
Pamiętacie "Pana cygaro"? Tak, tak, to Ireneusz Sekuła, który według jakże przenikliwej prokuratury warszawskiej, popełnił samobójstwo w taki sposób, że "Malizna" Danielak, pruszkowski zbir, strzelił mu trzy razy w brzuch, gdy przyszedł do Sekuły odebrać 2 mln dolarów, które ten był winien, chyba wszystkim znanemu Pershingowi (też marnie skończył). Wyłgał się z tej afery, bez jednego zadrapania, nasz żydowski geniusz gospodarczy Bogusław Bagsik, który właśnie trzymał wszystkie kwity, również Sekuły.
Na drugim planie plątają się jeszcze takie tuzy, jak ówczesny premier Oleksy, czy prokurator generalny Cimoszewicz, którzy też lubili sobie zapalić solidne i grube cygaro Cohiba Esplendidos. Długość 178 mm, średnica 18,65 mm.
Wyjaśnię – esplendidos to po hiszpańsku wspaniały.
Czyli pełen blichtr do kwadratu.
Po transformacji 89, gdy na salony władzy wkroczyli ludzie z nizin (Wałęsa, Frasyniuk), z ubogiej pseudo – inteligencji (Geremek, Michnik, Kuroń) i zbiry z Pruszkowa i Wołomina, to pierwsze co się stało, to zauroczenie życiem burżuazji.
Nie tym prawdziwym życiem, bo o tym nie mieli pojęcia, gdyż nikt z prawdziwej burżuazji ich jeszcze do siebie nie dopuszczał, tylko tym mirażem, który przyswoili z Hollywoodu i taśm VHS.
Nie wiedzieli zatem, że to pic na wodę, a konkretnie właśnie blichtr, czyli coś, co każdemu wyedukowanemu człowiekowi kojarzy się z tandetą.
Bo blichtr to pozory. To namiastka i przejaskrawienie. Tani efekt, pozorność i fasadowość. Szkiełko, które błyszczy jak diament.
Tak więc lata dziewięćdziesiąte, jak naród nadal bieduje, a spora część ciągle żyje w nędzy, którą stanem wojennym zbudowali łotrzy – Jaruzelski z Kiszczakiem, wybrani, wszyscy bezwzględnie połączeni ze służbami, które dla zmylenia śladów nieustannie się przepoczwarzały – od Informacji i KBW do WSI i UOP, za niezbędny element nowych czasów uznali zachodni glamour, nie zdając sobie sprawy, że to właśnie jest blichtr, tandeta – efekciarstwo z kabaretów, wodewili i festiwalu w Rio de Janeiro.
Nie wiem, czy jest to do dzisiaj, lecz zawsze mnie zdumiewały i nawet fascynowały domy, albo mówiąc ich slangiem – rezydencje, faktycznie jakieś posiadłości; jak jadąc na południe, mijając Łódź, gdzieś w okolicach Rzgowa, albo może Zgierza, nie pamiętam dokładnie, widziałem duże domy, z gipsowymi lwami przy wjeździe, które miały ściany wykładane kawałkami błyszczących lusterek. Niesamowite! Tak obrzydliwe, że aż fascynujące. Kwintesencja tandetnego blichtru za dużą kasę.
Oto polska nowa burżuazja. A właściwie jej prymitywna wizja.
Białe skarpetki do buraczkowego garnituru posła Kierwińskiego i szerokie, ostentacyjne biało – czerwone krawaty ludzi Leppera przeminęły.
Lecz mentalność blichtru i pozorów trzyma się dobrze.
Tak... Była jeszcze fascynacja Kwaśniewskiego... pardon moi prezydenta Kwaśniewskiego tenisem. Te sflaczałe, pełne alkoholu mięśnie starały się biegać i posyłać piłeczkę na drugą stronę siatki. Gdzie zresztą czekał jeszcze bardziej sflaczały grubas Oleksy.
Albo jak Kwaśniewski, z tą swoją pindowatą żonką, wysłali córeczkę na bal księżniczek do Paryża. Czaicie? Wieśniaki lewackie dają córkę na bal księżniczek! Czy to nie jest zatrucie umysłowe? Pełen blichtr.
