Zapewne spostrzegliście, że w scenografii wszystkich eventów Platformy dominuje niezmiennie kolor niebieski.
Potencjalnemu wyborcy ma się to kojarzyć z lazurowym niebem, które jak wiadomo można oglądać tylko w dni pogodne i słoneczne – czytaj: „Platforma! Należeć do niej, z nią działać, z nią marzyć, z nią w planach nieulękłych, z nią w trosce bezsennej, to najpiękniejsze, co może się zdarzyć…”.
W myśl tej niebiańskiej wizji, odkąd przejęła ster państwa po Donaldzie Tusku, nasza pani Premier pokazuje się przed kamerami wyłącznie w chabrowych garsonkach – czytaj: „Obywatelu! Jestem błękitnym aniołem. Zaufaj mi, a twoja przyszłość będzie idylliczna i świetlista”.
I wszystko byłoby cacy, tylko ja się wychowałem na Marlenie Dietrich i tak sobie myślę, że nie byłoby takie głupie, gdyby przez wzgląd na powagę urzędu, pani Premier uskromniła ociupinkę dekolt i podłużyła spódniczkę. No i te czarne rajstopki do garsonki w kolorze blue. Sorry, ale przypomniała mi się sukienka żony Leszka Millera na spotkaniu z Janem Pawłem II. Tylko się pochlastać!
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Zastanawiałem się, czy napisać tę notkę, lecz decyzję podjąłem po tym, jak któryś z rzędu celebryta piał z zachwytu w telewizji, że nareszcie premierem jest szykowna dama posiadająca wszystkie przymioty męża stanu.
Ja osobiście nie mam nic przeciwko wyglądowi i poziomowi pani premier Kopacz, gdyż podobnych jej kobiet są w Polsce miliony i należy je tak szanować, jak wszystkie kobiety.
Sęk jednak w tym, że jeśli wybiera się kogoś premierem dużego europejskiego państwa, to ten ktoś powinien być osobowością niezwykłą, tak pod względem intelektualnym, jak i wizerunkowym.
A pani Kopacz nie potrafi wypowiedzieć bez kartki dwóch zdań złożonych bez zgubienia wątku.
Na domiar złego źle mówi po polsku, i powiedzmy to otwarcie nie ma kindersztuby i charyzmy. To oczywiście nie jej wina, ale premier musi takie cechy posiadać.
Skoro tego nie widzą ci, którzy ją na to stanowisko wybrali, to znaczy, że nie czują, iż popełnili błąd. A to już nie jest do śmiechu bynajmniej, bo wychodzi na to, że Polską rządzą ludzie, którzy sprawią, że świat znów zaczie Polskę postrzegać jako kraj prowincjonalny i zaściankowy. I stąd właśnie moja notka.
Post Post Scriptum
Pisząc te notkę wiedziałem, co mówię, bo największa miłość mojego życia była top-modelką w Modzie Polskiej, a ja, jak syn pułku, jeździłem z nimi na dziesiątki, jeśli nie setki pokazów i o modzie wiem, jeśli nie wszystko to prawie. A wtedy (lata 60/70) Moda Polska była szanowaną firmą, projektantem był Artysta ubioru Jurek Antkowiak, a pani Grabowska mogła konkurować z najlepszymi domami mody w Londynie, Paryżu i Nowym jorku.
Zacytuję Państwu teraz fragment z mojej powieści wspomnieniowej pt. Magia namiętności":
"Dojechali do Jabłonny, gdzie miał się odbyć pokaz dla zachodniej dyplomacji. Z dala wyłonił się piękny kompleks pałacowy, otoczony angielskim parkiem. Przez stylową bramę wjechali na przestronny dziedziniec, wypełniony drogimi limuzynami najprzedniejszych marek.
Dobrze, że mi nie przyszło do głowy przyjechać tu moim maluchem, pomyślał, oszołomiony widokiem stojących w kilku rzędach rollsrojsów, jaguarów i nieco mniej kosztownych mercedesów.
Gdy zajechali przed bramę, do samochodu podbiegł postawny jegomość w złocistej liberii.
– Państwo pozwolą, że odprowadzę samochód na parking – ponaglał uprzejmie, gdyż za nimi zdążył się już ustawić długi sznur limuzyn.
