- Panie Januszu, jutro o szóstej rano leci pan do Liverpoolu.
- Chwileczkę, umówiliśmy się przecież, że o zaokrętowaniu będę informowany trzy, cztery dni przed wyjazdem.
- Tak, ale sytuacja jest wyjątkowa, statek przyszedł szybciej i kapitan żąda pana na jutro.
- Rozumiem. Lecz ja mam w domu sprawy, które muszę załatwić i po prostu do rana się nie wyrobię.
- Panie Januszu – nie ma pan wyjścia.
- Nie mam wyjścia?! Pan się grubo myli. Informuję pana, że jutro rano nie lecę. Są sprawy ważne, ale są ważniejsze. Nie jest pan moim władcą i nie jestem w żadnej służbie i na rozkaz. To ja decyduję, co robię. Żegnam.
Jak się później okazało, statek musiał czekać na swoją kolejkę na redzie, a ja, gdybym wówczas pokornie się zgodził i poleciał następnego ranka, to spędziłbym pięć dni w jakimś obskórnym hoteliku w Liverpoolu, czekając na dołączenie do statku.
Agent zadzwonił do mnie po dwóch dniach i jak gdyby nigdy nic radośnie zakomunikował:
- Panie Januszu, leci pan dopiero w piątek!
Nie ma wyjścia? Wyjście jakoś się znalazło...
************
Każdego dnia o poranku, tak do w pół do dziewiątej. Trójmiasto. Wszystkie drogi dojazdowe do miasta dokumentnie zakorkowane. To zdążają do pracy niewolnicy. Niewolnicy korporacyjni.
Robotnicy i zwykli pracownicy już dawno pracują, bo pociągami i autobusami przyjechali już o szóstej i siódmej.
Niewolnicy mogą spać nieco dłużej, ale wszyscy mają samochody, w rodzinie i mąż i żona i zazwyczaj też wyrośnięte dzieciaki, to gdy ta metalowa, dymiąca masa ruszy nagle, to nie ma takich dróg, których by nie zakorkowali.
Te poranne i popołudniowe korki, w których auta z jednym człowiekiem w środku posuwają się w tempie żółwia, to ich znak szczególny. Dwie godziny życia, które codziennie oddają, na przebycie trasy, która normalnie wymaga tylko trzydziestu minut, tylko po to, by znaleźć się w kaście neo – niewolniczej. Choć oni sami nigdy tak o sobie nie pomyślą.
Z czym więc mamy do czynienia?
Neo - niewolnictwo jest sprytnym zabiegiem władców tego świata, którzy wszczepili całym pokoleniem kult pieniądza, choć dokładniej kult pogoni za pieniądzem, za wszelką cenę, jak to się mówi – po trupach, kosztem własnego życia, własnej rodziny, szczęścia i spokoju.
W taki właśnie sposób wielkie międzynarodowe korporacje, sieci, banki i inne instytucje finansowe hodują sobie pracowników. Pracowników karnych, bo praktycznie ubezwłasnowolnionych.
Zmamieni możliwością awansu, czyli szybkiej kariery, następnie z założoną uprzężą kredytów, nie zauważają, że ich młodzieńcza wolność odeszła bezpowrotnie i już na długo będą niewolnikami, niewiele różniącymi się od feudalnego chłopa.
Korporacjonizm narzuci im wszystko w życiu: bezwzględnie przestrzegany sposób ubierania się; nie myślą o tym, a właśnie wdziali mundury. Narzuci im precyzyjny rozkład dnia, rozkład tygodnia, a nawet sposób odżywiania.
Firma zatrudniająca organizuje im nawet rozrywkę oraz metodę wypoczynku.
I najważniejsze i najgorsze: - ten system narzuci im sposób myślenia.
Jednak najpaskudniejsze w tym wszystkim jest to, że korporacja wzbudza i utrwala w ludziach najgorsze cechy charakteru. Nieustanny wyścig serwowany przez szefów, skrajna konkurencja i tak zwane wyniki, powodują, że normalne, przyjazne stosunki międzyludzkie są rzadkością, natomiast niszczenie kolegów – konkurentów, donoszenie, podkładanie nogi, czyhanie na błędy jest powszechną postawą wśród tych biednych ludzi.
Słabsi szybko odpadają. Często nawet nie słabsi, tylko ci łagodniejsi, pełni dobroci i nie dążący dosyć mocno do wyimaginowanego celu.