Lecz najlepszy z nich wszystkich, tych post-sowieckich cieci, był gostek, który nazywał się Dochnal. Bodajże Marek Dochnal. Pamiętacie? Otóż on mając dosyć sportów dla pospólstwa, tego ciągłego mordobicia, albo biegania, na kacu po kolejnej imprezie, postanowił rozpowszechnić w Polsce królewski sport – polo. Gracze siedzą na szkolonych pełnokrwistych koniach, wielkich jak stodoła, mają takie laseczki i ganiają za piłeczką. To Lewandowski i Grosicki mogą biegać na własnych nogach. Panowie do tego używają koni. Kultura musi być. A jakże!
Tak to nasz pospolity, siermiężny burak, przekształcił się w wytwornego banana.
A na małym paluszku sygnet z kryształem Swarowskiego, imitującym 2 karatowy brylant.
Tusk i jego paczka darmozjadów, od początku karmiona przez wzbogaconego i ze zmienionym nazwiskiem żyda, którego właśnie niedawno pochowali godnie, po katolicku, niejakiego Wiktora Kubiaka, też kochała blichtr. Wspomniane cygara Cohiba Eslendidos obowiązkowo dostarczali dyplomaci – ambasadorowie . Wina na imprezy (bo piwsko i gorzała przestały smakować. Przynajmniej oficjalnie.) dobierał wysokiej klasy sommelier i nawet panom butelki otwierał, by ci na końcu mogli sobie pociągnąć z gwinta.
A jak pan premier Tusk, władca świata, wypił za dużo, to bił żonę. Musiał w końcu, jak człowiek ulicy, ten cały blichtr odreagować po męsku. Bo – we Wrzeszczu mówili – gdy się baby nie bije, to jej wątroba gnije.
Blichtr istnieje wszędzie na świecie. Tandetę i taniochę w okresie kolonizacji wpychano tubylcom na dzień dobry. Złoto, diamenty i inne precjoza bogatego świata, kupowano za paciorki i perkal.
Od dawna tani blichtr był symbolem biedy i zacofania. A u nas, proszę bardzo, stał się stałym elementem życia młodych, wykształconych i z dużych miast. Ogarnął też dużą część ludzi kultury. Nie oparli się jemu tak zwani nasi biznesmeni (znam wielu prezesów, którzy, i owszem, zarejestrowali firmę, lecz nadal nie zatrudniają nikogo, nie robią nic, nie mają dochodów, a mimo tego każą się tytułować prezesem, a pytani o zawód, dumnie odpowiadają – jestem biznesmenem. T o też oczywiście pewna wynaturzona forma takiego blichtru, która ma dodać splendoru i szacunku.
A politycy to zupełnie osobny temat. Generalnie powiem, że oni prawie wszyscy są totalnym blichtrem.
Młodzi z dużych miast łykają wszystko, co im podrzuca zdegenerowane lewactwo i pop-kultura zachodu. Męskie stringi – proszę bardzo. Szogun na głowie wzorem ukochanych aktorów i piłkarzy – natychmiast, jak tylko włosy urosły, nasze ulice zaroiły się młodzieńcami, którzy mozolnie, co rano przez godzinę, budują wysoką strukturę na pustej głowie. Netflix uczy ich skomplikowanych technik miłości nie heteronormatywnych (to fajne słowo też im podrzucono).