Kiedy wchodzili do holu, majordomus zapowiedział konsula argentyńskiego z małżonką, Bernarda, po czym spojrzał pytającym wzrokiem na Krzysztofa, któremu serce podeszło do gardła. To mój polski przyjaciel wyjaśnił Bernard. Na szczęście, majordomus przedstawiał już kolejną parę.
Zewsząd dały się słyszeć gorące pozdrowienia. Stało się jasne, że Bernard jest w tym towarzystwie znany i lubiany nie tylko, jako attache kulturalny Ambasady Belgijskiej, lecz również nad wyraz przystojny dżentelmen. Bernard bez ustanku się z kimś witał, a jego polski przyjaciel witał się z kluchą w gardle z przedstawianymi mu ambasadorami, konsulami, attaché kulturalnymi, attaché wojskowymi i sekretarzami ambasad ze wszystkich kontynentów.
Gości poproszono do sali balowej.
Całe szczęście, że zabrałem z Krakowa garnitur kupiony spod lady na obronę pracy magisterskiej, odetchnął z ulgą, obserwując przybyłych notabli w smokingach, w towarzystwie małżonek strojnych w wieczorowe suknie.
– Czy mogę zerknąć na zaproszenia? – zapytał jakiś miły, młody człowiek.
Po sprawdzeniu zaproszenia Bernarda, skłonił się szarmancko:
– Bardzo proszę za mną! Zaprowadzę państwa na miejsce – mówił wyraźnie przejęty. – Przepraszam! Przepraszam! – przepychał się dyskretnie w kierunku wybiegu.
Jak się okazało, czekały już na nich miejsca w pierwszym rzędzie.
Wiało wielkim światem.
Sącząca się dyskretnie muzyka mieszała się z gwarem podnieconych ludzi.
W okrągłej, barokowej sali zadawały szyku osiemnastowieczne portrety, strojne ornamenty, kwieciste rozety, wzorzyste arabeski i przebogato zdobione sztukaterie.
Pośrodku ustawiono podest dla modelek, w oszałamiającej scenografii.
Krzysztof, jak już trochę ochłonął, rozmyślał:
Trzeba przyznać, że komuniści potrafią dbać o wizerunek. W kraju piszczy bieda, naród się buntuje, robotnicy na granicy strajku, a tu – wielki świat, niczym nie ustępujący słynnym domom mody Paryża, Londynu, Mediolanu i Nowego Jorku. W ludowej ojczyźnie na nic nie wystarcza, a tutaj impreza, jakiej by się nie powstydzili nawet najsłynniejsi kreatorzy mody. Gierek wie, co robi, promując na salonach urodę nadwiślańskich dziewcząt. Bo po takim występie, wszyscy przez chwilę zapomną, jaka u nas bryndza, a Polska im się wyda mniej brudna, bogatsza i nie taka szara. Sprytne sukinsyny!
Raptem zgasło światło, rozbłysły tęczowe snopy reflektorów, gruchnęła muzyka i show się rozpoczął.
W pokazie brało udział osiem najbardziej wziętych dziewczyn w kraju, terminujących u takich ikon świata polskiej mody jak Jadwiga Grabowska i Grażyna Hase, która paroma ruchami piórka potrafiła z tkaniny wyczarować więcej niż niejeden maestro, a jeszcze do tego miała nadprzyrodzony talent wynajdywania rasowych modelek.
Dziewczyny biorące udział w wytwornym pokazie dobrano nie tylko podług ich urody. Każda z nich musiała być nie tylko pięknością, lecz jeszcze do tego miała prezentować odmienny charakter.
Ówczesne pokazy Mody Polskiej to nie były jakieś banalne prezentacje babskich fatałaszków, ale wyrafinowane rewe kobiecych osobowości, podkreślonych stosownie dobraną tkaniną, a wszystko „pod batutą” Jurka Antkowiaka. To były czarodziejskie spektakle magicznej mocy kobiecego stroju.
Pierwsze wyjście miała Marta, córka słynnego Jeremiego Przybory z Kabaretu Starszych Panów – równie piękna, co wyniosła brunetka o urodzie chłodnej, acz promieniującej porażającą dystynkcją. Gdy Marta wychodziła na wybieg, ludzie przestawali oddychać.
