ZWYKLI LUDZIE
Wczoraj obchodziliśmy Dzień Walki i Męczeństwa Wsi Polskiej. Dzień, którego większość nie zna, ustanowiony w bardzo dziwnym dniu, przez co tonie w niewiedzy i zapomnieniu. Dzień po rocznicy "Krwawej Niedzieli" na Wołyniu, choć upamiętnia podobne wydarzenia, rozgrywające się w tym samym czasie, co Wołyń - i równie zbrodnicze. Ich sprawcami jednak nie byli banderowcy.
To rocznica spalenia wsi Michniów w województwie świętokrzyskim 12-13 lipca 1943 roku. Tam właśnie wykonano to zdjęcie.
W powszechnej świadomości sprawcami niemieckiego terroru zawsze są albo żołnierze Wehrmachtu, albo esesmani i gestapowcy. Jednak obok tych formacji funkcjonowała jeszcze jedna. Słabsza od nich, ale bynajmniej nie słaba. Siłą odpowiadała kilkunastu dywizjom. Jej wszystkie jednostki były mniej, lub bardziej umoczone w niezliczone zbrodnie i przestępstwa III Rzeszy.
Służyli w niej tak zwani „zwykli Niemcy”. Przykładni mężowie, synowie i ojcowie, zasłużeni przed wojną stróżowie prawa. Wykształceni, o nienagannym przebiegu służby.
Policjanci.
* * *
Wiele osób zna niemiecką Policję Bezpieczeństwa - Sicherheitspolizei, SiPo - w skład której wchodziły tajna policja Gestapo, policja kryminalna Kriminalpolizei (Kripo) i służba bezpieczeństwa Rzeszy Sicherheitsdienst (SD). Jednak SiPo stanowiło organ kierowniczy. Było mózgiem niemieckiego aparatu terroru. Jego oczami i uszami, zaglądającymi pod każdy dach i do każdej izby.
Mięśniami - dłońmi, ramionami, kręgosłupem tego całego upiornego imperium, tymi, którzy siali terror i egzekwowali zbrodnicze niemieckie prawo - był ktoś inny.
Była to niemiecka policja porządkowa - Ordnungspolizei.
W skład Ordnungspolizei (OrPo) wchodziły dwie najważniejsze formacje: Schutzpolizei, czyli policja miejska (w miastach od 5 000 mieszkańców), oraz Gendarmerie, czyli żandarmeria na terenach wiejskich (najczęściej do 2000 mieszkańców). Podporządkowane OrPo były jednak rozliczne inne formacje: Bahnschutzpolizei (Policja Kolejowa), Werkschutzpolizei (Straż Przemysłowa), Postschutz (Straż Pocztowa), Feuerschutzpolizei (Policja Przeciwpożarowa). Pod OrPo podlegały także tak osobliwe formacje jak Technische Nothilfe, czyli oddziały inżynieryjno-saperskie, Wasserschutzpolizei, czyli policja rzeczna, czy Funkschutz, czyli straż radiowa.
Poza niemieckimi policjami, pod Ordnungspolizei podlegały też wszystkie inne formacje policyjne na terenie całej podbitej przez Niemców Europy. A więc także Policja Polska Generalnego Gubernatorstwa (którą już kiedyś opisałem), Jüdischer Ordnungsdienst, czyli Żydowska Służba Porządkowa wewnątrz gett, czy wreszcie Białoruska oraz Ukraińska Policje Pomocnicze, a także policja pomocnicza Schutzmannschaft, utworzone na terenach wschodnich.
Jak na armię przystało, dysponowała ogromną siłą. W latach 1938-1940 nastąpiła gwałtowna rozbudowa niemieckiej policji: z posiadanych w 1937 roku 62 000 policjantów, w 1940 roku zrobiło się już 244 500 funkcjonariuszy. Istniało w sumie około 30 pułków policyjnych i osiem pułków strzeleckich policji, oraz setki samodzielnych batalionów i kompanii policyjnych. Każdy pułk - poddany rejonizacji, a więc odbywający służbę w miejscu zamieszkania większości policjantów - składał się z trzech batalionów, kompanii sztabu i kompanii łączności. Dysponowali oni także ciężką bronią maszynową, głównie starszymi typami. Mogli być wspierani przez pododdziały moździerzy, saperów, a nawet artylerii. Posiadali także kompanie pancerne, dysponujące samochodami pancernymi i lekkimi czołgami - głównie francuskimi Hotchkiss H.38, czy AMR 33/35, albo włoskimi M14/41 lub M15/42 do walk z przeciwnikiem na umocnionych pozycjach. Przydawało się to szczególnie w ZSRR, czy na Bałkanach.
