że chcą służyć Polsce, a nie partyjnym wodzom. W polityce są wciąż ludzie przyzwoici. Są posłowie, samorządowcy, działacze społeczni, którzy pamiętają, że mandat to służba, nie przywilej. To do nich trzeba dziś wyciągnąć rękę. Nie po to, by kogoś zbawiać, ale by wreszcie zakończyć polski rytuał wzajemnego potępiania.
Niech zapanuje cisza po bitwie
Nie da się zbudować wspólnoty, jeśli każda rozmowa zaczyna się od słów: „Ty jesteś z PiS-u!” albo „Ty jesteś z PO!”. Nie da się zbudować normalnego kraju, jeśli połowę ludzi uważa się za zdrajców, a drugą połowę za idiotów. To nie są „plemiona”. To są ludzie, nasi sąsiedzi, przyjaciele, współpracownicy, czasem krewni. Wojna polsko-polska to nie tylko spór polityczny. To choroba duszy narodowej, która niszczy zaufanie, zabija ciekawość i ośmiesza dialog. Nie da się budować przyszłości, gdy każda dyskusja zaczyna się od wrzasku, a kończy wyzwiskiem. Nie da się szukać dobra wspólnego, gdy każdy ma swoją prawdę, ale nikt nie chce słuchać drugiego człowieka.
Czas skończyć z wojną, zanim ona skończy z nami
Nie piszę tego, by kogoś potępiać. Piszę, bo widzę, że Polska znalazła się w punkcie krytycznym. Jeśli dalej będziemy żyć w rytmie wojny polsko-polskiej – przegramy wszyscy. Nie dziś, nie jutro, ale nieuchronnie. Dlatego mówię jasno: czas skończyć z wojną polsko-polską, zanim ona skończy z Polską. Bo jeśli jej nie zakończymy, obudzimy się w kraju, w którym nie będzie już ani zwycięzców, ani przegranych. Zostaną tylko ruiny po państwie, które mogło być wielkie.
Dalej używasz "słowa" Polska i społeczeństwo...TEGO JUŻ NIE MA!!!
Ani społeczeństwa,to Jaruzelski skończył w grudniu 1981...jeden kopniak i po 10 milionach członków
"S"...A TAK SIE BALI!
Polski też nie ma..."ch..dupa i kamieni kupa"....te sukinsyny miały rację...kraj z dykty i gówna!
Bismarck miał rację...rozrzuć worek złota w Warszawie na jakiś placu...a sami sie pozabijają.
Wojna polsko---polska to wymysł Michnika i jego plemienia.
Sa tylko dwie możliwości zakończenia tej "wojny" !
WOJNA PEOWSKO-POLSKA
Zewsząd słychać wołania: „Stop mowie nienawiści!
Kres wojny polsko-polskiej powinien się już ziścić!
Jak długo jeszcze rodak z rodakiem będzie walczyć?
Podajmy sobie ręce! Odłóżmy miecz i tarczę!”
Ci, co najgłośniej krzyczą o zawieszeniu broni,
Szeptem, w restauracjach i za naszą „mamonę”
Spiskują przeciw Państwu, okradając nas wszystkich
(Od starców emerytów aż po dzieci z kołyski...)
I tak żerując – knują, bez ustanku, codziennie
Ludzie biegli w łacinie... (A zwłaszcza w tej „kuchennej”).
Czasami jedni drugich nagrają przy kolacji,
By łatwiej szantażować... Przymusić do swych racji...
Czy to jest polsko-polska wojna? Skąd pomysł taki?!
Ktoś, kto Ojczyznę niszczy, nie może być Polakiem!!!
A naród skołowany tym medialnym serialem –
PEOWSKO-POLSKIEJ wojny nie dostrzega dziś wcale...
(tomik "Ja tu zostaję", 2015r.)
