
Oczywiście nie w majtki; popuśćmy trochę wodze fantazji.
Jest rok 2015
Wybory prezydenckie zgodnie z przewidywaniami wygrywa nowy – były prezydent Bronisław Komorowski. Statystyki okazały się nieco przesadzone, a i tak Komorowski wygrywa w pierwszej turze z pisowskim kandydatem Dudą.
To oczywiście pomaga w wyborach parlamentarnych i Platforma Obywatelska ponownie tworzy koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym. Koalicja zdobyła 285 miejsc w Sejmie i 72 miejsca w Senacie. Największy konkurent Prawo i Sprawiedliwość ma obecnie 118 posłów w sejmie i 14 senatorów.
Na premiera ponownie zostaje desygnowana Ewa Kopacz, a głównym wicepremierem zostaje Kosiniak Kamysz. Warto dodać, że praktycznie powtórzono skład rządu z kilkoma niewielkimi zmianami.
Dodam na użytek tego tekstu, że ministrem zdrowia pozostaje Arłukowicz.
Naród nieco wymęczony codzienną harówką, woli i chyba nawet polubił, jak sam nazywa – starą bidę i woli to, niż nieznane skutki władzy obozu Kaczyńskiego, gdzie prawdopodobnie osobista wolność wielu byłaby zagrożona, a nawet można by potracić majątki skrzętnie, z takim trudem zgromadzone.
Mamy przecież grilla, piwko i nieustanny Taniec z Gwiazdami.
Rok 2019
Ponowny maraton wyborów: samorządowe, do Parlamentu Europejskiego i nasze wybory do Sejmu i Senatu praktycznie nie przyniosły istotnych zmian.
Jeżeli nawet budziły się jakieś podskórne ogniska protestu, to świetna i zmasowana polityka medialna i propagandowa pozwalały zdusić narzekania niezadowolonych w zarodku. Ludzie mieli własne kłopoty, jak wysokie dwucyfrowe bezrobocie, ciągłe incydenty ze stale wzrastającą falą imigrantów, która docierała już nawet do małych miast, rosnącymi cenami, lub z drakońskim reżimem międzynarodowych korporacji i przedsiębiorstw, które opanowały polską gospodarkę, więc praktycznie większość obywateli była tam zatrudniona.
Rok 2020
Ten rok przejdzie do historii świata jako rok Chińskiego Wirusa. Ale cofnijmy się nieco w czasie.
Wszyscy pamiętamy huczną imprezę, zorganizowaną na początku 2016 roku w styczniu, aby uczcić zwycięstwo w Polsce "sił postępowych". Na zaproszenie prezydenta Komorowskiego, premier Kopacz i marszałek Kidawy-Błońskiej, przylecieli do Warszawy i byli witani z najwyższymi honorami: z Rosji Władimir Putin, a z Berlina Angela Merkel. Była to jak najbardziej wizyta robocza, nie tylko kurtuazyjna, a najważniejszym aktem tego spotkania było podpisanie trójstronnego paktu, o wzajemnej pomocy i przyjaźni. Zawiązano trójstronny, sąsiedzki triumwirat, a siedzibę ustanowiono w Warszawie, tymczasowo w Pałacu Krasińskich, a docelowo miejscem Sąsiedzkiej Komisji Trójstronnej ( popularnie nazywanej PNRP – Pakt-Niemcy-Rosja-Polska) zostanie odbudowany Pałac Saski, do czego zobowiązali się przywódcy Rosji i Niemiec. Podpisano również wiele umów gospodarczych, handlowych i kulturalnych. Polskie Linie Lotnicze LOT, bardzo korzystnie dla siebie i kraju, przeszły pod zarząd Lufthansy. Na zachodnich terenach granicznych ustanowiono wspólną gospodarkę rolną, bez żadnych ograniczeń we własności gruntów rolnych. Polska również podpisała umowę na 50 lat, do roku 2066, zobowiązującą Rosję, do zapewnienia RP dostaw ropy naftowej i gazu. A co się z tym logicznie wiąże, z oddaniem pod wspólny zarząd PKN Orlen, jak również Grupy LOTOS, gdzie w Porcie Północnym utworzono wspólną bazę przeładunkową dla paliw płynnych i gazowych. Ponadto w geście przyjaźni Rosja zdecydowała o remontowaniu swoich jednostek pływających w Stoczni Remontowej, a w kroku następnym wiodący udział w restauracji stoczni w Gdańsku i Gdyni, zapewniając im zlecenia na następne kilkadziesiąt lat. Także warto przypomnieć, że Unia Europejska wprost entuzjastycznie przyjęła utworzenie Paktu NRP, widząc już rodzącą się możliwość ekspansji aż po Ural.