W powszechnym mniemaniu tego środowiska, to przegrani.
Wszystkim wiadomo, że makler londyńskiego City, nota bene marzenie każdego neo - niewolnika, pracuje w tak ekstremalnym napięciu na szczycie piramidy korporacjonizmu, że wytrzymuje maksymalnie cztery lata. Potem, jak to się mówi, jest wypalony. Oznacza to, że ma wybór: zwariować, popaść w depresję, lub alkoholizm czy narkotyki, albo rzucić wszystko i intensywnie się leczyć.
Jeńcy korporacyjnego systemu dobrze o tym wiedzą i mimo tego marzą nieustannie o takim życiu. Bo tam jest pieniądz, mitycznie wielki. A pieniądz jest przecież tym po co żyją.
Mam poważny problem z komunikacją z ludźmi z tego systemu/ Ludźmi, którzy dla mnie są niewolnikami. Reprezentują oni kompletnie inną kulturę. I to nie tylko młodzi, co by wskazywało na konflikt pokoleniowy, ale także pięćdziesięciolatkowie, a nawet starsi, których jedynym wyznacznikiem jest praca dla jakiejś formy korporacji.
Wszystko o czym mówią, ba, również wszystko o czym myślą, kręci się wokół pieniądza. Mogą o tym gadać bez końca. I co ciekawe – o swojej pracy nie lubią rozmawiać. Jakby pracowali w jakiejś tajnej organizacji.
To, co powinno być życiem domowym, odpoczynkiem, to także nieustanna pogoń. Inaczej już nie potrafią.
Uprawiają sporty, bo taka jest moda. Lecz wyłącznie te, które w ich środowisku się liczą. I tutaj również pieniądz jest na pierwszym miejscu. Miesiącami potrafią czekać na miejsce w prestiżowej siłowni, gdzie miesięczne bilety zaczynają się od 500 zł/miesiąc.
Nawet jak idą sobie tylko pobiegać (oczywiście, po popularnej ścieżce w Sopocie, a nie byle gdzie w lesie), to przebierają się w ubiory warte co najmniej 5 tysięcy. Bo dla neo-niewolników pieniądz musi być widoczny.
A potem dochodzą wszystkie te modne, często ekstremalne sporty, surfowanie, nurkowanie, wypasione motocykle.
Osiem z dziesięciu młodych farmaceutek przyjmowanych do pracy interesuje tylko ile maksymalnie mogą zarobić. Gotowe so pracować po nocach i w niedziele i święta. Dom, dzieci, rodzina nieważne. Liczy się tylko jak najwyższa pensja. Jedynie dwie pozostałe zauważają, że apteka może im dać dużo więcej swobody. Że pracować będą, jak to dawniej zwyczajowo było tylko 7 a nawet 6 godzin. Że nie mają obowiązku codziennie wyrobić daną liczbę paragonów i że mogą swobodnie porozmawiać z pacjentem o jego kłopotach, bez nachalnego wciskania kitu, tych niepotrzebnych witaminek, osłon i magnezu do wszystkiego. Po prostu mogą normalnie żyć, a nie brać udziału w wycieńczającym wyścigu.
*********
Ciekawym zjawiskiem i dosyć nowym jest fakt, że ciągle jeszcze młodzi miliarderzy (przynajmniej umysłowo), jak najbogatszy człowiek świata Carlos Slim Helu i tuż po nim Bill Gates, czy nowi Elon Musk lub Ivan Glasenberg, mają wyraźnie krytyczny stosunek do tego wyścigu szczurów tworzącego neo - niewolnictwo.
Pisałem juz o tym, jak próbują nawet z tym walczyć.
"[...] Miliarder Carlos Slim Helu, meksykański magnat telekomunikacyjny podczas biznesowej konferencji w paragwajskim Asuncion przypomniał o idei, o której wspominał już przed dwoma laty - zakładającej wydłużenie dnia pracy do 11 godzin, przy jednoczesnym skróceniu tygodnia pracy do 3 dni.
- Pracując trzy dni w tygodniu, mielibyśmy więcej czasu na odpoczynek, na podnoszenie jakości życia - mówił przedsiębiorca, cytowany przez „Financial Timesa”.
Według Slima podzielenie pracy na trzy dni w tygodniu byłoby bardziej efektywne, a cztery dni wolnego, które dzięki temu uzyskaliby pracownicy, zmusiłoby ich do szukania nowych aktywności. W ten sposób doprowadziłoby do pobudzenia kreatywności.