Tak było i tym razem.
Kiedy się ukazała w jedwabnej, prostej sukni w barwach jesiennego złota, sala dosłownie zamarła, a oklaski gruchnęły dopiero, jak kończyła wyjście.
Po niej wychodziła, cała w ciepłych beżach, słynna Elka Grabacz – pełnokrwista blondynka, która była uosobieniem damskiej dyplomacji. Dlatego podobała się głównie paniom, albowiem ta urodzona modelka potrafiła tak chodzić, że się z nią mogła utożsamić w zasadzie każda kobieta.
Trzecie wyjście przypadało Ewie.
Kiedy wyszła na wybieg w blasku reflektorów, po sali przeleciał pomruk fascynacji. Tym razem reagowali panowie. Ewa była, bowiem uosobieniem seksu. A kiedy w tabaczkowym mini, kroczyła na swych czaplich nogach, kołysząc zmysłowo wąskimi biodrami, Krzysztof spojrzał na Bernarda, który zacisnąwszy dłonie, aż mu pobielały kostki, wpatrywał się w Ewę z uwielbieniem.
Belg był zaszokowany. Pamiętał ją bowiem jako szarą petentkę swojej ambasady. Nie wiedział, że tajemnica sukcesu prawdziwej modelki polega na tym, że jej na co dzień nie widać, a dopiero po wyjściu na wybieg, w pełnym makijażu i stosownym stroju, z surowego brylantu przemienia się w diament o amsterdamskim szlifie.
– She is simply wonderful! – szepnął Bernard.
– Przesadzasz – odparł z udawaną skromnością Krzysztof, czując rozpierającą go dumę, że jego narzeczona robi takie wrażenie na tych wszystkich "władców świata".
Po Ewie wychodziły jeszcze: zawadiacka Kalina, kapryśna Karin, filuterna Ewka i wyzywająco zgrabna Iza. Wszystkie jednakowo piękne, choć kompletnie różne.
Pokaz olśnił gości, albowiem pani Grabowska zaprezentowała iście czarowną kolekcję jesiennych kreacji, w większości szytych ręcznie ze szlachetnych jedwabi, w odcieniach ciepłego złota i jasnego beżu.
Kiedy nadszedł finał, zebrani na sali dyplomaci, warszawscy notable i baronowie świata finansjery rzęsistymi brawami na stojąco, trzy razy wywoływali na podest dziewczęta, a także kreatorów urzekającego pokazu.
Potem gości poproszono do sali mauretańskiej na bankiet, gdzie suto zastawione stoły uginały się od półmisków pełnych homarów, ostryg, krewetek, kawioru, najprzedniejszych wędlin, sałat i sałatek, nie mówiąc o wyszukanych deserach, najszlachetniejszych trunkach i koszach pełnych egzotycznych owoców. Wszystko na stylowej porcelanie, podane według dworskiej etykiety, w okresie, kiedy w polskich sklepach straszyły puste półki.
– Coś panu podać – zspytał Krzysztofa kelner w białym fraku.
– Poproszę o szklaneczkę whisky z coca-colą.
– Życzy pan sobie z lodem?
– Tak, dużo lodu.
– Może coś jednak zjemy – zaproponował Bernard.
– Nie, dziękuję bardzo – odparł Krzysztof.
– Hej! Hej! Hallo! – rozległo się raptem wołanie modelek, które już zdążyły się przebrać i prowadzone przez Ewę przeciskały się ku nim.
– Hallo! – rozpromienił się Bernard.
– Cześć Krzysiu, Jak miło cię widzieć w stolicy – krzyczały jedna przez drugą do Krzysztofa, który je znał jak własne siostry, bo z nimi jeździł na setki pokazów.
Z opowiadań Ewy dziewczyny świetnie znały romans Ewy z Krzysztofem na „Batorym”. I choć nie były w stanie zrozumieć, że ich koleżanka poświęca karierę w modzie dla jakiegoś gołego studenta z Krakowa, to jednak jej zazdrościły. Bowiem intuicyjnie czuły, że Ewa dostała od losu to coś, czego im się nigdy nie udało przeżyć.