Oczywiście nasz naród dobrze rozumiał, że Polska w tej trójstronnej koalicji jest jak kwiatek do kożucha. Czy to Komorowski, czy Kopacz mieli jeszcze mniej wpływu na cokolwiek, niż ostatni król Stanisław August Poniatowski. Cóż zresztą oni mogli bogatym partnerom zaproponować. Wystarczało bezpieczeństwo i stabilność, które dawał układ, i to naprawdę niewielkim kosztem.
Ale liczył się prestiż, jaki został dany, przyjmując dychającą III RP w orbitę największych, europejskich potęg.
A naród w większości, jak zwykle stwierdził, że "im to zwisa". W sprawie Smoleńska raport Anodiny uzyskał rangę dokumentu międzynarodowego i temat zamknięto.
Pod koniec stycznia 2020, najwyższe władze III RP, na czele z Komorowskim i Kopacz, zostały wezwane do Moskwy, gdzie już oczekiwali Merkel i Putin. Przedstawiono im poufne informacje o narastającym problemie poważnej epidemii, z epicentrum w chińskim mieście Wuhan – głównym ośrodku logistycznym, dla całej ChRL.
Dla Polaków ta informacja była mało znana i dosyć nieistotna. Wiemy, jak działała polska dyplomacja, a służby specjalne praktycznie nie istniały. Co ważne, wszystkie ośrodki medialne, telewizja, prasa i internet były pod kontrolą władzy i zawsze mówiły jednym głosem, więc podawały takie wiadomości, żeby nie zakłócać pogodnego nastroju panującego w naszym kraju. Więc nasi radośni i spokojni przywódcy zostali poinformowani o wadze problemu i możliwości ekspansji zarazy po świecie, w najgorszym scenariuszu widząc nawet możliwość pandemii.
Zostało ustalone porozumienie, że w tej sprawie trzy państwa będą działać wspólnie i ściśle, zachowując spokój i porządek, wszelkie decyzje będą konsultowane, a władze w każdym kraju mają dbać o to, by żadne alarmistyczne doniesienia nie wywoływały paniki wśród narodu.
2-giego marca stwierdzono w Polsce pierwszy przypadek zakażonego koronawirusem (ta nazwa w powszechnym obiegu była przedmiotem satyrycznych kpin i żartów). Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że wszyscy się nawet ucieszyli. Oto następny dowód, że dołączamy do Europy nawet w takiej głupiej sprawie. Premier Kopacz nawet osobiście udała się do szpitala, gdzie umieszczono tak zwanego PACJENTA ZERO i tam, nie wysiadając ze służbowego samochodu, przez rządowy telefon komórkowy dodała choremu otuchy, a personel medyczny zmobilizowała do maksymalnego wysiłku.
I już, życie toczyło się jak zawsze – wiosenne pierwsze grille, piwko i nieodzowny Taniec z Gwiazdami.
W drugiej połowie marca, właściwie już pod koniec miesiąca Liczba zakażonych wzrosła do ponad 100 tysięcy, a zmarłych było ponad 5 tysięcy.
Moskwa i Berlin jednak wysyłały uspokajające komunikaty i zalecenia, że jedyną, skuteczną metodą walki z wirusem, jest "puszczenie go na żywioł", jak to w swoim stylu w orędziu oświadczył prezydent Komorowski – "a ogień, jak zawsze, sam się wypali". Premier Kopacz wyjaśniła, że obecnie najlepszą, uznaną na świecie metodą walki z epidemią jest pozwolenie, aby ludzie w sposób naturalny zetknęli się z koronawirusem i tą drogą uzyskali odporność nabytą, na ten kompletnie nowy patogen. W ten sposób władza dosłownie nie musiała nic robić.
Uspokojone społeczeństwo, bo słowa pani premier i pana prezydenta potwierdziło liczne grono naszych ekspertów, przyjęło sytuację ze zrozumieniem i jak zwykle korzystało z życia.
Zresztą co można było robić? Już na tym pierwszym, styczniowym spotkaniu w Moskwie, premier Kopacz na prośbę swojej przyjaciółki Merkel, udostępniła Niemcom całe państwowe zapasy produktów medycznych, jak sterylne rękawiczki, maseczki i kombinezony. W zamian polskie szpitale dostały ofertę możliwości leczenia pacjentów z Niemiec, gdzie koszty będą opłacane przez rząd w Berlinie.
Jeszcze przed Wielkanocą w połowie kwietnia sytuacja zrobiła się w Polsce dramatyczna. Przekroczyliśmy ćwierć miliona zakażeń, a na chorobę COVID-19 zmarło ponad 20 tysięcy Polaków. Teraz niestety, ani Rosja, ani Niemcy nie chciały doradzać i się konsultować, bo mieli własne kłopoty.