A te jakże dzisiaj popularne na demonstracjach rynsztokowe wzbogacanie codziennego i publicznego słownictwa o grube słowa klasy wyp**dalaj, je*ać, pier*lę – co już parę lat temu zaprezentował na demonstracji poważny, żydowski działacz Seweryn Blumsztajn, to już w sferach tych ich wszystkich na zachodzie,wykształconych, z dużych miast, istnieje od dobrych dziesięciu lat. Wyrazem stosowanym jako niedowierzanie, albo niechęć, lub tylko niezgodę jest dobrze znane i u nas - Fuck You! Powtarzane tak często i gęsto, że nasze tradycyjne ku*wa wysiada, A reszta bardziej wymyślnych obscenicznych wyrażeń, rozpełzła po świecie z narodzinami hip – hopu. Którym dzisiaj zresztą nasi wielkomiejscy imprezowicze gardzą, lecz całe słownikowe szambo przyswoili i nawet się tym rozkoszują
Jednak najgorsze jest to, już poza wizualnymi i akustycznymi demonstracjami ideologii blichtru, ten pozorny, pusty blask fałszu, ogarnął umysły wielkich grup ludzi. I to od sprzątacza szaletów dworcowych po profesorów renomowanych uczelni. Po co rozmyślać głęboko i przemawiać mądrze i logicznie, jak lepsza jest płytka namiastka – frazesy, pustosłowie, banały i stereotypy. W rzeczywistości ludzie blichtru na każdy temat zawsze mówią to samo.
Mistrzem słownego blichtru jest dla mnie poseł Borys Budka. Jest niesamowity! Jak tylko go widzę w telewizorze, ucinam rozmowy, pogłaśniam i z nabożną uwagą chłonę jego słowa. Zawsze jest to widowisko najwyższej klasy. Indyjskie Bollywood zatrudniłoby go natychmiast do obsadzania w roli maharadży zwracającego się do poddanych. A kto nie dość uważnie go słucha, jest ścinany natychmiast.
Ci nasi malutcy – dzieciaki i nastolatki starają się jakoś dostosować to tego fałszu tanich błyskotek. Zaliczam do tego również to całe lgbt. Kombinują sobie, a potem wyciągają wnioski. Raz dobre, innym razem złe.
Lecz czasami są bardzo sprytni i inteligentni.
Moja ulubiona licealistka, spryciula i mądrala, a jednocześnie skromna i nieśmiała, jak wszystkie dziewczyny w jej wieku zakochała się na zabój w rówieśniku. Wiecie jaka jest miłość wtedy . Można schudnąć w tydzień 10 kilo. Albo przytyć. To zależy. Obiekt miłości to intelektualna czołówka klasy. I tenże chłopiec, żeby iść za modą, a także by wzbudzać większe zainteresowanie swoją dziwnością, oświadczył, że po prawdzie to on jest kobietą. Oczywiście w klasie sensacja. Lecz po chwili była jeszcze większa, bo nasza sprytna skromnisia natychmiast dodała: - To ja się też przyznam – tak naprawdę, ja z kolei czuję się mężczyzną.
I tak oto rozkwitła młodzieńcza miłość. On – kobieta, a panienka to chłop.
Mógłbym dodać bajkowo – i żyli potem długo i szczęśliwie, gdyby nie to, że to autentyczny fakt, który własnie się dzieje. Tak oto myślący młodzi uczą się żyć w świecie fałszu, blichtru i kłamstwa.
.
Białe skarpetki do garnituru wysiadają przy stule na goły tors i oczętom wzniesionym, by nie rzec - wzwiedzionym.
Ale cicho sza, tego nie ruszamy jak piątki dla futrzaków...
Reszta tekstu też taka precyzyjna?
To zdecydowanie estetyka yntelygentów pracujących - po WUML-u.
Jesteśmy świadomi, że nauki polityczne, które nie są w stanie pojąć fenomenu moralności, są niedojrzałe, a sztuka, która nie inspiruje się pasją sprawiedliwości, jest trywialna" Allan Bloom
Przykłady <<prawda>> i <<fałsz>> OK.
Ks, Heller ma całkowitą rację. Wszyscy wielcy mędrcy działający w domenie nauki byli romantykami i marzycielami. Wystarczy posłuchać mego ulubionego Penrose'a, czy poczytać przedśmiertne rozważania Hawkinga. I wielu innych.
True....
False...
Hej! Imci! A co powiesz na takie mądrości?
Może prawda nie istnieje i mamy tylko swoje myśli.
Zdanie może być prawdziwe, fałszywe, albo nie wiadomo jakie...