– Do śmierci nie zapomnimy – przekrzykiwały się dziewczyny – jak w tym twoim maleńkim mieszkaniu tańczyłeś z Kaliną na parapecie, bo tyle ludzi się zeszło! Pamiętasz? W radio leciała ta piosenka Skaldów „Gęsi już wszystkie po wyroku”, czy jak ona się tam nazywa! – wspominały dziewczyny, nie zwracając uwagi na Bernarda. – A ten twój śmieszny kolega, chyba Jasiu, podgrywał nam na gitarze piosenki Presleya, no i ta ciepła wódeczka, bo zabrakło lodu, pamiętasz?
– Może panie coś zjedzą – zachęcał Bernard, usiłując zwrócić uwagę na siebie.
– Bardzo dziękujemy, – odmówiły dziewczyny, przyzwyczajone do takich wystawnych bankietów, odbywanych po każdym pokazie w różnych częściach świata, jako że Moda Polska była naszą wizytówką.
Otoczonego modelkami studenta z Krakowa opadła cała chmara dyplomatów, przybyłych na pokaz solo, bądź tych, którym się udało na chwilę oderwać od swoich partnerek. Wszyscy się przedstawiali, wciskając mu wizytówki. Posypały się zaproszenia na rozmaite cocktaile, kolacje i bankiety w coraz to innych ambasadach. Zorientował się, że znajomość tych przepięknych dziewczyn stanowi jego siłę, dzięki czemu stał się dla tych wszystkich dyplomatów równorzędnym partnerem.
Ich otaczał przepych, jego najpiękniejsze kobiety Warszawy...", koniec cytatu.
Patrz także:
Wyśpijcie się dobrze rodacy!
http://salonowcy.salon24…;
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 9224
--------------------------
Jest Pani często komentatorem mojego blogu, więc zapewne Pani wie, że jestem bardzo przekorny. A skojarzenie z Marleną Dietrich pochodzi stąd, że media prorządowe często publikują zdjęcia pokazujące panią premier w sposób nie odpowiadający prawdzie. Dobry fotograf może wiele zdziałać w tej materii. Kontrprzykładem mogą być setki ohydnych fotek, jakie robiono braciom Kaczyńskim. Więc tę notkę napisałem dla równowagi.
Serdecznie pozdrawiam.
-----------------
Nie tyle złośliwy, co przekorny. Pamięta Pan jakie obrzydliwe fotki robiono Kaczyńskim?
Serdeczności.
--------------------------
Dziękuję. Ale jak widać z komentarzy nie wszyscy potrafili dostrzec to, co my dostrzegamy.
Serdecznie pozdrawiam.
Ale rozmawiamy o dobrym wychowaniu.
Nie wypada "zauważać" że jakaś pani ma krzywe, brzydkie nogi +
nie wypada nadto eksponować brzydkich, krzywych nóg.
Dla osób dobrze wychowanych, to w ogóle nie jest temat do rozmów w szerszym gronie +
dla osób dobrze wychowanych, to nie jest odpowiedni strój na oficjalne premierowe wystąpienie.
Ale każdy o tym wie, a kto nie wie, to pewnie nigdy się nie dowie, gdyż brak mu kindersztuby.
W wolnej chwili zapraszam do odsłuchania mojego felietonu pt. "Politycy i blogerzy" nagranego przez Niepoprawne Radio:
http://www.youtube.com/w…
"i to jest to Szanowny Panie Krzysztofie, nie da się zastąpić tzw kindersztuby..."
---------------------
No właśnie. Ja osobiście nie mam nic przeciwko wyglądowi pani premier Kopacz. Podobnych jej kobiet są w Polsce miliony.
Sęk jednak w tym, że jeśli wybiera się kogoś premierem dużego europejskiego państwa, to ten ktoś powinien być osobowością niezwykłą, tak pod względem intelektualnym, jak i wizerunkowym.
A pani Kopacz nie potrafi wypowiedzieć bez kartki dwóch zdań złożonych bez zgubienia wątku.
Na domiar złego nie ma kindersztuby i charyzmy. To oczywiście nie jej wina, ale premier musi takie cechy posiadać.