Największym problemem były szpitale, bo ich prywatni właściciele, a takich już była większość, nie wyrażali chęci współpracy z ministrem Arłukowiczem. Który przecież w latach poprzednich kupę szpitali pozamykał, jako placówki nierentowne. A i tak, kto miałby w nich pracować? Chińczycy? Większość naszego personelu medycznego, lekarzy, pielęgniarki, laborantów i pozostałych, ściągnęli do siebie Niemcy i nie oglądając się na nikogo, szczelnie zamknęły granicę z Polską. Nie było więc sprzętu i nie było ludzi, żeby wykonywać służbę zdrowia. Rosja też już zrobiła Moskwę miastem zamkniętym i nie reagowała na rozpaczliwe monity z Polski.
Nie widząc innego wyjścia, gdy już zaczęły się uliczne rozruchy, grabieże marketów, bijatyki i potyczki z policją, gdy państwo autentycznie stanęło nad przepaścią, po tajnych, 48 godzinnych obradach non-stop, władze państwa w trybie nagłym, w nocy z Wielkanocnej Niedzieli na Wielkanocny Poniedziałek, podobnie jak to kiedyś zrobił Jaruzelski, wprowadziły stan wojenny.
Tak, żadne półśrodki, postanowili nasi państwowi mędrcy, nie żadna klęska żywiołowa, nie stan wyjątkowy, tylko stan wojenny. Do pomocy zatrudniono stare wygi z doświadczeniem i na ważne pozycje sprowadzono Urbana i Balcerowicza.
Społeczeństwo ocknęło się pierwsze, a nasza dzielna władza na końcu. Obywatele zaczęli chichotać, a po chwili śmiać się pełną gębą. A ci drudzy wpadli w panikę. Jaki stan wojenny? Raczej parodia stanu wojennego. 40 tysięczna armia w najlepszym wypadku mogła spacyfikować Warszawę. I to przy założeniu, że wojsko będzie karne i posłuszne. A to wcale nie było pewne. A policja? Przepraszam – zlikwidowano połowę komisariatów; drogówka na starych rzęchach (podarunek z Niemiec) nawet nie podejmuje pościgu za młodymi leszczami. Francuskie helikoptery w naprawie uziemione, Bóg wie na jak długo. Stare kałasznikowy bardziej zagrażają temu, który strzela niż celowi. Nędza na całego. Telefony na Kremlu i w Berlinie nie odpowiadają. Wieloletni "przyjaciele", co to zawsze Polskę kochali poznikali. Międzynarodowe banki zablokowały, albo zamknęły dostęp do kont. A Soros i geriatryczna ferajna miliarderów urwała swoje wsparcie. A wiadomo, że bez pieniędzy nic zrobić się nie da.
Pierwszy zniknął Jan Vincent Rostowski. Nie, nie – pierwsi byli polscy miliarderzy z czołówki rankingów. To przecież też, choć nieoficjalny, element władzy. Powsiadali całymi rodzinami w te swoje samolociki i polecieli do St. Tropez, czy innego Portofino, wsiedli na swoje luksusowe jachty i udali się w podróż tam, gdzie ich wywiad wskazał jest ciągle miło i przyjemnie, gdzieś na Mauritiusie, albo St. Vincent, by spokojnie przeczekać.
Drugi był Sikorski. Tu nie miał nic do gadania, żona go spakowała i zaszyli się gdzieś w Appalachach, albo w Górach Skalistych w USA.
A potem już lawina runęła. Komorowskiego rosyjski Specnaz wywiózł z Polski, jak kiedyś Honeckera z Berlina, prosto do tajnego ośrodka obok Ałma Aty. W razie czego, dla zmyłki, w Kazachstanie. Kopaczowa podobno, jak kiedyś sama opowiadała, zabarykadowała się w domu, gdy jej serdeczna przyjaciółka Merkel obrzuciła ją telefonicznie stekiem wyzwisk, z czego do końca życia będzie pamiętała to niemieckie dume Affe, dume Affe i ... zerwała połączenie.
Arłukowicz został najokrutniej potraktowany. Pojmali go i skrępowali, a potem bez maski, kombinezonu, gogli, a nawet rękawiczek, został zamknięty w sali gimnastycznej, gdzie chorzy na COVID-19, krztusząc się i kaszląc okropnie leżeli na nagich materacach, czekając na swoją kolej.
Czy to wreszcie koniec III RP, czy może nawet ostateczny koniec nieśmiertelnej Rzeczypospolitej?
Albo nawet... koniec świata?
