Już w pierwszych słowach tego postu pragnę uspokoić wszystkich szczerych demokratów, że tytułowe pytanie jest mocno przewrotne, a nawet mylące. Nie mam bowiem zamiaru wkraczać z butami w prywatne zakamarki duszy i sumienia polityka Donalda Tuska. W żadnym wypadku, pytanie bowiem jest z gruntu symboliczne, a także wiąże się ściśle z jakością demokracji w Polsce, co postaram się uzasadnić za chwilę.
Symboliczne jest przede wszystkim dlatego, że wiąże się z pewnym symbolem, jakim dla katolików i w ogóle chrześcijan w Polsce stał się fakt zatrudnienia w telewizji publicznej niejakiego Nergala. Jeśli to nie jest wyzwanie dla nas, wyznawców religii katolickiej w naszym kraju, to powiedzmy sobie otwarcie – już nic nie będzie można nazwać wyzwaniem w tej kwestii, chyba że nastąpią jawne prześladowania. Jeśli bowiem nie damy rady pogonić Nergala z naszej telewizji, to znaczy, że obraza uczuć religijnych jest w Polsce czczym frazesem, a my katolicy stadem bezwolnych zjadaczy papki medialnej. A ci, jak powszechnie wiadomo, nie podpadają pod paragraf o obrazie uczuć. Ale nasze chrześcijańskie uczucia to jest tylko jedno z zagadnień.
Przy czym nie mam zamiaru zajmować się zagadnieniem, ile jest trucizny w Nergalu, bo według mnie nie ma więcej, niż w zapałce z czasów komuny, gdy zapalała się co piąta i to przy bezwietrznej pogodzie. Twierdzi ów Nergal co prawda, że szatan jest dla niego naturalnym wyborem, co brzmi iście szatańsko, jednakże widać wyraźnie, że wybór jest skalkulowany i przeliczony na brzęczącą monetę. Jest to jeszcze jeden egzemplarz z licznej rzeszy cwaniaków-szarlatanów epatujących skandalem pod pozorem twórczości artystycznej i zarabiających krocie na straszeniu maluczkich. To samo wrażenie robi na współplemieńcach każdy czarownik w afrykańskiej dżungli i nawet podobnie jest wymalowany i wystrojony, co każdy może sobie zobaczyć na fotografii Nergala podczas występu na scenie.
Owszem, istnieje poważny merytoryczny powód, żeby pogonić spryciarza z publicznego widoku - problem wpływu na młodzież i dzieci, bo nasz delikwent nie ukrywa, że na tę grupę zamierza szczególnie oddziaływać. I tu dochodzę do sedna sprawy, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że dzieci trzeba wychowywać, a to polega również na chronieniu ich przed paskudnymi przypadłościami tego świata. I tak jak staramy się ustrzec dziatwę przed nałogiem, pornografią lub generalnie „złym wpływem”, to jest oczywiste, że należy chronić nasze dzieci przed kuglarzem epatującym wulgarnym satanizmem.
Promowanie zaś satanizmu w mediach publicznych w kraju katolickim, gdzie 80-90 procent deklaruje katolicyzm, to jest postawienie demokracji na głowie. Przede wszystkim z powodu wyżej wymienionej procentowej większości, tak olbrzymiej, że brak wpływu zakrawa na kpinę. Bo w demokracji można narzekać, że większość nie zawsze ma rację, albo że niedostatecznie liczy się ze zdaniem mniejszości. To jednak nie przesądza o braku demokracji, lecz co najwyżej o jej niedostatkach. Jeśli jednak 90% (dziewięćdziesiąt procent!) ludzi wyznających jedną religię nie ma realnego wpływu na bieg spraw w państwie i to w kwestii dla nich fundamentalnej, to oznacza, iż demokracja jest jedynie fasadą.
To dlatego tak ważne znaczenie ma symboliczna odpowiedź na pytanie, po co premier tego państwa brał ślub w Kościele. I nie czepiam się jego światopoglądu. Bo wszystkim wiadomo, że Donald Tusk zapragnął połączyć się świętym węzłem małżeńskim w Kościele tuż przed wyborami w 2005 roku, kiedy miał już dorosłe dzieci. Siłą rzeczy decyzja w takiej chwili musiała zrodzić wątpliwości. Nie chcę kwestionować jego intencji, lepiej późno niż wcale. Rozumiem także, na czym polega neutralność światopoglądowa państwa, jednak na pewno nie na tym, żeby promować w mediach publicznych satanistę. W mediach, na które szef rządu ma wpływ decydujący.
Sprawa obecności Nergala w TVP stała się na tyle skandaliczna dla większości, że jej znaczenie wykroczyło poza ramy obyczajowego skandalu, czy obrazę uczuć religijnych – stała się probierzem stanu demokracji w Polsce. W tym sensie konieczne jest zajęcie stanowiska przez Donalda Tuska, który zabierał głos w nieporównanie pośledniejszych kwestiach. Chcemy wiedzieć ze względów praktycznych – bo to jego ugrupowanie jest władne pogonić satanistycznego spryciarza z publicznego telewizji; także ze względów merytorycznych – bo wtedy będziemy wiedzieli, czy premier poważnie traktuje swoja religijną deklarację, jaką był ślub kościelny.
Wiemy, że premier nie ma zamiaru klękać przed biskupami, co niedawno zadeklarował. Teraz chcemy wiedzieć, czy ma zamiar tolerować wulgarnego hochsztaplera w publicznych mediach. Ale nade wszystko my katolicy, jako większość w państwie demokratycznym, chcemy mieć adekwatny wpływ na państwo w sprawach fundamentalnych.
I dlatego jeszcze przed wyborami symbolicznie pytamy premiera Donalda Tuska: - Czy biorąc ślub kościelny w 2005 roku traktował Pan to jako akces do Kościoła Katolickiego? A w gruncie rzeczy oznacza to pytanie, czy na serio potraktował Pan wówczas nas, katolików?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 17417
"Służba jest ciężka praca. Można ją sobie uczynić łatwiejszą, wybierając zjazd w dół, zamiast wspinaczki do niebios" - napisała nasza koleżanka Szamanka. Oni właśnie tak wybrali.
Pozdrawiam
To jest kompletna bzdura. Co nie jest zabronione, to nie jest zabronione i nic poza tym z tego nie wynika. To są tanie bon moty dla lemingów. Resztę dopowiedziała za mnie Szamanka, więc nie będę się fatygował...