W październiku 1939 roku powstała nawet Dywizja Policyjna, licząca 15 800 żołnierzy, której członkowie, po przeszkoleniu wojskowym wzięli udział w kampanii francuskiej 1940 roku i w walkach w Związku Radzieckim w trakcie operacji „Barbarossa”. Jej nieudolność podczas walk pod Ługą w sierpniu 1941 roku (którą opisywałem w cyklu) i maszerowanie z rozwiniętymi sztandarami w równych szeregach wprost na sowieckie karabiny maszynowe doprowadziły do jej rzezi. Dywizję przeformowano w końcu w regularną jednostkę Waffen-SS jako 4. Dywizję Grenadierów Pancernych SS „Polizei”.
Był to ogromny moloch, sięgający swymi mackami od Bordeaux we Francji, po Stalingrad nad Wołgą, od Kirkenes w Norwegii, po Ateny w Grecji. W szeregach Ordnungspolizei w szczytowym momencie służyło około 2,5 miliona ludzi. Niemcy stanowili z tego zaledwie 20 % - około 400 000. Resztę - cudzoziemcy: policjanci francuscy, belgijscy, holenderscy, polscy, norwescy, duńscy, a także wschodni. Pieczę nad Ordnungspolizei pełnił generał Kurt Daluege, a później - generał Alfred Wünnenberg. Zwierzchność nad tym sprawował Reichsführer SS, Heinrich Himmler, jako dowódca SS i policji. Cała ta ogromna armia podlegała pod 20 Wyższych Dowódców SS i Policji (Höherer SS- und Polizeiführer, HSSPF) na okupowanych terytoriach.
W Polsce stacjonowały w sumie cztery niemieckie pułki policyjne: „Warschau”, „Krakau”, „Radom” i „Lublin”, przemianowane w lutym 1943 r. na 22., 23., 24. i 25. pułki policyjne SS. Poza nimi istniały też samodzielne bataliony i kompanie - w sumie około 30. Na terenie Generalnego Gubernatorstwa stacjonowało w końcu 1942 roku w sumie 15 186 funkcjonariuszy. Podlegały one pod HSSPF „Ost”.
Żandarmeria na tym tle prezentowała się dużo skromniej i operowała najczęściej jednostkami wielkości plutonu (po jednym na powiat, po trzy na dystrykt). Na tym tle stosunkowo dużą jednostką był 1. batalion zmotoryzowany żandarmerii SS, utworzony w czerwcu 1942 roku w Warszawie i operujący głównie na Lubelszczyźnie. Była to jednostka szybkiego reagowania, dysponująca dużą ilością samochodów i motocykli, dobrze uzbrojona w broń maszynową (każdy żandarm miał też broń krótką), która mogła operować w różnych częściach dystryktu lubelskiego jednocześnie.
Wyjaśniając, jednostki policyjne jedynie przemianowano na SS - nadal pozostały one częścią Ordnungspolizei.
* * *
Jednak niemiecka policja nie zajmowała się tym, czym powinna zajmować się policja. Nie chroniła obywateli przed bezprawiem, nie ratowała z opresji, nie udzielała pomocy. Robiła - jak wszystko w nazistowskim bezprawiu w prawie - dokładnie na odwrót. Egzekwowała nienormalne, zbrodnicze niemieckie prawa i karała za ich łamanie.
Wielu z niemieckich policjantów było Volksdeutschami - Niemcami mieszkającymi przed wojną w Polsce: w Poznaniu, na Pomorzu, czy Śląsku. Nie byli nędzarzami: wielu z nich było wcześniej listonoszami, księgowymi, nauczycielami, mleczarzami, rzeźnikami. Ot, zwykli ludzie.
Jednak wyrośli oni w nienawiści do II Rzeczpospolitej, należeli do np. Partii Młodoniemieckiej, czy Zjednoczenia Niemieckiego, żywiąc uraz do tego, że ich ziemie znalazły się po 1918 roku w granicach Polski. Swoim radykalizmem potrafili przyćmić Niemców z Rzeszy. Znali dobrze polski język i zwyczaje. A jako Volksdeutsche nieustannie musieli udowadniać swoją wierność. Nadawali się doskonale do pilnowania porządku w zdobyczach „tysiącletniej Rzeszy”. Przenoszono ich na wschód - na Lubelszczyznę, Zamojszczyznę, Mazowsze, by nie mieli żadnych skrupułów.