PATRIOTYZM:
http://www.youtube.com/watch?v=wjmkbxqISxc
Drogi Michale, czy we wszystkich krajach z dominującymi dwoma partiami toczy się wewnętrzna wojna? W USA, w Anglii czy w Niemczech też mówią o wojnie angielsko-angielskiej czy niemiecko-niemieckiej, czy to tylko u nas naprawdę dobrzy propagandziści PO wymyślili coś takiego? Poza tym wydaje mi się drogi Karolu, że Ty tutaj, a Kemir i Kelkeszos w Salonie 24 dbacie usilnie, żeby broń Boże PiS nie wrócił do władzy.
Szanowny Panie Wojciechu.
Różnica między Polską a krajami, które Pan wymienia, jest zasadnicza.
W USA, w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech istnieje rywalizacja polityczna, u nas — wojna tożsamościowa.
Tam partie spierają się o podatki, prawo do broni czy poziom interwencji państwa.
U nas spór dotyczy… samego sensu istnienia państwa, jego historii, tradycji, tożsamości i moralności.
To nie jest normalna demokracja, tylko plemienna walka o symboliczne terytorium, w której każde słowo „my” i „oni” brzmi jak akt oskarżenia.
W Ameryce Demokrata może mieć republikańskiego przyjaciela, a w Anglii torys i laburzysta mogą razem siedzieć w pubie. W Polsce, jeśli ktoś nie popiera „naszych”, staje się zdrajcą, ruskim agentem albo niemieckim najemnikiem.
To nie jest spór polityczny. To psychologiczny rozłam, który przez lata był celowo podsycany przez obie strony, bo dawał im władzę i głosy.
Co do rzekomego „dbania, żeby PiS nie wrócił”, to myli Pan intencje z analizą.
Ja nie bronię Tuska ani nie atakuję Kaczyńskiego, tylko wskazuję, że obaj są zakładnikami własnej przeszłości i własnych błędów.
Jeśli ktoś w Polsce chce naprawdę zakończyć ten chocholi taniec, musi mieć odwagę powiedzieć to głośno, nawet jeśli obie strony go za to znienawidzą.
Nie ma dla mnie znaczenia, kto rządzi – PiS, PO, czy inna formacja.
Znaczenie ma tylko jedno: czy Polska jest państwem prawa, rozumu i godności, czy nadal poligonem dla politycznych wojenek.
"Polaryzacja polityczna w Polsce. Jak bardzo jesteśmy podzieleni." Paulina Górska, Centrum Badań nad Uprzedzeniami - czytał Pan to? Bo wynika z tego, że tylko jedna strona chce prowadzić "plemienną walkę" i walka ta jest sterowana przez ogromny aparat propagandowy PO, oni są w tym dużo lepsi niż PiS, bo oni kierują się pieniędzmi, a nie ideą. Nie mylę intencji z analizą, bo analizy w Pana notkach nie ma, są tylko tzw. "pobożne życzenia", a skoro nie ma dla Pana znaczenie kto rządzi (bo to, czy Polska będzie państwem prawa wynika z rządów) to stawia się Pan w rzędzie wyznawców doktryny Kononowicza: "żeby niczego nie było".
Czytałem i właśnie dlatego wiem, jak bardzo błędne jest uproszczenie, że „tylko jedna strona chce prowadzić plemienną walkę”.
Badania Pauliny Górskiej, na które Pan się powołuje, pokazują coś znacznie głębszego: że obie strony żyją w odrębnych światach emocji, narracji i tożsamości, i że obie karmią się wzajemnym lękiem.
Jedna strona ma lepszy warsztat propagandowy, druga – silniejsze emocje i poczucie misji. Efekt? Ten sam: społeczeństwo rozbite na dwie bańki, które nie potrafią już nawet rozmawiać.
Niech Pan zauważy: kiedy krytykuje się PO – ich zwolennicy natychmiast krzyczą, że „pisowiec”.
Kiedy krytykuje się PiS – słychać, że „agent Tuska”.
A gdy ktoś próbuje mówić o Polsce ponad tym wszystkim – zaraz słyszy, że to „doktryna Kononowicza”.
