Feuer! - rozkazał komandor Gustav Kleikamp, dowódca pancernika ''Schleswig-Holstein'' o 4:47 1 września 1939 r.
Pancernik ''Schleswig-Holstein'' - obok bombowców nurkujących Junkers Ju-87 Stuka chyba najbardziej ponury rodzaj uzbrojenia, symbol kampanii 1939 roku - był jednym z czterech zachowanych przez Niemcy po I WŚ pancerników. Uzbrojony był w sumie cztery działa kal. 280 mm, dwanaście kal. 150 mm, sześć kal. 88 mm i cztery kal. 37 mm. Poza ''Deutschlandem'', którego złomowano w 1920 roku, wszystkie dotrwały do wybuchu II WŚ. Były to okręty należące do klasy przeddrednotów, które weszły do służby w latach 1906-08. Już w okresie I WŚ były to okręty przestarzałe.
Co ciekawe, ''Schleswig'' był flagowym okrętem niemieckiej floty aż do 1935 roku. Wszystkie trzy okręty swój żywot zakończyły dopiero w ostatnim roku wojny: ''Hannover'' został skreślony z list floty w maju 1944 roku i złomowany, ''Schlesien'' wszedł na minę i zatonął 4 maja 1945 roku w pobliżu Świnoujścia, a ''Schleswig'' został ciężko zbombardowany 18 grudnia 1944 roku w Gdyni. Naprowadzenie brytyjskich bombowców na cel było zasługą gdyńskich harcerzy. Wrak okrętu po wojnie marynarka ZSRR wykorzystywała jako cel.
''Schleswig'' przypłynął do Gdańska 25 sierpnia 1939 roku z kurtuazyjną wizytą uczczenia pamięci poległych marynarzy z pierwszowojennego krążownika ''Magdeburg''. Pierwotnie miał tam pojawić się krążownik lekki ''Koln'', ale w ostatniej chwili zastąpił go ''Schleswig''. Uzbrojenie pancernika stanowiły cztery działa 280 mm, 12 dział 150 mm i 6 dział 88 mm. Jego przybycie ostrzegło Polaków, że wojna zbliża się wielkimi krokami.
Ciekawe wspomnienie dotyczące komandora Kleikampa zanotował szwajcarski dyplomata Carl Burkhardt: ''Złożyłem również rewizytę na pokładzie pancernika, ale nie tam, lecz na przyjęciu w moim domu, dowódca okrętu, zmieszany na twarzy, uczynił mi nagle niespodziewane wyznanie: »Otrzymałem straszne polecenie, którego nie mam po prostu sumienia wykonać«. Gdyby o tym wyznaniu ktoś się dowiedział, dowódca okrętu za zdradę stanu prawdopodobnie zostałby skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie.''
Polacy byli uprawnieni do posiadania kilku rodzajów placówek na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Jedną z nich była właśnie Wojskowa Składnica Tranzytowa na Westerplatte, założona w 1925 roku. Jej fortyfikacje stanowiło pięć placówek: ''Fort'', ''Przystań'', ''Elektrownia'', ''Prom'' i ''Łazienki''.
Polska placówka, licząca 225 żołnierzy, była elitą Wojska Polskiego. Uzbrojenie stanowiła jedna armata kal. 76 mm, dwa działa przeciwpancerne kal. 37 mm, cztery moździerze kal. 81 mm oraz 18 ciężkich i 17 ręcznych karabinów maszynowych. Do służby w Wolnym Mieście Gdańsk powoływano tylko żołnierzy o nienagannym przebiegu służby, kawalerów, niebędących komunistami. Warto dodać, że wielu żołnierzy traktowało służbę w Gdańsku jako wyróżnienie i honor. Dowództwo, od grudnia 1938 roku objął major Henryk Sucharski.
Major, pochodzący z chłopskiej rodziny, miał za sobą bogatą służbę - walczył najpierw w szeregach C.K. Armii, później w odrodzonym Wojsku Polskim na froncie cieszyńskim i w wojnie polsko-bolszewickiej. Był dobrym oficerem i na pewno odwagi mu nie brakowało. Jako podporucznik dowodził kompanią szturmową 6. Dywizji Piechoty. Za wykazane męstwo podczas bitwy pod Bogdanówką otrzymał Virtuti Militari i Krzyż Walecznych.
