Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Coś za coś, albo lepiej, czy Polacy są szczęśliwi?

Krzysztof Pasierbiewicz, 14.03.2013
Do Polski przyszedł kryzys, rośnie bezrobocie, zaczęły się masowe zwolnienia i raptem Polacy, którzy po roku 1986 zachłysnęli się kapitalizmem zaczynają na ten system narzekać deklarując coraz częściej gorzkie rozczarowanie. Dzisiaj „Solidarność” ogłosiła strajk generalny na Śląsku.

W mediach rozgorzała więc dyskusja dlaczego tak się dzieje? Co jest tego przyczyną?

Więc pozwólcie Państwo, że spróbuję ten problem wytłumaczyć cytując fragment jednej z moich książek - opartej na autentycznych wydarzeniach z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.

Miejsce akacji:   Warszawa
Czas akcji:          Rok 1972
Ewa                      Młoda Warszawianka
Krzysztof              Chłopak Ewy z Krakowa
Bernard               Attache Kulturalny ówczesnej Ambasady Belgijskiej w Warszawie (przyjaciel Krzysztofa)

Oto fragment książki, cytuję:

„Krzysztof czekał na Bernarda pod „Bazyliszkiem” na rynku warszawskiej Starówki. Mieli razem pojechać na pokaz zorganizowany przez Modę Polską dla zachodniej dyplomacji.
O umówionej godzinie pod restaurację podjechał najnowszy model bentleya na konsularnych numerach. Samochód opadła chmara cmokających z zachwytu wyrostków i przygodnych gapiów.
Choć Krzysztof nie był snobem, poczuł rozpierającą go dumę. Z auta wysiadł uśmiechnięty Bernard, ubrany w nieskazitelnie skrojony smoking. Energicznym ruchem otwarł drzwi od strony pasażera i powiedział radośnie:
– Zapraszam, Chris! Musimy się pośpieszyć, bo jeszcze zabierzemy po drodze konsula Argentyny z małżonką.
– Dzięki – wydukał Krzysztof, wsiadając do limuzyny.
Uderzył go miły chłód klimatyzacji i zapach luksusowego wozu, jakże inny od słodkawego smrodku naszych polskich fiatów. Poczuł się przez moment wolny od gnębiących go problemów.
Zapadł się w skórzanym fotelu spoglądając przez przyciemnioną szybę na umęczone miasto.
Za oknem migały brudne, odrapane domy, pozamykane na kłódkę sklepy i ciemne ulice, którymi, jak duchy przemykali się szaro odziani ludzie.
Zauważył, że jadące przed nimi samochody ustępują im drogi, a nawet milicjant kierujący ruchem, na widok konsularnych numerów wstrzymał inne wozy, przepuszczając ich przodem.
Wjechali w elegancką dzielnicę. Bernard zatrzymał samochód przed jakąś okazałą willą. Dyskretnie zatrąbił i po chwili, w drzwiach ukazała się szykowna para.
– To konsul argentyński z małżonką – objaśniał Bernard.
– Hallo, Bernard! Jak miło cię znów widzieć! – uśmiechała się z daleka pani konsulowa.
Bernard wyszedł im naprzeciw i po wymienieniu uścisków przedstawił Krzysztofa:
–To Christopher, mój polski przyjaciel.
– Oh! Jest pan Polakiem? – spytała, nie kryjąc zdziwienia pani konsulowa.
– Jego dziewczyna jest znaną modelką i tak się szczęśliwie złożyło, iż dzisiejszego wieczoru przed nami wystąpi.
– Oh! Naprawdę?! – zdumiała się jeszcze bardziej konsulowa.