To właśnie oni byli sprawcami palenia Michniowa 12-13 lipca 1943 roku. Tam właśnie wykonano to zdjęcie, przedstawiające uśmiechniętych policjantów z 17. pułku policyjnego. Była to odpowiedź na działalność Świętokrzyskich Zgrupowań Armii Krajowej, dowodzonych przez legendarnego Cichociemnego, majora Jana Piwnika "Ponurego". W Michniowie zamordowali 204 osoby, w tym 48 dzieci. Potem rozgrabili miejscowość, a jej zabudowania spalili. Nie darowali nikomu. Zakazali na odchodnym odbudowy miejscowości.
Michniów był tylko jedną ze wsi spacyfikowanych przez Niemców. Jedną z polskich wsi. W okresie od 1939 do 1945 roku Niemcy spacyfikowali 769 wsi, w których zginęło 19 792 osoby. Istnieją wyższe szacunki, mówiące o 817 spalonych wsiach i od 25 do 40 000 ofiar. Gdyby przyjąć najmniejszy z podanych szacunków, i tak bezmiar niemieckiego bestialstwa odpowiadałby Zbrodni Katyńskiej.
* * *
Niemiecka polityka wobec terenów wiejskich była iście kolonialna. Zachowywali się tam, niczym angielscy, belgijscy i francuscy kolonizatorzy względem plemion afrykańskich w XIX wieku. Bo i tak Niemcy postrzegali podbite tereny na wschodzie: jako swój "Lebensraum", przestrzeń życiową, którą mają w przyszłości zasiedlić i skolonizować, niczym Afrykę i Azję. Wierzyli, że jako przedstawiciele "aryjskiego Herrenvolku" mają prawo stosować przemoc na "dzikim wschodzie". Odpowiedzią na polski opór - bierny, bądź czynny - były ekspedycje karne.
W ich skład zawsze wchodziły jednostki policji, bądź żandarmerii. Oficerowie Gestapo, czy SD sprawowali jedynie nadzór. Niemieckie ekspedycje otaczały wsie tyralierą. Następnie ostrzeliwały je z broni maszynowej, moździerzy i lekkiej artylerii, by przełamać, lub zastraszyć ewentualny opór. Potem Niemcy wkraczali do wsi, wygarniali ludzi z domów i zamykali w stodołach, czy dużych domach. Te oblewali benzyną i podpalali. Przez okna wrzucali granaty, a do uciekających, usiłujących się ratować - strzelali. Nie robili wyjątku dla nikogo. Mordowali mężczyzn, starców, kobiety, dzieci. Nawet noworodki. Zdarzało się, że wypuszczali dzieci i je mordowali na oczach matek. Dochodziło do zakłuwania ciężarnych kobiet i noworodków bagnetami, albo zatłuczenia ich kolbami karabinów. Opisywałem ten horror we wpisie o Hucie Pieniackiej 28 lutego 1944 r., gdzie mordu dokonał 4. galicyjski pułk policyjny SS, złożony z Ukraińców.
Michniów nie był ani pierwszą, ani największą z pacyfikacji, jakich dopuścili się Niemcy. Smutną palmę pierwszeństwa dzierżą pacyfikacje w powiecie kraśnickim 2 lutego 1944 roku: Borów, Szczecyn, Wólka Szczecka, Łążek Zaklikowski, Łążek Chwałowski, Karasiówka. Zamordowano tam - z powodu wspierania operujących w rejonie oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych - od 800 do 1300 Polaków. Głównymi sprawcami tego bestialstwa był 1. batalion 4. pułku policyjnego SS, poprzednio batalion policyjny nr 316. Wspierał go także znany nam 5. galicyjski pułk policyjny SS, złożony z Ukraińców. 3000 niemieckich i ukraińskich policjantów, wspartych przez moździerze i lekką artylerię, otaczało wsie, a potem dokonywało rzezi. Znajdujący się w Lasach Janowskich partyzanci NSZ kpt. Leonarda Zub-Zdanowicza mogli tylko na to bezradnie patrzeć: w zdemobilizowanych oddziałach na zimę zostało tylko 50 ludzi. Choć nie podjęli oni walki, to Niemcy zdołali zabić kilku partyzantów podczas odwrotu.