Odchodzący komendant WST, mjr Stefan Fabiszewski powiedział Sucharskiemu o jego zastępcy: ''Kapitan Dąbrowski to świetny oficer. Wybrałem najlepszego z najlepszych''.
Tak w istocie było. Kapitan Dąbrowski pochodził ze starej i szanowanej rodziny szlacheckiej, rozpoczął służbę w 1918 roku, ale nie brał udziału w walkach. Był za to świetnym oficerem, wymagającym, ale jednocześnie bardzo lubianym przez podwładnych. Załoga pod jego dowództwem stała się doskonale wyszkolona i zgrana.
Załoga... właśnie. W poprzednim wpisie o Poczcie Polskiej w Gdańsku pisałem o godności Polaków w Gdańsku. Zapomnianym dzisiaj słowie. Niech za przykład posłuży tutaj historia jednego z członków załogi. Major Fabiszewski zaproponował pod koniec 1938 roku starszemu ogniomistrzowi Leonardowi Piotrowskiemu przeniesienie z WST na wakujące i prestiżowe stanowisko zbrojmistrza na Zamku Królewskim w Warszawie, z doskonałym żołdem 334 zł (ok. 10000 zł dzisiejszej wartości).
Ogniomistrz odpowiedział: ''Gdyby to było w innym czasie, to bez wahania przyjąłbym wyższe stanowisko, ale w tej sytuacji, czułbym się jak dezerter. Nie mogę opuścić mojej placówki''.
Ten sam ogniomistrz każdego dnia, udając się na służbę, musiał chować swój mundur i uważać, żeby nie zostać pobitym przez Niemców, otrzymując dwukrotnie niższy żołd.
Czas próby miał nadejść 1 września 1939 roku. O 4:47 dowódca niemieckiego pancernika ''Schleswig-Holstein'', kmdr Gustav Kleikamp rozkazał otworzyć ogień. Patrolujący w tym czasie mur plutonowy Władysław Baran zobaczył obracające się w swoim kierunku potężne wieże pancernika. Zdążył tylko zawołać: ''O, cholera!'', kiedy z dział 280 mm bluznął ogień - podmuch zrzucił plutonowego (szczęśliwie przeżył) i zmiótł mur. Niemcy rozpoczęli ostrzał z karabinów maszynowych po lesie - zabłąkany pocisk trafił w szyję strzelca Konstantego Jezierskiego, który był pierwszym poległym na WST.
Do ataku ruszyła 3. Kompania Szturmowa Kriegsmarine, licząca 229 ludzi. Liczyła w sumie 7 plutonów, z czego po dwa strzeleckie i karabinów maszynowych, oraz po jednym moździerzy, saperów i łączności. Była to jednostka szkolona do desantów z morza i zajmowania obiektów przy nabrzeżu. Można ją uznać za formację elitarną. Jej bazą było Świnoujście. Brała udział w walce w wojnie domowej w Hiszpanii (desantowała się na Ibizę), oraz w zajmowaniu Kłajpedy. Warto tu wspomnieć, że żołnierze kompanii znajdowali się pod pokładem pancernika od 24 sierpnia i przez tydzień pocili się w jego dusznych czeluściach, nie mogąc wyjść na pokład. Zapewne to nie poprawiło ich nastrojów i morale. Wszak pierwotnie niemiecka agresja na Polskę miała nastąpić 26 sierpnia…
Niemcy mieli wsparcie artylerii ''Schleswiga'', a także torpedowca T-196 i trałowca M-107. Kompania szturmowa wchodziła w skład improwizowanej brygady ''Eberhardt''. Składała się ona ponadto z esesmanów z pułku ''Heimwehr Danzig'' i batalionu SS-Wachsturmbann ''E'', 1. i 2. pułku gdańskiej policji, batalionu pograniczników, batalionu artylerii i kompanii saperów. Dowódcą jednostki był gen. Friedrich Georg Eberhardt.