Dojechali do Jabłonny. Z dala wyłaniał się piękny kompleks pałacowy, otoczony angielskim parkiem. Wjechali na przestronny dziedziniec, wypełniony drogimi limuzynami najprzedniejszych marek.
Dobrze, że mi nie przyszło do głowy przyjechać tu moim garbusem!, pomyślał, oszołomiony widokiem stojących w kilku rzędach kosztownych wozów.
Kiedy wchodzili do holu, majordomus zapowiedział konsula argentyńskiego z małżonką, Bernarda, po czym spojrzał pytającym wzrokiem na Krzysztofa, któremu serce podeszło do gardła. Na szczęście, majordomus przedstawiał już kolejną parę.
Zewsząd dały się słyszeć gorące pozdrowienia. Stało się jasne, że Bernard jest w tym towarzystwie znany i lubiany. Bez ustanku się z kimś witał przedstawiając Krzysztofa ambasadorom, konsulom, attaché kulturalnym, attaché wojskowymi i sekretarzom ambasad ze wszystkich kontynentów.
Gości poproszono do sali balowej.
Całe szczęście, że zabrałem z Krakowa garnitur odetchnął z ulgą, obserwując przybyłych notabli w smokingach, w towarzystwie małżonek strojnych w wieczorowe suknie.
– Czy mogę zerknąć na zaproszenia? – zapytał jakiś miły, młody człowiek.
Po sprawdzeniu, kto zacz, skłonił się szarmancko:
– Bardzo proszę za mną! Zaprowadzę państwa na miejsce – mówił wyraźnie przejęty. 
Jak się okazało, czekały już na nich miejsca w pierwszym rzędzie przy wybiegu.
Wiało wielkim światem.
Sącząca się dyskretnie muzyka mieszała się z gwarem podnieconych ludzi.
Okrągłej, barokowej sali przydawały dostojeństwa osiemnastowieczne portrety, strojne ornamenty, kwieciste rozety, wzorzyste arabeski i przebogato zdobione sztukaterie.
Pośrodku ustawiono podest dla modelek, w oszałamiającej scenografii.
Olśniony rozmyślał:
Trzeba przyznać, że komuniści potrafią dbać o wizerunek. W kraju piszczy bieda, kolejki i puste sklepy, naród się buntuje, robotnicy na granicy strajku, a tu – wielki świat, niczym nie ustępujący słynnym domom mody Paryża, Londynu, Mediolanu i Nowego Jorku. W ludowej ojczyźnie ludziom na nic nie wystarcza, a tutaj impreza, jakiej by się nie powstydzili nawet najsłynniejsi kreatorzy mody. Gierek wie, co robi, promując na salonach urodę nadwiślańskich dziewcząt. Bo po takim występie, wszyscy przez chwilę zapomną, jaka u nas bryndza, a Polska im się wyda mniej brudna, bogatsza i nie taka szara. Sprytne sukinsyny!
Raptem zgasło światło, rozbłysły tęczowe snopy reflektorów, rozbrzmiała muzyka i show się rozpoczął.
W pokazie brało udział osiem najbardziej wziętych dziewczyn w kraju, terminujących u takich ikon świata polskiej mody jak Jadwiga Grabowska i Grażyna Hase, która paroma ruchami piórka potrafiła z tkaniny wyczarować więcej niż niejeden maestro, a jeszcze do tego miała nadprzyrodzony talent wynajdywania rasowych modelek.
Dziewczyny dobrano nie tylko podług ich urody. Każda z nich musiała być nie tylko pięknością, lecz jeszcze do tego miała prezentować odmienny charakter.
Ówczesne pokazy Mody Polskiej to nie były jakieś banalne prezentacje babskich fatałaszków, ale wyrafinowane rewie kobiecych osobowości, podkreślonych stosownie dobraną szatą. To były, bez cienia przesady, czarodziejskie spektakle magicznej mocy kobiecego stroju.
Pierwsze wyjście miała Marta, córka Jeremiego Przybory z Kabaretu Starszych Panów – piękna i wyniosła brunetka o urodzie chłodnej, lecz zapierającej oddech.
Tak było i tym razem.
Kiedy się ukazała w jedwabnej sukni w barwach jesiennego złota, sala dosłownie zamarła, a oklaski gruchnęły dopiero, jak kończyła wyjście.
Po niej wychodziła, cała w ciepłych beżach, słynna Elka Grabacz – pełnokrwista blondynka, która była uosobieniem kobiecej dyplomacji, gdyż ta urodzona modelka potrafiła tak chodzić, że się z nią mogła utożsamić w zasadzie każda kobieta.
Trzecie wyjście przypadało Ewie.
Kiedy wyszła na wybieg w blasku reflektorów, na Sali dał się słyszeć pomruk fascynacji. Ewa była, bowiem uosobieniem seksu. A kiedy w tabaczkowym mini kroczyła na swych czaplich nogach kołysząc zmysłowo wąskimi biodrami Krzysztof zauważył, że Bernard zacisnąwszy dłonie, aż mu pobielały kostki wpatruje się w nią z nieskrywanym uwielbieniem.
Belg był zaszokowany. Pamiętał ją bowiem jako szarą petentkę swojej ambasady. Nie wiedział, że tajemnica sukcesu prawdziwej modelki polega na tym, że jej na co dzień nie widać, a dopiero po wyjściu na wybieg, w pełnym makijażu i stosownym stroju, przemienia się w diament o amsterdamskim szlifie.
– She is simply wonderful! – szepnął.
– Przesadzasz – odparł z udawaną obojętnością Krzysztof.
Po Ewie wychodziły jeszcze: zawadiacka Kalina, kapryśna Karin, filuterna Ewka i wyzywająco zgrabna Iza. Wszystkie jednakowo piękne, choć kompletnie różne.
Pokaz olśnił gości, albowiem pani Grabowska zaprezentowała iście czarowną kolekcję jesiennych kreacji, w większości szytych ręcznie ze szlachetnych jedwabi w odcieniach ciepłego złota i jasnego beżu. 
Kiedy nadszedł finał, zebrani na sali dyplomaci, warszawscy notable i baronowie świata finansjery rzęsistymi brawami na stojąco, trzy razy wywoływali na podest dziewczęta, a także kreatorów pokazu.
Potem gości poproszono do sali mauretańskiej na bankiet, gdzie suto zastawione stoły uginały się od półmisków pełnych homarów, ostryg, krewetek, kawioru, najprzedniejszych wędlin, sałat i sałatek, nie mówiąc o wyszukanych deserach, wyszukanych trunkach i koszach pełnych egzotycznych owoców. Wszystko podane według dworskiej etykiety, w okresie, kiedy polskie sklepy świeciły pustkami, a ludzie się cieszyli jak się im udało zdobyć ochłap podłego mięsa i rolkę toaletowego papieru.

