Moja prosta historia jest o mnie, o moim nawróceniu. Lecz jest także hołdem, który składam ludziom prostym. Przyjrzyjmy się im. Jak się cieszą życiem. Jak żyją w harmonii z przyrodą. Jak prostotą serca służą bliźnim. Jak prostymi słowami i gestami wielbią Boga.
W czasach licealnych odszedłem od wiary wpojonej mi w dzieciństwie przez Rodziców, prostych galicyjskich chłopów, których gorąca, prostolinijna religijność nigdy chyba nie skażona zwątpieniem do dziś bywa przedmiotem mej zazdrości. Odszedłem – i jest to zapewne przypadek w tamtych latach typowy – zauroczony mocą tzw. nauki. Powierzchowność (dziś to wiem!) spojrzenia na jej dokonania nie pozwoliła dostrzec rys na, zdawałoby się, doskonałej mozaice krzyczącej wręcz logiką powiązań, oślepiającej prostotą (pozorną, jak miałem się później przekonać) tłumaczeń, miażdżącą potężnymi mackami racjonalizmu wątłą roślinkę mej wiary hodowaną na niepewnej glebie sentymentalizmu.
Mechanizm, który tu zadziałał odwiódł od wiary niejednego młodego człowieka, który, podobnie jak ja, pełen kompleksów trafił z zabitej deskami wsi w wartki nurt wielkomiejskiego życia. Poszukując swojej szansy, odnalazł ją w predyspozycjach intelektualnych. Jak miał więc nie wierzyć w moc rozumu, skoro dzięki niemu osiągnął sukces i zyskał akceptację środowiska?
O tym, że potęga rozumu, wszechmoc nauki są iluzją zaledwie, miałem się przekonać później. Wówczas, gdy traciłem wiarę, zabrakło ludzi, by tę prawdę przede mną odkryć. Za to mnóstwo było takich, którzy pieczołowicie umacniali kiełkujące we mnie przekonania pozytywistyczno-materialistyczne. Pojawiali się jako autorzy książek popularnonaukowych, które chłonąłem, jako lektorzy wiadomych instytucji, pielgrzymujący po internatach i szkołach apostołowie naukowego światopoglądu.
Odzyskałem wiarę w latach studenckich, gdzieś między sinymi od papierosowego dymu pokojami akademików, a małą salką duszpasterstwa akademickiego wypełnioną gorącogłową bracią studencką. Między salami wykładowymi, gdzie pełen skupienia uprawiałem mozolną wspinaczkę ku wyżynom ścisłej wiedzy a długimi alejami parku, gdzie na trwających nieraz do brzasku spacerach wykłócałem się z wierzącymi przyjaciółmi mocno nieraz zdegustowanymi mym racjonalistyczno-pozytywistycznym skrzywieniem.
Złożyłem broń gdy przekonałem się na własnej skórze, że rację miał Pascal twierdząc iż trochę wiedzy oddala od Boga; wiele wiedzy przybliża do Niego. A także że wiedza nie jest najważniejsza.
Więc co jest najważniejsze?
Żegnaj - odpowiedział lis. - A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
Zapamiętałem i ja.
Zapamiętaj i ty, bo to jedno z najgenialniejszych streszczeń tej prostej historii jaką jest Dobra Nowina.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4498
Natomiast w sensie metaforycznym owszem. Psychologowie mówią, że intuicja jest dla człowieka tak samo naturalna, jak instynkt dla zwierząt. Ale człowiek może decydować, czy podążyć za swoim rozumem, czy za intuicją (a może za ich kombinacją). Zdolności intuicyjne posiada każdy, jednak wskutek przesadnego korzystania tylko z rozumu, intuicja jest tłumiona zanika. Należy zatem przypomnieć i rozwinąć własne zdolności intuicyjne oraz duchową dojrzałość, aby ponownie móc odbierać intuicję świadomie.
Owa duchowa dojrzałość moim zdaniem powinna być zakorzeniona w sercu, którym "widzimy" więcej niż rozumem.
Amicis - jak najbardziej!
Pozdrawiam!