Kwaśne żniwa
Synek pijaka prosi tatusia o łyczek wódki i po wypiciu strasznie się krzywi. Widzisz syneczku, jakie to niedobre, a tatuś musi to pić- komentuje pijak.
Na tej zasadzie („ tatuś musi”) Piotr Gontarczyk musiał przeczytać „Złote żniwa”. Ja nie musiałam, poprzestałam na przeczytaniu jego rzeczowego komentarza do tej ksiązki w ostatniej Rzeczpospolitej (19-20 luty 2011). Pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze.
1) Nie trzeba badań naukowych, wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, aby stwierdzić, że sporne zdjęcie nie może przedstawiać nikogo złapanego na gorącym uczynku. Z prawdopodobieństwem bliskim 100% przedstawia ono grupę osób skierowanych do porządkowania jakiegoś terenu, na przykład cmentarzyska, być może pod przymusem, ale nie na tyle silnym, żeby ludzie byli przestraszeni.
W dzieciństwie mieszkałam na rogu ulicy Odyńca i Czeczota w Warszawie. Naprzeciwko naszych okien była powojenna ruina. Pewnego dnia porządkowała ten teren ekipa ludzi pod nadzorem. Znaleźli jakąś czaszkę, coś chowali po kieszeniach, chyba jakieś pierścionki. Czy byłoby lepiej gdyby zostawili znaleziska w ziemi, na której wkrótce powstała prominencka willa? A może powinni oddać je do KC, dla pani ministrowej, która nosiłaby je w imieniu ludu pracującego miast i wsi?
2) Obdzieranie zwłok zawsze było zajęciem ludzi niskiego stanu. Na pobojowiskach zajmowały się tym procederem ciury obozowe. Przywilejem rycerza było po zabiciu przeciwnika zdarcie mu zbroi, czy zabranie rasowego konia i nikogo to nie gorszyło. Podobnie większość ludzi zachwyca się lwem zabijającym z majestatem swoją ofiarę, natomiast z odrazą odnosi się do hien, którym lew zostawia resztki padła, nie mówiąc już o następnym ogniwie łańcucha pokarmowego- robakach. Przyznam jednak, że po doświadczeniach dwóch systemów totalitarnych XX wieku, wolę chyba hieny i robaki od lwów. Wolę tych, którzy zbierali kosztowności po ludziach, którym już nic nie mogło pomóc, od tych, którzy tych ludzi skazali na zagładę.
3) Jak już kiedyś pisałam, pomagałam przez pewien czas choremu, samotnemu sąsiadowi. Pierwsze pytanie każdego lekarza pogotowia, a nawet kurator sądowej nieodmiennie brzmiało: „Kto dziedziczy po tym panu i czy jego mieszkanie jest wykupione?” Nie będąc w stanie ustalić, dlaczego stan zdrowia pacjenta interesował ich zdecydowanie mniej niż jego stan posiadania, podejrzewałam ich o mentalność hien. Wolę jednak mieć do czynienia z takimi ludźmi ( ostatecznie mu pomagali) niż z lekarzami i sanitariuszami z Łodzi, którzy okrutnie mordowali pacjentów dla kilkuset złotych prowizji z zakładu pogrzebowego.
4) Badając przekrój społeczny sądzonej przez sądy niemieckie 73 osobowej grupy profesor Jan Grabowski stwierdził, że w społeczeństwie polskim wśród szmalcowników byli urzędnicy, artyści a nawet hrabiowie. To taki sam poziom naukowej dokładności jak twierdzenie, że jeżeli wsadzimy jedna nogę do wody z lodem, a drugą do wrzątku zapewnimy przyrodzeniu średnią temperaturę 50 stopni Celsjusza. A swoją drogą paradoks, że złodziei sądzili mordercy, a polscy uczeni idą w ich ślady.
5) Osobnym problemem są świadectwa uczestników tych wydarzeń, (których jest już bardzo mało) i ich dzieci. Kilka lat temu w ośrodku wczasowym na Mazurach słuchałyśmy z córką wynurzeń pewnego pana inżyniera, szczycącego się ujawnieniem mediom, że jego ojciec, akowiec zamordował Żydówkę. Jeszcze bardziej imponowało mu, że na tym tle przeszedł na ty z samą Anną Bikont, a może nawet ( nie pamiętam) również i z Joanną Arnold. (Nie dziwię się, że panie obwoziły go po spotkaniach autorskich jako żywą skamieniałość.) Goście zgromadzeni przy świątecznym stole długo cierpieli w milczeniu, lecz wreszcie zaczęli przyciskać go do muru. „Dlaczego ojciec w ogóle strzelił do kobiety?” -padło pytanie. „Bo była szefową grupy młodzieżowych aktywistów, którzy chcieli oddać go w ręce NKWD”. „ Zapewne ojciec strzelał w samoobronie, a czy aktywiści byli uzbrojeni?”- zapytała moja córka. „ No tak, ale te Żydki wcale nie umiały obchodzić się z bronią”- odparł uroczo pan inżynier. Po tej antysemickiej wypowiedzi został wdeptany w ziemię przez wczasowiczów i opuścił jadalnię.
6) Piotr Gontarczyk pisze, że jest zasadniczo przeciwny wypowiadaniu się w imieniu milionowych zbiorowości. Ja jestem przede wszystkim przeciwna biciu się w pierś w cudzym imieniu. Mój ojciec był więźniem karnej kompanii w Oświęcimiu. Po słynnym orędziu biskupów polskich ( przebaczamy i prosimy o przebaczenie) powiedział: „Wolałbym, żeby nie przebaczano w moim imieniu, a sam nie mam, za co prosić o przebaczenie. Zobaczycie, że będziemy jeszcze prosić Murzynów o przebaczenie za niewolnictwo w Stanach.”
I niewiele się pomylił.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3457