Numerem dwa na liście pozostaje Aleksandrów w powiecie biłgorajskim, spalony 24 czerwca 1943 roku. W serii pacyfikacji zginęło tam 290 osób, 822 kolejne wywieziono do obozów koncentracyjnych. Odpowiedzialne za to były 3. kompania 1. zmotoryzowanego batalionu żandarmerii SS, oraz 2. i 3. kompania III. batalionu 25. pułku policyjnego SS.
Ktokolwiek kojarzy z takich mniejszych przypadków choćby wieś Białka, spacyfikowaną 7 grudnia 1942 roku przez 1. zmotoryzowany batalion żandarmerii SS? Jej los dopełnił się od świtu do południa tego dnia. Za ukrywanie Żydów zamordowano 97 mieszkańców i jedną Żydówkę. A to tylko kilka przykładów z ośmiuset...
Porównajcie to sobie ze znanymi na cały świat spacyfikowanymi wsiami - francuskim Oradour-sur-Glane, oraz czeskimi Lidicami - dwiema miejscowościami, nad którymi zachód leje łzy od 80 lat.
* * *
Pacyfikacje wsi nie były ani jedynymi, ani największymi zbrodniami niemieckiej policji. A popełniła ich ona już nie morze, lecz cały ocean...
Pierwszych zbrodni niemieccy policjanci dopuszczali się już w trakcie Kampanii Polskiej we wrześniu 1939 roku, dokonując w ramach eksterminacji wszystkich uznanych za „wrogów Wielkoniemieckiej Rzeszy”: urzędników, dziennikarzy, nauczycieli, ziemian, księży, powstańców śląskich i wielkopolskich. Niemiecka policja odpowiadała także za masowe wypędzenia Polaków z Wielkopolski, zwanej Warthegau od jesieni 1939 roku. Ci mogli zabrać ze sobą tylko 12 kilogramów bagażu i po 200 złotych na osobę. Resztę musieli zostawiać dla niemieckich kolonistów.
Zbrodniczy szlak niemieckiej policji wiódł dalej, do masowych egzekucji w Wawrze w grudniu 1939 roku, gdzie VI. batalion pułku policyjnego nr 31 zamordował 107 osób. Ta sama jednostka, obok 1. pułku kawalerii SS, owych zbrodniarzy Hermanna Fegeleina, o których już pisałem, uczestniczyła w masowych zbrodniach w Palmirach od grudnia 1939 roku do czerwca 1940 roku, gdzie zamordowano 1700 osób. Policjanci z batalionów nr 51 i 104 brali też udział w "pacyfikacjach hubalowskich" w marcu i kwietniu 1940 roku, w których zginęło 712 osób. Opisywałem to w kwietniu.
Szlak zbrodni orła w wieńcu - symbolu policji niemieckiej - wiódł dalej, na wschód...
Niemiecka policja odpowiada za masowe zbrodnie na Żydach w trakcie operacji „Barbarossa”. Pierwszy szlak otworzył batalion policyjny nr 309 mordując około 3000 Żydów w Białymstoku 10-12 lipca 1941 roku. Znany jest tutaj dobrze opisany w książce „Zwykli ludzie” udział batalionu rezerwowego policji nr 101. Ten, wespół z batalionami nr 133, 45, 91, 316 i 309 uczestniczył w akcjach eksterminacyjnych współdziałając z Einsatzgruppen A, B, C i D na tyłach każdej z niemieckich Grup Armii. Chyba najbardziej znaną zbrodnią policjantów z batalionów policyjnych nr 45 i 303 był współudział w rzezi 33 771 Żydów w Babim Jarze na przełomie września i października 1941 roku, co opisywałem w cyklu o „Barbarossie”.
Policjanci odpowiadają także za ludobójczą akcję „Erntefest” - „Dożynki” i polowania na ukrywających się Żydów jesienią 1943 roku w dystrykcie lubelskim, w których zamordowano 42 tysiące ludzi. Za „Aktion Zamość” i wysiedlanie polskiej ludności z Zamojszczyzny na przełomie 1942 i 1943 roku. Wysiedlono wówczas 100-110 tys. ludzi, w tym 30 tys. dzieci, a na ich miejsce osiedlano kolonistów niemieckich. Policja brała także udział w pacyfikacji warszawskiego getta w kwietniu 1943 roku, w czym brał udział III. batalion 22. pułku policyjnego SS, oraz pacyfikacji getta łódzkiego, białostockiego i szeregu innych.