Według miliardera podniesieniu powinien natomiast ulec wiek emerytalny. Meksykanin twierdzi, że w czasach, gdy żyjemy po 85-90 lat, a praca w przypadku większości pracowników nie jest tak wymagająca fizycznie jak dawniej, powinniśmy pracować dłużej - do 70-75 roku życia. Sam Slim ma już 74 lata.
Jak informuje „FT”, niektóre z przedstawianych koncepcji Slim stara się wdrażać w swoich firmach. W meksykańskim Telmeksie wdrożył system, zgodnie z którym osoby pracujące na zbiorowej umowie, które dołączyły do przedsiębiorstwa jeszcze jako nastolatkowie, po przekroczeniu 50 roku życia mogą kontynuować pracę w trybie 4-dniowego tygodnia pracy - przy zachowaniu 100 proc. wynagrodzeń. [...]
http://kariera.forbes.pl/carlos-slim-helu-proponuje-3-dniowy-tydzien-pracy,artykuly,180179,1,1.html
Nie tylko wielcy miliarderzy – filantropi zaczynają widzieć problem samobójczego wyści gu szczurów i neo – niewolnictwa. Również władze najbogatszych państw zauważają tą patologię.
Przypomnę, że już w latach osiemdziesiątych wstrętni kapitaliści – Francuzi wprowadzili 36 – godzinny tydzień pracy.
Na statkach pod norweską banderą pracuje się w systemie 1 : 2. Czyli za jeden miesiąc pracy na morzu należą się dwa miesiące wypoczynku.
Szwedzi również nie pozostają w tyle:
"[...] Kilka miesięcy temu na pomysł ograniczenia dnia pracy do 6 godzin wpadli Szwedzi, którzy na grupie urzędników z Goeteborga zamierzają sprawdzić, jakie skutki, dla zdrowia i efektywności zawodowej, może przynieść taka zmiana . W Australii z kolei od jakiegoś czasu testuje się model pracy w 4-dniowym trybie - po 9 i pół godziny dziennie. Podobne próby skracania tygodnia pracy podejmuje się również w niektórych amerykańskich stanach, np. w Utah czy na Hawajach [...] " [1]
Świat zauważa potężny problem cywilizacyjny spowodowany korporacyjnym zniewoleniem ludzi i quasi-feudalnym wyzyskiem.
Różnica jest tylko taka, że ten przymus jest "niby – dobrowolny". Przecież nikt nikogo nie zmusza do pracy w takim systemie i każdy może dobrowolnie odejść.
Nieprawda. Pracownik zostaje tak uwikłany środowiskowo, towarzysko, mentalnie i finansowo, że po prostu nie ma wyjścia.
Tak, jak kiedyś chłop pańszczyźniany, tak teraz młody człowiek w systemie korpo (jak sami mówią) już nie potrafi swoją wolą, która została skutecznie złamana, zdecydować się na wyjście z tego poddaństwa. To jedyna droga życia, jaką widzi. Inne wydają mu się wyrzuceniem poza margines.
Stosunek pomiędzy wolnością i pracą to poważny problem. Nie tylko filozoficzny, lecz wręcz cywilizacyjny.
Co jest warte życie, gdy, aby godnie żyć, musimy wykonywać codziennie pracę, której nie lubimy, pracę, która nie daje nam satysfakcji, radości, a częstokroć niszczy nas psychicznie i fizycznie?
Czy jest to życiowa powinność, czy przekleństwo?
Wielkie korporacyjne machiny tego świata, do których należy też większość opiniotwórczych mediów zadbały o to by neo-niewolnik nie rozmyślał na poruszone tu tematy.
On ma wszystko ustalone:
- w środę ma się cieszyć, że już połowa tygodnia,
- czwartek cieszy bo jutro już piątek,
- piątek – imprezy początek. Zabawa, aż do utraty przytomności,
- sobota – leczenie się, moralne dylematy, powrót do zdrowia.
- niedziela dla rodziny, skażona paskudnym faktem, że jutro poniedziałek.
I tak ab ovo usque ad mala.
Przez okrągły rok i przez następne czterdzieści lat.
A życie jest tylko jedno...
[1] http://naszeblogi.pl/48400-praca-jest-celem-twojego-zycia-twierdza-krwiopijcy
.