Jednak elitarna kompania szturmowa zawiodła się srogo, nadziewając na polskich obrońców. Szturm zakończył się całkowitą masakrą, kiedy Polacy otworzyli ogień z broni maszynowej, a potem położyli ogień z moździerzy. Niemcy rozpierzchli się w nieładzie i dopiero przed południem wznowili natarcie. I ono się załamało. Przetrzebioną kompanię szturmową wsparł pluton esesmanów z H-D, ale ci zostali dosłownie przepłoszeni w pobliżu placówki ''Fort''. Z 60 esesmanów zginęło 4, a rannych zostało 20 żołnierzy. Pierwszego dnia bitwy Niemcy nie mogli się doliczyć 78 żołnierzy z kompanii szturmowej, praktycznie unicestwiono jej 2. pluton, poległ także dowódca kompanii, porucznik Wilhelm Henningsen.
Wobec całkowitej klęski ataku, zmasakrowanego doskonale prowadzonym ogniem Polaków, jak i ogniem zaporowym moździerzy, oraz dział 37 i 76 mm, Niemcy musieli się wycofać. Nowy dowódca kompanii szturmowej, por. Walter Schug, wstrzymał natarcie, a gen. Eberhardtowi, który obiecywał przysłanie posiłków, powiedział: ''Nawet gdyby przysłał Pan dwa lub trzy plutony, i tak wszystko na nic. Polacy uczynili z Westerplatte twierdzę, którą można zgnieść tylko Stukasami''. Polski ostrzał był tak groźny, że w pewnym momencie pociski z działka 37 mm mijały stanowisko dowodzenia na ''Schleswigu'', a działo 76 mm, dowodzone przez kpr. Grabowskiego, wytłukło wszystkie gniazda karabinów maszynowych od strony Nowego Portu, nim zostało uszkodzone.
2 września Stukasy ze Stukageschwader 2, wysłane ze Słupska (lotniska Stolp-Reitz i Stolp-West) przeprowadziły niszczycielski nalot (zrzucono 23 tony bomb, zniszczono bezpośrednim trafieniem m.in. wartownię nr 5), w wyniku którego, według sporej części źródeł, załamać się miał psychicznie mjr Sucharski. W wartowni nr 5 poległ jego ordynans, strzelec Józef Kita. Wg niektórych źródeł major doznał wówczas ataku epilepsji. Nakazał wywiesić białą flagę i się poddać, lecz zamiar ten - o ile był prawdziwy - udaremniono. Dowództwo od tego momentu przejął kpt. Dąbrowski.
''Nadzieja na pomoc trwała 12 godzin, a potem następne 12 godzin. Drugiego dnia, po bombardowaniu, zrodziła się desperacja. Nie było innego wyjścia niż śmierć. Nie było już odwrotu...'', wspominał por. Leon Pająk.
Niemcy przez pięć dni ''macali'' polską obronę, ściągnęli dodatkowe siły w postaci kompanii pionierów, próbowali podpalić las na półwyspie, wtaczali cysterny z benzolem - na próżno! - ale szturm przeprowadzili dopiero 7 września. I ten został odparty, chociaż nadludzkim już wysiłkiem. Niemcy wdarli się głęboko w polskie pozycje świeżą, eksperymentalną kompanią szturmową saperów ppłk Carla Henkego, która zastąpiła zdziesiątkowaną kompanię szturmową. Major Sucharski naciskał od 2 września na poddanie się, motywując to faktem, że WST miała się bronić tylko 12 godzin. Major wiedział też, że obiecana odsiecz, w postaci Korpusu Interwencyjnego, nie przybędzie do Gdańska. Jako jedyny na WST o tym wiedział i nie mógł tego powiedzieć nawet kapitanowi Dąbrowskiemu. W końcu jego zdanie przeważyło wśród podchorążych, zaś grupa młodszych oficerów, skupiona wokół Dąbrowskiego, która chciała bronić się dalej, musiała przystać na to. Pogarszały się również warunki higieniczno-sanitarne, rannym groziła gangrena. Ostrzał prowadzony przez ''Schleswiga'' zniszczył większość zapasu lekarstw i przyrządów medycznych. Kapitan Mieczysław Słaby, lekarz, robił co mógł, nierzadko operował bez znieczulenia i przy świetle świec, ale wiadomym było, że to rozwiązanie na krótką metę. Obrońcy byli wyczerpani psychicznie i fizycznie.