Czy naprawdę doszliśmy do punktu, w którym rozsądek i dystans polityczny są traktowane jak herezja?
Nie, proszę Pana, to nie są „pobożne życzenia”.
To właśnie analiza, tyle że nie statystyczna, tylko cywilizacyjna.
Bo jeśli nadal będziemy wszystko sprowadzać do walki „kto lepszy w propagandzie”, to za kilka lat nie będzie miało znaczenia, kto wygra wybory, bo państwo przestanie istnieć jako wspólnota.
Nie interesuje mnie Polska „pisowska” ani „platformerska”.
Interesuje mnie Polska normalna, praworządna, bezpieczna, zakorzeniona w wartościach, ale otwarta na przyszłość.
I to właśnie dlatego trzeba skończyć z plemiennością, a nie ją hierarchizować, wskazując, kto ma lepszy PR, a kto gorszy.
A jeśli dla kogoś takie myślenie to „Kononowicz”, to może po prostu świadczy o tym, jak bardzo przyzwyczailiśmy się do życia na wojnie, że pokój zaczynamy brać za słabość.
Prawdopodobnie to mój komentarz autor miał na myśli.Tak, jestem rozczarowana nie tylko dlatego że Polska już nie dryfuje a biegnie ku upadkowi Panujące bezprawie i arogancja władzy powodują,że brniemy nawet w śmieszność.Podtrzymuję że wielka w tym wina mediów lekceważących postępujące łamanie prawa.Podtrzymuję,że to ujadanie na jedną partię i dyskretne wspieranie innej spowodowało, że wyhodowano likwidatora Polski. Teraz w dwa lata doprowadzono,że Polska powoli ale podnosząca się może się pochwalić jedynie coraz gorszymi wynikami, a podnosi się jedynie dług. To nie stało się z dnia na dzień. To przyzwolenie na rządy władzy nieudolnej, opartej na służebnej roli wobec sąsiadów i rzadzacej przy pomocy kłamstw i łamania Konstytucji wg kaprysu jednego nieudolnego polityka.Nie ma żadnej wojny polski-polskiej ,jest tylko chamstwo ,,zwycięskiego obozu'' sprowadzane do niszczenia opozycji. przy milczącej zgodzie społeczenstwa. Jeszcze nie tak dawno protestowano przeciw cenzurze w internecie,kto teraz protestuje? Ile razy ma szansę przejść Marsz Niepodległości? Już dziś waaaaaadza zapowiada ,ze ,,w tym towarzystwie'' oni nie pójdą. Racja, przecież muszą liczyć faszystów i polskich nazistów co to budowali Auschwitz.
"Nie ma żadnej wojny polski-polskiej ,jest tylko chamstwo ,,zwycięskiego obozu'' sprowadzane do niszczenia opozycji. przy milczącej zgodzie społeczeństwa." i to jest właściwe podsumowanie, bo po jednej stronie jest osiem gwiazdek i "totalna opozycja", a druga strona milczy.
Tak, to właśnie Twój głos Droga Danusiu był inspiracją tego wpisu. I dziękuję, żeś go ponownie zabrała, bo w tym, co napisałaś, widać emocje wielu ludzi, którzy czują się zdradzeni, oszukani i pozbawieni wpływu na własne państwo.
To emocje prawdziwe, głęboko ludzkie. Ale jeśli mamy cokolwiek uratować, musimy je przekuć w myślenie, nie tylko w gniew.
Masz rację w jednym: Polska rzeczywiście zsuwa się w chaos, w którym bezprawie, kłamstwo i cynizm stają się walutą polityczną.
Ale źródła tego nie leżą wyłącznie po jednej stronie.
To nie „tylko PO” doprowadziła kraj do stanu demoralizacji, i nie „tylko PiS” ponosi winę za erozję instytucji państwa.
To cały system, który od lat żywi się nienawiścią i buduje poparcie nie na programach, lecz na lękach.
Zgadzam się całkowicie, że media odegrały fatalną rolę.