No i ta gra Pascala z krytyką Dawkinsa w "Bogu urojonym" (tego drugiego mam za głupca, albo hochsztaplera).
którego podziwiam bardzo, szczególnie po obejrzeniu po raz 24 genialnego filmu Guya Ritchiego "Snatch", kiepsko u nas zatytułowanego "Przekręt" [https://youtu.be/_c1kBwsv8PM], ponieważ dziedzina którą kocha i w której żyje, posługuje się językiem tajemnym (jak Cyganie w filmie), że nawet wielu wytrwałych matematyków wymięka.
Postanowiłem w pełni zrozumieć matematyczne pojęcie topos. Mówię matematyczne, bo już wieki całe temu, termin ten zastosował chyba Arystoteles w mojej ukochanej metodzie argumentacji, związanej z sylogizmem.
Dzisiaj topos (nie mylić ze spolszczonym topik) to twierdzenie tak oczywiste, że przyjmowane bez dowodu. Na co zawsze rozlega się wrzask nielotnych komentatorów krzyczących - Dowody!; dowód proszę, a gdzie tak jest napisane, itd.
Ale jest szerzej z tym słowem:
W nauce sformułowano wiele innych wyjaśnień pojęcia topos. Definicje te różnią się przede wszystkim ze względu na to, jaką dyscyplinę naukową reprezentuje badacz, który definicję sformułował. Topos uważa się bowiem za pojęcie interdyscyplinarne, występujące w ramach teorii argumentacji i tekstu, które jest wykorzystywane podczas badań szczegółowych w różnych dyscyplinach naukowych i rozmaicie definiowane[1]. Wprowadzony przez Arystotelesa do dialektyki i retoryki termin topos używany jest współcześnie między innymi w teorii literatury, biblistyce, politologii, filozofii, reklamie, public relations, semiologii czy metodologii nauk.
Lecz pragnąłem dokładnie zrozumieć to pojęcie stosowane tutaj hurtownie przez IW w matematyce. Więc jadę dalej. I mamy takie coś:
W matematyce , a topos [,,,] to kategoria , która zachowuje się jak kategorii snopy z zestawów na przestrzeni topologicznej (lub ogólniej: na miejscu ). Toposy zachowują się podobnie do kategorii zbiorów i posiadają pojęcie lokalizacji; są one bezpośrednim uogólnieniem topologii zbioru punktów . Grothendieck topoi znaleźć zastosowanie w geometrii algebraicznej ; bardziej ogólne toposy elementarne są używane w logice . Toposy - https://pl.qaz.wiki/wiki…
No ładnie... wiele mi to mówi.
Na szczęście wreszcie trafiłem tu: "Poukładać matematykę (lub przynajmniej próbować)" Grzegorz Jarzembski, Wydział Matematyki i Informatyki Uniwersytet M. Kopernika w Toruniu [https://www-users.mat.umk.pl/~grzegorz/r1.pdf]. Poczułem w tej chwili nawet szczęśliwy. Nie dam się już więcej Imciemu walić we mnie słowami.
Tam w rozdziale 12, Kategorie, funktory i toposy, w podrozdziale 12.2 Toposy, na stronie 210 mam:
W 1964 roku W. Lawvere26 sformułował własności, które charakteryzują kategorię zbiorów „z dokładnością do równoważności” . Chciał uchwycić i wyrazić w języku kategorii te cechy kategorii zbiorów które zdecydowały, że została ona uznana za podstawę współczesnej matematyki. To, co ostatecznie stało się definicją toposu, to część wyróżnionych przez Lawvere’go własności:
topos to kartezjańsko domknięta kategoria, w której istnieją wszelkie skończone granice i specjalny obiekt - klasyfikator podobiektów Ω .
I co? Jajco! Tak prosto się nie da. Muszę wrócić do strony 206 i dokładnie postudiować i pojąć takie grube sprawy, jak kategorie i funktory. A tam na samym początku taki zgrabny, zachecający cytacik:
„Mathematics is the art of giving the same name to different things” H. Poincare
Jak żyć we współczesnej matematyce Imć Waszeci?! Im więcej chcecie doprecyzować tym większy chaos stwarzacie.