Ale mimo to, rozkaz kapitulacji został przyjęty z niedowierzaniem, większość żołnierzy nie chciała się poddać, niszczyli broń, wielu wymyślało na Sucharskiego. Niemcy byli zdziwieni polską kapitulacją, ale przyjęli ją i zaaranżowali szopkę propagandową, na której wręczyli szablę mjr Sucharskiemu. Nemezis oddała sprawiedliwość, albowiem szabla należała do kapitana Dąbrowskiego. Major prosił Dąbrowskiego, by pozwolił mu nosić szablę w niewoli, w zamian zobowiązał się po wojnie wyjaśnić sprawę. Komandor Kleikamp zapytał o straty - kiedy usłyszał, że Polacy stracili raptem 20 poległych, nie mógł w to uwierzyć i sam powiedział, że Niemcy stracili pięciokrotnie więcej ludzi. Polacy stracili 15 zabitych i 50 rannych. Ostatnią, szesnastą ofiarą był sierż. Kazimierz Rasiński, szyfrant, którego Niemcy zamordowali, gdyż nie chciał zdradzić szyfrów. Niemcy szukali na WST ''kopuł pancernych'', które podobno uchwycili na zdjęciach lotniczych i dopiero rozbawiony kapitan Dąbrowski im powiedział, że żadnych kopuł nigdy tam nie było - a to, co Niemcy za nie uznali, to były... kopki siana.
Znowu, ogniomistrz Piotrowski:
''Wówczas poprosiłem tego oficera, żebym mógł się udać do mojego mieszkania i się przebrać i jakieś potrzebne rzeczy zabrać. Pozwolił mi, dał żołnierza, przebrałem się, a rzeczy zapakowałem do walizki. Żołnierz, który mnie prowadził mówi:
- Dobrze, że się poddaliście, bo jutro samoloty miały zrzucać beczki z benzyną i zapalnikami i byśmy was w mig wykopcili. Dobrze że się poddaliście, bo gdybyśmy was zdobyli, to byśmy was rozszarpali, tylu kamratów nam zabiliście.
- Jak to, rozszarpać nas chcieliście? A kto do kogo przyszedł? Czy my was tu prosiliśmy? To był brutalny napad na nas i na co mieliśmy czekać? Że wy nas rozszarpiecie?
- No tak, ale to jest wojna.
- Nie było żadnej wojny wypowiedzianej, brutalnie nas napadliście.
- Ale teraz już jest po wszystkim.
Partia hiBBerowska, zażądała aby bandytów z Westerplatte prowadzić piechotą przez Gdańsk. Byliby nas zlinczowali, ale oficerowie powiedzieli: »Nie. Musicie przysłać cztery autobusy i trzeba ich odwieźć«, i tak zrobili. Jak wchodziliśmy do autobusów, zabrzmiała komenda »Baczność« i wszyscy Niemcy salutowali''.
Obrońcy WST zostali potraktowani z wielkimi honorami przez Niemców, stali się też legendą wśród Polaków. ''Lwy Westerplatte'' znali wszyscy. Komunikat ''Westerplatte broni się nadal!'' z Polskiego Radia dodawał otuchy Polakom przez pierwszy tydzień wojny. Gdy opuszczali teren Składnicy, Niemcy oddawali im honory. Konstanty Ildefons Gałczyński poświęcił im wiersz (co prawda, mało prawdziwy, gdyż tych ''czwórek na Westerplatte'' zebrałoby się zaledwie cztery), zaś 1. Brygada Pancerna ''ludowego'' Wojska Polskiego przyjęła miano Bohaterów Westerplatte. Niektórym udało się uciec i wstąpić do partyzantki. Dwóch żołnierzy WST zdołało wstąpić do oddziałów 1. DP im. T. Kościuszki i wziąć udział w walkach o Berlin - słyszeli więc pierwsze i ostatnie strzały II Wojny Światowej.
I na koniec, warto przypomnieć sobie ostatnią strofę wiersza Gałczyńskiego:
''Lecz gdy wiatr zimny będzie dął
i smutek krążył światem,
w środek Warszawy spłyniemy w dół,
żołnierze z Westerplatte.''
Admin
Następny plagiacik twojego pupila
https://www.facebook.com…
Ruszkiewicz znowu rusofilu srasz