– Hej! Hej! Hallo! – rozległo się wołanie modelek, które już zdążyły się przebrać.
– Hallo! – rozpromienił się Bernard.
– Cześć, Krzysiu! Jak miło cię widzieć w stolicy – krzyczały jedna przez drugą do niego.
– Nigdy nie zapomnimy – przekrzykiwały się dziewczyny – jak w tym twoim maleńkim krakowskim mieszkaniu tańczyłeś z Kaliną na parapecie, bo tyle ludzi się zeszło! Pamiętasz? W radio Skaldowie śpiewali „Gęsi już wszystkie po wyroku”– wspominały dziewczyny, nie zwracając uwagi na Bernarda.
– Może panie coś zjedzą – zachęcał dyplomata, usiłując zwrócić uwagę na siebie.
– Bardzo dziękujemy, – odmówiły dziewczyny, przyzwyczajone do takich bankietów odbywanych po każdym pokazie w różnych częściach świata, jako że Moda Polska była naszą wizytówką i komuniści nie żałowali pieniędzy na zagraniczne eskapady.
Otoczonego modelkami studenta z Krakowa opadła chmara zachodnich dyplomatów przybyłych na pokaz solo, bądź tych, którym się udało na chwilę oderwać od swoich małżonek. Wszyscy się przedstawiali, wciskając mu wizytówki. Posypały się zaproszenia na rozmaite cocktaile,  kolacje i bankiety. Zorientował się, że znajomość tych przepięknych dziewczyn stanowi jego siłę, dzięki czemu stał się dla tych wszystkich dyplomatów swoistym autorytetem.
Ich otaczał przepych i pieniądze, jego zaś beztroski styl i najpiękniejsze kobiety Warszawy.