Odpowiadała także rozliczne akcje „przeciwpartyzanckie” w Polsce i na Białorusi - rewizje, pacyfikacje wsi, egzekucje, konfiskaty, deportacje na przymusowe roboty do Niemiec, czy obozów koncentracyjnych, tworzenie „martwych stref” - jakiegoś upiornego rodzaju terenów łownych na ludzi, gdzie każdemu bez przepustki i dokumentów od władz okupacyjnych groziła śmierć z rąk patroli, za wykorzystywanie cywilów w charakterze „żywych tarcz” i „ludzkich wykrywaczy min”...
I wreszcie - za pacyfikację Powstania Warszawskiego. Od 1943 roku, Niemcy zaczęli tworzyć grupy korpuśne (Korpsgruppe), odpowiadające siłą korpusom, oparte o jednostki policyjne. Takimi były Korpsgruppe "Von Gottberg" na Białorusi, a potem Korpsgruppe "Von dem Bach" w Powstaniu Warszawskim. Pierwsza z nich brała udział w masowych zbrodniach przeciwko ludności Białorusi - każda z jej "operacji" kończyła się śmiercią tysięcy ludzi. Została zdemolowana przez nacierającą Armię Czerwoną latem 1944 roku. Wszak policyjni mordercy w mundurach nie mieli szans z uzbrojonymi w czołgi ciężkie Sowietami. Drugą znamy z rozlicznych przestępstw popełnionych w Warszawie latem 1944 roku i powstała niejako na bazie tej pierwszej.
To nie „własowcy”, czy „dirlewangerowcy” dokonywali rzezi Woli w upalnym sierpniu 1944 roku, lecz posuwające się za atakującymi powstańcze pozycje oddziałami bataliony policyjne „Burkhard” i „Peterburs”, przywiezione z Poznania przez SS-Gruppenführera Heinza Reinefartha. Podstarzali policjanci, otyli, powolni - najlepiej bowiem nadawali się do mordowania bezbronnych. Idąc w ślad za atakującymi oddziałami przetrząsali mieszkania, strychy i piwnice. Wrzucali granaty do środka, uciekających polskich cywilów kosili ogniem broni maszynowej. Innych prowadzili do miejsc straceń, gdzie zmuszali swe ofiary do wspinania się na zwały zwłok. Nierzadko zmuszali ich do brania ze sobą sztachet, by mogli się później lepiej palić. Rannych dobijali, a ciała sprawdzali kopniakami i dźgnięciem bagnetami, zabitym potrafili wydłubywać złote zęby...
...co tkwiło w głowach takich ludzi?
* * *
Niemieccy policjanci nie mieli absolutnie nic wspólnego ze sprawiedliwością. Byli przekupni i chciwi, chętnie łakomili się na żywność, alkohol, złoto i kosztowności. Co bardziej kreatywni mogli od nich uzyskać wszystko, o ile mieli coś na wymianę dla niemieckich, ekhm, stróżów prawa. Ci niespecjalnie zwracali także uwagę na przestępczość na okupowanych terenach. Dopóki kryminaliści z rozmaitych band rabunkowych (których pod okupacją było bez liku) nie wchodzili w drogę niemieckim policjantom i żandarmom, dopóty mieli spokój. Biada jednak tym, którzy z jakiegoś powodu, choćby przypadkiem, zabili niemieckiego policjanta, bo wówczas zemsta i kara była natychmiastowa i okrutna...
W swych okrutnych działaniach niemiecka policja i żandarmeria pozostawały jednak przerażająco nieskuteczne. Im bardziej niemiecki terror się nasilał, tym bardziej wzmagał się opór. Świetnym tego przykładem jest „Aktion Zamość” i lawinowy wzrost siły polskiej partyzantki z Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich w odpowiedzi na niemieckie pacyfikacje i wysiedlenia wsi na Zamojszczyźnie. Doprowadziło to do wybuchu tzw. powstania zamojskiego - udanego zrywu partyzanckiego i serii bitew partyzantów z Niemcami zimą 1942-1943, które zaowocowały przerwaniem niemieckiej akcji kolonizacyjnej.
Co gorsza, pacyfikowane miejscowości i deportacje doprowadzały do spadku dostarczanych kontyngentów, a więc szkodziły niemieckiej polityce okupacyjnej. Głód, nędza i niedostatek na terenach wiejskich, w połączeniu z pragnieniem zemsty na brutalnych okupantach - jeszcze bardziej wzmagał wolę oporu. Sabotaż, zamachy na funkcjonariuszy, zasadzki i opór latem 1944 roku na terenach polskich rosły kaskadowo, paraliżując dodatkowo komunikację na zapleczu Ostfrontu.