Słyszałem, że u was z kolei epidemia choroby wściekłych krów.
Czekam, aż ktoś wykaże, iż napisałem cokolwiek nieprawdopodobnego.
Po tym, jak Komorowski chlapnął, że "prezydent gdzieś poleci" Rosjanie raczej dalej by go już nie chronili.
Moje nie są wcale gorsze. Więc remis.
A sto tysięcy będzie, po wakacjach, na jesień.
Ale dziękuję.
Nikt paniki nie robil, bo faktycznie wszystkie media byly rządowe, na czele z TVP, i żadna wiadomość nie przedostała się do opinii publicznej.
Pozdrawiam
3.Nigdy nie ma tak źle,że nie może być gorzej. A jeżeli już jest tak źle,że nie może być gorzej...to na pewno będzie.
4.Nie istnieje takie coś w przyrodzie...którego sie nie da zepsuć.
Addio
Cała moja inżynierska praca opierała się na prawach Murphiego. One autentycznie działają, choćby nie wiem co. A ja byłem naprawiaczem na zawołanie.
Opisałeś przypadek skrajny, kiedy wszystkie parametry prowadzą do katastrofy, wszyscy działają na szkodę Polski. Ja jestem zwolennikiem efektu motyla. Uważam, że nawet drobna zmiana, drobne odpuszczenie sobie w naprawach państwa w ostatnich latach mogło się skończyć katastrofą. Przykład Agencji Rezerw Materiałowych.
Masz rację. To jest zamierzona satyra, żeby czytelnicy wykonali porównawczą pracę umysłową.
A efekt motyla, czyli chaos i bifurkacje istnieją zawsze, szczególnie jak jest tak nieprzewidywalny element w systemie, jak człowiek.
Zobacz jakiego burdelu jest w stanie dokonać Gowin, przez swoje durne ego.
Zamiast gotować obiad dyskutujmy o gastronomii, o gustach. Zmieńmy godziny posiłków - bo nie odpowiadają sąsiadom. Z szacunku dla tych wszystkich różnorodności - nie sprzątajmy, nie róbmy porządków ! Mamy różne interesy, cele, potrzeby - sprzedajmy mieszkanie sąsiadom - oni się o nas ( i naszą żonę) - zatroszczą ;-))))
Zwyczajna polityka polega na osiągnięciu konsensusu i trzymaniu się umowy.
A co mamy ?!
Wyszłam za mąż, ale zmieniłam zdanie. Idę na balangi do sąsiadów, bo u nich żyje się ze sprzedanych sprzętów, butelek. Rozwód za dwa lata, bo teraz mi nie pasuje. Za dwa lata, ty odchodzisz na zawsze z tego domu, a ja zostaję głową tego burdelu (do którego w międzyczasie doprowadzę razem z sąsiadami).
Proszę przeczytać, co Pan sam napisał: "Zwyczajna polityka polega na osiągnięciu konsensusu i trzymaniu się umowy". Konsensus nie polega na ślepym posłuszeństwie, podpisywaniu pustych kartek, w których może znaleźć się cokolwiek. Nie polega na szantażu, że gdy masz swoje, inne zdanie, to wylatujesz.
Tak, wychodzi się za mąż i bierze rozwód z alkoholikiem, przemocowcem i każdym innym szmaciarzem, bo małżeństwo nie polega na poddaństwie tylko partnerstwie. Na obowiązkach wzajemnie przyjmowanych i przekazywanych. Mąż ma być mężem, a nie udawać stajennego. Jedzenie obiadu nie polega na wyłącznie jednej strawie, bo ta w końcu zaczyna ledwo przez gardło przechodzić, jak brukiew na okrągło. Gdy trzeba, to zmienia się godziny posiłków i to wedle potrzeb wszystkich domowników, a nie jeden lubi spać, to reszta chodzi na paluszkach. I - jeśli już ma Pan takie obiadowe skojarzenia - to zanim się ugotuje obiad, to trzeba zapytać, co kto lubi i wziąć takie opinie pod uwagę.
Na razie sąsiedzi szczerzą zęby i fałszywie klepią po plecach. Radość się wyzwoli, gdy nie będzie kogo klepać... a najbardziej będą się cieszyć zniewoleni domownicy. I to tym bardziej, im głębiej się kłaniali.
Na przełomie lat '80 i '90 dyskutowaliśmy ostro nad długościami kadencji. Ja, z inżynierami politechnicznymi, byłem za czteroletnią kadencją prezydenta i trzyletnią sejmu. Dlaczego ? Bo uważałem, że pracy będzie tyle iż materiał ludzki będzie się zużywał w trymiga. Nie będę tłumaczył dwukadencyjności - bo jest zrozumiała.