Skoro tego nie widzą ci, którzy ją na to stanowisko wybrali, to znaczy, że też kindersztuby nie mają. A to już nie jest do śmiechu bynajmniej, bo wychodzi na to, że Polską rządzą ludzie, którzy sprawią, że świat znów zaczie Polskę postrzegać jako kraj prowincjonalny i zaściankowy. I stąd właśnie moja notka.
Serdecznie pozdrawiam.
1. Zabawne, bo tworzy Pan katalog "kiepskiego blogera", pod który Pan sam podpada - albo autoironia, albo Pańska ulubiona prowokacja.
2. Apologizuje Pan zabieg "prowokacja blogerska" - co mnie nie przekonuje, gdyż jak Panu kadzą, to nie jest to tekst prowokacyjny, a jak krytykują - to nie poznali się (nekumate biedaki) na Pańskiej "prowokacji blogerskiej zmuszającej do myślenia".
3. Sugeruje pan współpracę blogerów z politykami - proszę się pochwalić, z kim Pan współpracuje?
pozdrawiam
Niewtajemniczonym muszę zdradzić, że autorem tego donosu jest jawny współpracownik krakowskiego salonu wpływu, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, a zarazem laureat najbardziej „prestiżowego” wyróżnienia nazywanego „polskim noblem naukowym (dwieście tysięcy złotych na rękę).
Stali czytelnicy mojego blogu wiedzą, że ten maniak mniej więcej od dwóch lat czatuje na moim blogu w cyklu całodobowym, o czym świadczą godziny dodawanych przez niego komentarzy.
No cóż, jak widać zawistny profesor nie wybaczy mi nigdy zażyłej znajomości z pięknymi kobietami, które na niego nie spojrzały by nawet (nie mówię dlaczego, bo nie lubię się włóczyć po sądach).
Słowem taka jakość politycznego dyskursu w III RP, jaki poziom obecnych „elit”
A o tym jak było naprawdę, możecie Państwo przeczytać w mojej książce pt. „Magia namiętności” wydanej przez Wydawnictwo ARCANA – (polecam tez lekturę czytelników) – patrz:
http://www.portal.arcana…
a także
http://www.portal.arcana…
Pozdrawiam serdecznie wszystkich Gości mojego blogu z wyjątkiem jednego, oczywiście.
Witam Panią i ogromnie się cieszę, że mam przyjemność znów Panią gościć na moim blogu po dłuższej przerwie.
A co do dyżurnego komentatora to trzeba sprawiedliwie przyznać, że ma chłopina zdrowie mimo słusznego wieku. Bo wystarczy prześledzić godziny dodawania przez niego komentarzy do moich notek, żeby się przekonać, iż rzeczony czatuje na moim blogu w cyklu całodobowym.
No cóż, jakie "elity", taki poziom debaty społecznej w III RP.
Pozdrawiam Panią jak zawsze serdecznie.
Mam nadzieję, że Internauci znajdą właściwe określenie na działalność, którą Pan uprawia. Zdemaskował Pana już Gontarczyk i co? Jeszcze Panu mało?
A moja książka tak Pana rozjuszyła li tylko dlatego, że prezeska krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich powiedziała o niej publicznie, że "to książka głęboko patriotyczna i hołdująca polskim wartościom narodowym". To Pana tak ubodło. Bo Pan nienawidzi wszystkiego, co... resztę niech sobie Internauci sami dopowiedzą.
A może to totalna kompromitacja Pańskiego uniwersyteckiego krajana, którego nawet Palikot wyrzucił z partii tak Pana rozjuszyła? Pan zdaje się nie rozumieć, że czasy nietykalnych świętych krów już się skończyły. Że są granice bezkarności.
I jeszcze słowo do Internautów, którzy mi piszą, że mają już dość tej przepychanki między mną i panem profesorem JW. Zwróćcie proszę Państwo uwagę, że to prof JW mnie molestuje na blogu uprawiając stalking, a nie odwrotnie. To on zawsze pierwszy atakuje, obraża, prowokuje i na blogu mi paskudzi.
Na szczęście Internauci już dawno go rozgryźli - czytaj: http://rk1.salon24.pl/50….
Naprawdę warto przeczytać bo to tekst błyskotliwy, dowcipny i demaskujący rzeczywiste zamiary niejakiego JW.