Ale ja jestem uparty, więc wracam do początku.
Jeśli uważasz, że trud poznania jest uzasadniony tylko wtedy, gdy przynosi praktyczną korzyść - daj sobie spokój. (Faktycznie, przez większość inżynierskiego działania tak uważałem)
Jeśli choć raz na jakiś czas pytasz o sens tego, co robisz, to ten tekst jest dla ciebie. To tekst dla tych, którzy zechcą zmierzyć się z pytaniem „czym jest matematyka?” w sposób wolny od edukacyjnego przymusu, powodowani li tylko czystą ciekawością.
Ale jak to pogodzić z tym, że teraz do szpiku kości jestem filozofem. A C. F. von Weizseacker brutalnie stwierdził: unikanie filozofii jest warunkiem możliwości uprawiania nauk/ [!!!]
Byłbym zdruzgotany, gdyby dalej nie było: (...) reguła ta załamuje się wtedy, gdy nauka dokonuje tzw. wielkich kroków.
Ufff... właśnie dokonuje. Więc pora postudiować.
Zaraz, zaraz... nie napadałbym tak zaraz na tego gościa z Torunia. Wprost przeciwnie. Osobiście bardzo mu jestem wdzięczny. Gdyż w tej konkretnej dyskusji stanowi on łącznik pomiędzy MOIM światem a PAŃSKIM światem. Może jestem nieco nietypowy - bo zawsze chcę wiedzieć. I więcej - chcę rozumieć. Tymczasem >>90% ludzi na świecie, jeżeli chodzi o matematykę, to chce tylko tyle, żeby im się rachunki zgadzały.
"Ten pan z Torunia" - profesor Jarzembski, swego czasu nawet prorektor UMK, to ceniony matematyk od wielu lat [ https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/0022404984900951 ], który pojął, że chyba od nie tak wielu lat, powiedzmy, od prac Cantora, budującego podwaliny nowoczesnej matematyki, matematyka stała się hermetycznym obszarem działań stricte umysłowym, czym, chcąc nie chcąc przypomina filozofię. A żeby było jeszcze dowcipniej - mury grubsze, ściany wyższe, nowoczesną matematykę obudowano wieloma nowymi słowami, ba - nowym alfabetem, a także znakami graficznymi. By postarać się w tym poruszać, to tego dokładnie trzeba się nauczyć, jak liter i podstaw gramatyki w szkole podstawowej.
Zakończyłem studia w 1974. Do emerytury zajmowałem się inżynierią. Ważna w życiu była dla mnie głównie fizyka i wyłącznie matematyka stosowana. W matematyce się tylko liczyło i rozwiązywało zadania. Pan w nowoczesnej matematyce przeprowadza wielce skomplikowane i abstrakcyjne rozważania myślowe. I jak Pan pisze teksty matematyczne, to mają one niemalże zerowe przełożenie dla nie-matematyków. A tego nie lubię. Trzeba objaśniać jak najszerszemu audytorium. To właśnie stara się robić prof. Jarzembski.
Jak na to patrzę i zaczynam pojmować, to dla mnie rewolucyjna zmiana matematycznych paradygmatów. I tak, właśnie tak jak to zostało napisane w "Poukładać matematykę" trzeba iść powoli krok po kroku, by dokonała się umysłowa transformacja.
Podziwiam Pana za to i niewątpliwie jest Pan naukowcem i matematykiem. Czy profesorem - nie wiem. Raczej nie wykłada Pan podstaw nowoczesnej matematyki na pierwszym roku studiów. Jak już, to na trzecim, czyli zakładając, że podstawy są już opanowane.
Rozbudził Pan moje zainteresowanie i ten esej prof. Jarzembskiego będzie bardzo pomocny. Muszę opanować słownik i nową symbolikę. A potem dopiero będę w stanie jako tako podjąć dyskusję i mieć swoje zdanie. Na razie rzuca Pan perły przed wieprze.