Niech jako przykład posłuży historia jednej z akcji przeciwpartyzanckich na Lubelszczyźnie, podczas której policjanci zamordowali trzy samotnie mieszkające kobiety we wsi, bo uznali, że z pewnością służą one partyzantom do zaspokajania ich potrzeb seksualnych...
* * *
Długość tego tekstu nie pozwala mi opisywać wszystkich bestialstw niemieckiej policji. A przecież tylko z grubsza poruszyłem tematykę na terenach współczesnej Polski. Nie jestem w stanie tu omówić rozlicznych bestialstw niemieckiej policji na Bałkanach, Białorusi, w Grecji, czy w Państwach Bałtyckich. A przecież nie tylko jednostki Schutzpolizei, czy Gendarmerie dopuszczały się zbrodni. Wszystkie składowe tej formacji były zbrodnicze. Technische Nothilfe odpowiadała za wysadzanie Warszawy po Powstaniu Warszawskim; Bahnschutz - słynący z czarnych mundurów - odpowiadał za transporty do obozów i polowania na zbiegów, także uczestniczył w obławach; Werkschutz nadzorował pracę niewolników i karał za uchybienia. Wszyscy ci ludzie stanowili trybiki w ogromnej machinie terroru i ochoczo się w niej kręcili...
* * *
Po wojnie policyjni mordercy w mundurach uniknęli sprawiedliwości. Nikt ich nigdy nie niepokoił. Nikt nie pociągnął do odpowiedzialności za ich czyny. Przemknęli jakoś przez pobłażliwe sita komisji denazyfikacyjnych. Wyparli się wszystkiego, o wszystkim zapomnieli. Wielu z nich po wojnie znalazło pracę w nowej, zachodnio-, bądź wschodnioniemieckiej policji i doczekało spokojnej emerytury. Wszak byli przecież tylko policjantami, specjalistami od pilnowania porządku, stróżami prawa z wieloletnią karierą...
Nikt ich nie zna, poza garstką pasjonatów i historyków z niemieckich archiwów. Nie byli ulubieńcami hitlerowskiej propagandy, w odróżnieniu od żołnierzy frontowych, więc z rzadka się pojawiali w gazetach, czy radio. Mało kto kojarzył ich twarze i nazwiska. Wszyscy znają niemieckich zbrodniarzy z obozów koncentracyjnych. A z policji? Nikt przecież nigdy nie uznał Ordnungspolizei za formację zbrodniczą. Ostatni jej dowódca od sierpnia 1943 r., generał Alfred Wünnenberg, zmarł w Krefeld w wieku 72 lat w 1963 roku jako szanowany weteran wojenny. Nie odsiedział ani jednego dnia za swoje zbrodnie. Jego poprzednik, generał Kurt Daluege, miał mniej szczęścia. Odpowiadał bowiem za śledztwo i terror w Czechach po śmierci Reinharda Heydricha, zabitego w (tragikomicznym) zamachu. Czesi mu więc nie odpuścili. Powieszono go publicznie w 1946 roku w Pradze.
A reszta?
Niektórzy znają 101. rezerwowy batalion policji, głównie dzięki popularnej książce Chrisa Browninga. A kto zna 22. i 25. pułki policyjne SS? 101. batalion był częścią tego ostatniego. Tylko jednym z trzech batalionów. A ktoś zna pułkownika Rudolfa Haringa, dowódcę obu pułków? Majora Hermana Kintrupa, dowódcę 25. pułku? Podpułkownika Emila Kurska, dowódcę 17. pułku, odpowiedzialnego za rzeź Michniowa? Majora Ericha Schwiegera, dowódcę 1. batalionu zmotoryzowanego żandarmerii SS? Majora Behra, sprawcę zagłady Borowa z 1. batalionu 4. pułku policyjnego SS?
Nie. Oczywiście, że nikt ich nie zna.
Dlatego trzeba o tym mówić i przypominać. Zniszczyć ostatnie kłamstwo III Rzeszy o „zwykłych ludziach”, odpowiedzialnych za niezliczone zbrodnie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1002
Znów nie wyszło .
Tusk dalej jest szkopem,a jego dziad faszystą
Gówno prawda.
Wystawa jest o prawie 400 000 Polakach służących w armii III Rzeszy.
Czyżby nie wolno o tym mówić, bo pisiorski ból dupy to wywołuje?