Raptem, przyszło mu coś do głowy:
– Wiesz co Ewa?! Namów dziewczyny, by z nami pojechały, a ja zaproszę Bernarda z jego kolegami do ciebie na bankiet.
– Może i masz rację? – ożywiła się. – Pogadam z koleżankami!
Z wyjątkiem Marty, która miała zazdrosnego męża, dziewczyny zgodziły się chętnie, bo nie miały, co począć z miło rozpoczętym wieczorem.
– Wiesz, Bernard, jeśli macie ochotę, zapraszamy cię wraz z kolegami do Ewy na bankiet! – zaproponował Krzysztof.
– Great!!! – wykrzyknął zachwycony dyplomata.
Wyraźnie podekscytowany dopytywał:
– Co mamy ze sobą zabrać?
– No, przydałoby się trochę alkoholu, papierosy i jak najwięcej lodu, bo z pewnością zabraknie.
– No problem!!! – wykrzyknął Bernard. – Zahaczymy po drodze o hotel Victoria.
Bernard pobiegł do swoich kamratów z radosną nowiną.
Krzysztof z rozbawieniem obserwował ich reakcję. Młodsi dyplomaci, którzy byli na pokazie sami, aż podskakiwali z radości, a ci wyżsi rangą, przybyli na pokaz w towarzystwie małżonek, odmawiali, niezdanie skrywając zazdrość.

Tuż przed północą ruszyła w stronę Warszawy kawalkada samochodów. Przez uśpione miasto, pełne umęczonych ludzi, jechała gromada wesołych birbantów.
Każdy z dyplomatów rwał się, żeby czymś zaimponować, więc zakupione w Victorii drogie alkohole, kartony soków, coca-coli i amerykańskich papierosów mogłyby wystarczyć na dziesięć bankietów. W hotelu wykupiono również cały zapas lodu.
Na Jezuicką podjechał sznur eleganckich limuzyn, z których wysypał się rój rozochoconych dyplomatów.
W ciasnym mieszkaniu zebrał się spory tłumek. 
Alkohol szybko robił swoje i bankiet się rozkręcał z siłą huraganu.
Krzysztof kochał muzykę. Ze Stanów przywiózł najmodniejsze longplaye. Na wysłużonym „Bambino” wyczarowywał z bakelitowych płyt istne cuda. Dobierając z czuciem stosowne przeboje, otwierał serca, podgrzewał krew w żyłach, a jak było trzeba, przyprawiał o łezkę.
I raptem, ci sami faceci, którzy na pokazie byli nudni jak flaki z olejem, okazali się ludźmi zdolnymi do spontanicznej zabawy.
Przy rockowej muzyce, na kilkunastu metrach kwadratowych, w tropikalnej aurze przesyconej dymem z papierosów towarzystwo tańczyło jak na gangsterskich filmach z lat trzydziestych. I wszyscy byli szczęśliwi, choć nie było tlenu.
Zauroczony Bernard pokrzykiwał, co chwila:
- You are great Chris!!! My dear friend!!! I have never been to such wonderful party!!!
Krzysztof, jak trochę wypił, wpadał w rodzaj transu. Budziła się wtedy jego kresowa natura, jaką odziedziczył po pradziadku, który pod Drohobyczem przebalował ponoć kilkanaście wiosek.
A jak już miał trochę w czubie, z kresowym akcentem kojarzącym się gościom z egzotyką Wschodu, pokrzykiwał dziko:
– Dawaj! No, dawaj! Heja! Heja! Juppa! Juppa!
Jego dzikość udzieliła się balującym.
Zaczęły się spontaniczne tańce, podkręcane brzękiem tłuczonych kieliszków. 
W tym bułhakowskim pląsie Polacy odreagowywali szarość Peerelu, a zesłani na Wschód dyplomaci banicję w egzotycznym kraju.
– We love you Christopher!!! – wrzeszczeli rozhulani dyplomaci i bankiet trwał nadal.
O piątej nad ranem rozbawione towarzystwo wsiadało z radosnymi okrzykami do swoich limuzyn, a stójkowy milicjant udał że nie widzi i zniknął za rogiem.

Wieczorem zadzwonił Bernard z podziękowaniami za wspaniały bankiet. W rewanżu, zapraszał do siebie, na garden party.
Nie omieszkał napomknąć, że byłoby miło, jakby również wpadły koleżanki Ewy.
– Bernard zaprasza do siebie na imprezę! – krzyknął przez ramię Krzysztof.
– Świetnie! – ucieszyła się Ewa.
– On zaprasza również twoje koleżanki!
– Myślę, że się zgodzą, bo tego lata w mieście niewiele się dzieje! Powiedz, że przyjdziemy! – odkrzyknęła z kuchni.
Czując się warszawskim macho, Krzysztof oznajmił Bernardowi:
– Okej, dziękujemy za zaproszenie! Wpadniemy w komplecie! Znam adres, bo dałeś mi przecież swoją wizytówkę. Do zobaczenia u ciebie.