Jedne przez lata tłumaczyły każdą decyzję rządzących, nawet najbardziej kuriozalną, inne z kolei żyły obsesją „antyPiS-u”, zamiast przedstawiać alternatywę.
To nie dziennikarstwo, to wojna informacyjna, w której prawda przestała być wartością, a stała się narzędziem.
Ale tam, gdzie widzisz tylko „chamstwo zwycięskiego obozu”, ja widzę mechanizm, który działa zawsze wtedy, gdy władza przestaje czuć oddech społeczeństwa obywatelskiego.
Zauważ, każda ekipa, niezależnie od szyldu, gdy tylko poczuje monopol, zaczyna mówić językiem buty i pogardy.
Najpierw były „lemingi”, potem „ciemny lud”, dziś „faszyści” i „naziole”.
Zmienili się tylko adresaci. Mechanizm ten sam.
Wbrew pozorom, wojna polsko-polska istnieje.
Tyle że to nie wojna między PiS i PO.
To wojna między ludźmi, którzy wierzą w państwo prawa, a tymi, którzy wierzą w plemię.
Między tymi, którzy chcą wolności, a tymi, którzy chcą dominacji.
Między tymi, którzy rozumieją, że Polska to wspólnota a tymi, którzy widzą w niej łup do podziału.
Nie zgadzam się też, że społeczeństwo „milczy”.
Ono raczej milczy z bezsilności, bo nie ma już komu ufać.
Partie zdradziły, media zdradziły, instytucje się rozłożyły.
Ale w tym zmęczeniu rodzi się coś nowego – potrzeba trzeciego głosu, głosu rozsądku, który nie będzie ani przybudówką PO, ani ucieczką dla rozczarowanych PiS-em.
Dlatego właśnie piszę, że czas skończyć z wojną polsko-polską.
Nie po to, żeby komukolwiek coś „wybaczać”, tylko po to, żeby zacząć wreszcie rozliczać wszystkich, bez względu na partyjny sztandar.
Bo jeśli tego nie zrobimy, to rzeczywiście Polska upadnie, nie dlatego, że ktoś ją „sprzeda”, tylko dlatego, że wszyscy uwierzymy, że już nie warto o nią walczyć.
@mjk
Nie znajdujesz posłuchu. Winni są "oni".
I tu się mylisz.
@Jan
Chciałbym, ale wątpię. Zresztą - zobaczymy.
A z innej strony - Mjk jest jedynym tutaj blogerem, który konsekwentnie ciągnie temat.
Reszta pisze felietony...
"który konsekwentnie ciągnie temat."
A w którą stronę? Bądź poważny i czytaj uważnie.
@jan
Właśnie czytam uważnie, że suponujesz mi brak powagi. Na jakiej podstawie?
Znalazłeś u mnie posłuch, dobrze prawisz.
Wojna polsko-polska, bratobójcza walka PiS z PO, dzieląca Polaków nawet w poprzek rodzin, ma jedną kluczową przyczynę: fakt, że PiS i PO mają identyczne poglądy ekonomiczne, identyczny program gospodarczy, to są socjaliści realizujący wszystkie punkty klasycznej socjaldemokracji. Więc by się czymś różnić, musieli wywołać wojnę personalną na emocje. Najskuteczniejsza metoda zdobycia i utrzymania władzy to "dziel i rządź". No to nas podzielili, a my jak te barany daliśmy się podzielić i w ogóle nie zauważamy, że wszystkie główne partie mają identyczne poglądy ekonomiczno-gospodarcze. Na szczęście klinem w ten głupi podział wbija się Konfederacja, która reprezentuje poglądy wolnorynkowe, a zatem antysocjalistyczne, prokapitalistyczne. I jeśli to się utrwali, czyli ten podział na zwolenników misesizmu-rothbardyzmu i makrksizmu-keynesizmu, to będzie to wreszcie zdrowy, twórczy, sensowny, konstruktywny spór. Wreszcie zaczniemy dyskutować przy pomocy rozumu, a nie emocji. Nie będziemy dyskutować, że Tusk to a Kaczyński tamto, co nie ma kompletnie znaczenia, ale że Mises to, a Keynes tamto, że Rothbard to, a Marks tamto. Po takiej dyskusji, po zebraniu całej argumentacji, każdy się w końcu zorientuje, że austriacka szkoła w ekonomii ma rację i jedyny sensowny ustrój to wolnorynkowy kapitalizm. Taki dyskurs w Polsce się jeszcze w ogóle nie zaczął.