Co do kredytów frankowych, ludzie nie musieli ich brać. Podobnie wielu nie musiałoby się poddawać dyktatowi korporacji (tych zwykłych), gdyby nie ucisk państwa. W końcu ludzie tylko około połowy roku pracują na siebie. No chyba że ktoś czuje się do wyścigu szczurów stworzony. Jednak nie tylko towarzystwa akcyjne są okazją do niego. Za PRL też się pięto po trupach na szczyt drabiny partyjnej, bo tam była władza i pieniądze (a raczej ich odpowiedniki). Dzisiejsze partie budżetowe działają identycznie. Nie inaczej było za Sanacji. Teraz to jest wzorzec. Dlatego tę Pańską notkę należy traktować jako próbę odwrócenia uwagi od istoty problemu.
Zgadzam się z Panem w jednym – (ogólnie rozumiane) korporacje wzbudzają i utrwalają w ludziach najgorsze cechy charakteru. Ich cechą wspólną jest, że nie są własnością prywatną i nikt za ich działania nie odpowiada, a na szczyt nader często wchodzi się w wyniku selekcji negatywnej, przynajmniej pod względem moralności.
No, śmiało. Uda się coś wymyślić poza próbującą się z nich wyrwać Polską - oczywiście w jej ostatnich kilkunastu miesiącach ? Może jeszcze Węgrami ? - choć, prawde mówiąc, w tym przypadku nie mam wiedzy by się przy takim wskazaniu upierać.
Możesz Pan odpuścić chociaż jeden wpis by nie próbować wpuszczać global-liberalnego szczura?
A może Stany Zjednoczone z XIX wieku? Co się stało, jeśli się stało, że wtedy było inaczej? Proszę samemu spróbować odpowiedzieć, zamiast się mnie czepiać.
Jest Pan nieostrożnie nadgorliwy. Wyrzucą Pana z roboty.
Swojego czasu naukę finansował olbrzymi koncern Volkswagena - nie wspominając o tym co i kiedy finansował Siemens :)
Coś mi się widzi, że Jabe jest jednak zwolennikiem demokracji socjalistycznej albo tych korporacji z panami i paniami - synkami i córeczkami pracowników PRLowskich resortów :))))
A może Jabe też lubie jak się "kręci" ?
Wszyscy w sumie lubią tylko ci co nie należą do kluby od tych "kręcących" już raczej mniej....
Za komuny było dokładnie to samo, tylko że zamiast korporacji były tzw. zakłady pracy. Wszystko było "zakładowe", od kartofli na zimę przez żłobki i przedszkola, wczasy, przydziały na malucha czy wersalkę :) Oczywiście były zakłady lepsze i gorsze i trwał wyścig o miejsca pracy w tych lepszych. I o talon na dużego fiata. Jedyna różnica w tym, że zamiast autami dojeżdżano do pracy tzw. "przewozem", czyli zapchanymi do niemożliwości zakładowymi autobusami. Czyli nihil novi......
Ta sama komuna, tylko w bardziej wypasionym opakowaniu.
To ciągle ten sam schemat wyzysku. Pier...nie, że każdy nosi buławę w plecaku, ale jak, już popadniesz w taśmę produkcyjną albo zawalone papierami biurko, to tam również skończysz.
Ideologie się zmieniają, a przymus pracy pozostaje taki sam. Siedziałbym cicho, ale juz nawet latem ub. roku Szwajcaria pokazała, że postęp jest już taki, że konieczność pracy powinna być wolnym wyborem.
Utrzymywanie takiego systemu pracy jak obecnie w korporacjach nie jest wcale wynikiem racjonalnej oceny zysków, tylko zaplanowanym sposobem ubezwłasnowolnienia ludzi.
To jest tresura niewolników, celowa i zaplanowana do najmniejszego szczegółu.
Współczesny, tzw. etos pracy wymyślili Luter z Kalvinem i głównie się mu poddają protestanci (no i ci dziwni Japończycy).
A Gates? Osobiście też go nie lubię. Lecz dzisiaj wygląda tak, jakby chciał odpokutować wszystkie winy.
Gratuluję i cieszę się, że potrafimy się wyrwać ze szponów. Nawet tak późno. Tata mój lekarz opiekował się w Orłowie wieloma kapitanami i starszymi mechanikami. I powiedział mi, że ich średnia przeżycia po przejściu na emeryturę wynosiła trzy lata. Lecz może teraz jest lepiej.
Pozdrawiam i witam na lądzie! Oraz szacunek dla mądrej małżonki