Dziewczyny zebrały się u Ewy, skąd po małym drinku dla kurażu, wyruszyli na party dwiema taksówkami.
Jak się okazało, Bernard wynajmował okazałą willę z ogromnym ogrodem.
– Całkiem niezła chatka! – chichotały modelki. – I popatrzcie tylko na te fury!
– Teraz pełna kultura, dziewczyny! – przywołał je do porządku Krzysztof.
W ogrodzie było już pełno gości. Słychać było podniecający szmer wielojęzycznych rozmów.
Widok nieznanego młodzieńca wkraczającego w asyście zjawiskowo pięknych dziewcząt sprawił, że raptownie zrobiło się cicho, aż dało się słyszeć popiskiwanie jaskółek.
Po chwili zebrani wznowili rozmowy, lecz nie było wątpliwości, że wszyscy mówią o nowo przybyłej grupie.
Bernard, z dumą przedstawił gości:
– Mój przyjaciel Christopher w towarzystwie warszawskich top-modelek!
Rozległy się ochy i achy.
Krzysztof nie bardzo wiedział, jak się znaleźć. Na szczęście, tłum ruszył w kierunku bufetu.
Kiedy się dokładniej przyjrzał, w świetle ogrodowych lampionów wyłowił wśród zebranych prawie wszystkich dyplomatów, którzy tydzień wcześniej bawili się wesoło u Ewy.
W tłumie gości uwijali się galowo ubrani kelnerzy wynajęci z najlepszych warszawskich hoteli. Kucharze w zawadiackich czapach obracali na rusztach prosięta, przewracali na grilu płaty polędwicy, szaszłyki, królewskie krewetki, pikantne kiełbaski, pilnując jednocześnie ogromnej patelni z dochodzącą paellą.
W rogach ogrodu rozstawiono bary, serwujące gościom najprzedniejsze alkohole.
Jednakże, mimo tej całej gali, wiało straszną nudą, a towarzystwo zajmowało się głównie wyrażaniem wzajemnych zachwytów nad samymi sobą. Zewsząd było słychać wyświechtane komplementy, wyrazy aplauzu i gratulacje.
Wprawny obserwator mógł jednak bez trudu zauważyć, że to wszystko było udawane. Słowem szpan nie do zniesienia.
Rzucało się też w oczy, że ci sami faceci, którzy na bankiecie u Ewy byli na frywolnym luzie, zatracając się w spontanicznych tańcach, tutaj byli dziwnie usztywnieni, śmiertelnie poważni i cały czas spięci.
Bernard stawał na głowie, by jakimś sposobem rozkręcić imprezę. Ciągle zmieniał muzykę, zachęcał do tańców. Niestety, zabawy nie było.
Koleżanki Ewy szybko się znudziły i jeszcze przed zmrokiem opuściły party.
Ponieważ Bernard nalegał, Krzysztof z Ewą zostali do końca.

Jak już goście się rozeszli, a służba kończyła porządki w ogrodzie, Bernard przyniósł Krzysztofowi drinka.
Długo ważył słowa, aż w końcu zapytał:
– Chris! Wytłumacz mi proszę! Dlaczego u Ewy, w tym ciasnym mieszkaniu, gdzie nie było nic do jedzenia i zabrakło szklanek, zabawa była tak wspaniała. A u mnie – westchnął. – Sam wiesz, jak tu było.
Po chwili namysłu Krzysztof odpowiedział:
– Bo to jest, mój drogi paradoks Europy lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Tu, za żelazną kurtyną, żyją zniewoleni ludzie, którzy zarabiając marnie, nie szanują pracy i pieniędzy. Ale dlatego my, choć żyjemy w niewoli, jesteśmy de facto szczęśliwsi niż wy, w waszym „lepszym” świecie na Zachodzie. Bo my, w przeciwieństwie do was, możemy sobie pozwolić na luksus bezkarnej beztroski ludzi szczęśliwych chwilą, nie bojących się jutra...”, koniec cytatu.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)

  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 4335
tagore

tagore

14.03.2013 21:33

nie mających wpływu na kształt jutra. tagore
Domyślny avatar

violana

14.03.2013 22:16

Dodane przez tagore w odpowiedzi na Raczej

no, dokładnie ! i w związku z tym cieszacych się chwilą obecną.
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