Szanowny Panie Grzegorzu,
to jeden z najtrafniejszych komentarzy, jakie pojawiły się pod moimi tekstami i bardzo dziękuję za ten wpis.
Rzeczywiście, to co Pan napisał, uderza w samo sedno współczesnej polskiej polityki: PiS i PO nie różnią się wcale w sferze gospodarczej, bo obie formacje realizują ten sam model redystrybucyjnego, etatystycznego państwa, w którym polityka fiskalna jest narzędziem kupowania lojalności wyborców, a nie strategią rozwoju. To właśnie dlatego wojna między nimi nie toczy się o idee, tylko o emocje. Nie jest to spór o kierunek modernizacji, tylko o władzę nad transferami. Nie jest to konflikt o model gospodarki, tylko o to, kto ma kontrolować budżet i media. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka — to nie jest żadna alternatywa, to ten sam system w dwóch barwach. Zgadzam się też z Panem, że prawdziwy spór ideowy mógłby przebiegać pomiędzy nurtem wolnorynkowym (misesowsko-rothbardowskim) a etatystyczno-keynesowskim.
To byłby wreszcie spór produktywny, o wizję rozwoju, a nie o to, kto komu zabrał mikrofon w telewizji.
Ale, i to jest kluczowe, taki dyskurs wymaga dojrzałej debaty ekonomicznej, której w Polsce od dawna nie ma, bo gospodarka została sprowadzona do socjalnych haseł i PR-owych obietnic. Jednocześnie jednak chciałbym wyraźnie podkreślić, że czysta austriacka szkoła ekonomii, choć intelektualnie niezwykle inspirująca, nie jest w pełni wystarczająca do zarządzania współczesnym państwem w sytuacji strukturalnych kryzysów gospodarczych.
Tak jak pisałem w moich wcześniejszych tekstach z cyklu o niezależnym pieniądzu i reformie naprawczej państwa, kapitalizm w swej klasycznej formie zawodzi w momencie, gdy pojawia się kryzys nadprodukcji i niedoboru popytu. To właśnie wtedy, gdy ludzie przestają mieć środki na zakup dóbr, a rynek przestaje się sam równoważyć, mechanizmy austriackiej szkoły przestają działać, bo zbyt duża część kapitału gromadzi się w górnych warstwach systemu finansowego, a gospodarka realna traci zdolność do samonapędzania.
Dlatego każde państwo, nawet najbardziej liberalne, musi posiadać pewien zakres suwerenności monetarnej i regulacyjnej, by chronić rynek przed jego własnymi ekscesami. Właśnie z tych przesłanek wynika koncepcja niezależnego pieniądza i reformy naprawczej, o której pisałem wcześniej: chodzi o przywrócenie realnego obiegu wartości, opartego na pracy, innowacji i lokalnej przedsiębiorczości, a nie na spekulacji i długu.
Chodzi o gospodarkę, w której państwo nie jest ani opiekunem, ani żandarmem, ale strażnikiem równych szans i uczciwych reguł. To, co Pan napisał o konieczności przejścia od sporów personalnych do sporów ideowych, jest absolutnie kluczowe.
Bo jeśli Polacy nie zaczną wreszcie rozmawiać o modelu gospodarki, a nie o tym, kto z kim się kłóci w telewizji, to żadna „zmiana pokoleniowa” ani „nowy ruch” niczego nie zmieni.
Dlatego właśnie potrzebny jest nowy język debaty publicznej, język oparty nie na emocji, lecz na wiedzy i odpowiedzialności.