14.03.2013 22:57

Dodane przez violana w odpowiedzi na @tagore

No i co? Jak dotąd, tylko platformersi komentują!!!
Krzysztof Pasierbiewicz
Domyślny avatar

bolesław

15.03.2013 00:00

Pisze Pan: "Do Polski przyszedł kryzys, rośnie bezrobocie, zaczęły się masowe zwolnienia i raptem Polacy, którzy po roku 1986 zachłysnęli się kapitalizmem zaczynają na ten system narzekać deklarując coraz częściej gorzkie rozczarowanie...............W mediach rozgorzała więc dyskusja dlaczego tak się dzieje? Co jest tego przyczyną?" Słowa te pasują do dnia dzisiejszego.Polacy narzekają na kryzys, bezrobocie ....Co gorsze wiedzą jaka jest przyczyna. Oczywiście winien jest Kaczyński.Winien jest, że Tuskowi się nie udało,(tej fajtłapie udać się nie mogło) że wczoraj padał deszcz,że jutro nie będzie słońca, że na Euro nie zdobyliśmy medalu itd.Słyszałem też, że jest winien abdykacji Benedykta XVI.Lemingi twierdzą (niestety mam takich wśród znajomych) że gdyby rządził PiS to było by jeszcze gorzej.Słuchają mediów wiadomego nurtu i mózgi im zostały rozlasowane.Przykre to ale niestety prawdziwe. A wracając do wspaniałej pana powieści "MAGIA NAMIĘTNOŚCI" (kto nie czytał gorąco polecam)Bernard pyta Krzysztofa: "Chris! Wytłumacz mi proszę! Dlaczego u Ewy, w tym ciasnym mieszkaniu, gdzie nie było nic do jedzenia i zabrakło szklanek, zabawa była tak wspaniała. A u mnie – westchnął. – Sam wiesz, jak tu było." Zastanawiam się na tak postawione pytanie co dzisiaj odpowiedziałby Krzysztof (Pan). Wtedy nie baliśmy się jutra, a dziś...? Bardzo serdecznie pozdrawiam, bolesław
Domyślny avatar

Farmer zza

15.03.2013 00:39

Dodane przez bolesław w odpowiedzi na Szanowny Panie Krzysztofie!

"Wtedy nie balismy sie jutra" No wlasnie a dzis czy tez sie boja Rodacy w Polsce Pana Kaczynskiego ???? Pozdrawiam serdecznie.
Krzysztof Pasierbiewicz
Nazwa bloga:
Echo24
Zawód:
Emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta niezależny, autor, tenisista, narciarz, człowiek wolny
Miasto:
Kraków

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 593
Liczba wyświetleń: 12,555,502
Liczba komentarzy: 30,114

Ostatnie wpisy blogera

  • Niedorżnięta wataha
  • List otwarty do prof. Pawła Śpiewaka
  • A jednak miałem nosa pisząc, że mi nie po drodze z PiS-em

Moje ostatnie komentarze

  • Pamięta Pan jeszcze? - vide: https://raskolnikow2.fil… Serdeczności!
  • @Autor & @ALL   ---   W wolnej chwili zapraszam do lektury - vide: https://www.salon24.pl/u…
  • Jacy akademicy, takie uniwersytety - czytaj: https://www.salon24.pl/u…

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Nieznane oblicze Witolda Gadowskiego
  • Kraków olał post-komuszą subkulturę TVN-u
  • Pytanie prawicowego blogera do posłanki Scheuring-Wielgus

Ostatnio komentowane

  • Alina@Warszawa, Niestety owo PROSTACTWO (skupione wokół Tuska) wróciło do władzy. Że to niewyobrażalne "prostactwo" nie trzeba nikogo przekonywać - kto inny mógłby przyswoić i używać 8* w przestrzeni publicznej do…
  • Beskidzki Góral, Tego platfusa przejrzałem na wylot. Hedonista, wlazłby do doopy, każdemu za kilka kliknięć i marzy o zerżnięciu na boku głupiej dziewoi.
  • keram, Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma !!! Z uporem maniaka  część z nas nie potrafi się zadowolić tym czym dysponujemy , tym co mamy, lecz natychmiast przechodzi do natarcia. …

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności