Pobożne życzenia - moje refleksje nad edukacją religijną

Jest to skrót artykułu opublikowanego gdzieś przed 10 laty "W drodze". Zamieszczam go tu ponieważ wydaje mi się, że zawarte tu spostrzeżenia nie straciły na aktualności.
 
Trafił do mnie zestaw postulatów spisanych przez katechetę podczas je­go rozmowy z matką dziecka V klasy Szkoły Podstawowej. Oto on:

Podręczniki powinien dać katecheta.
Nie powinno się nic pisać na religii.
Nie powinno być zeszytów ćwiczeń.
Nie powinno się wystawiać ocen.
Z dziećmi trzeba tylko śpiewać, malować, kolorować.
Nie można dzieciom zadawać nic do domu, bo mają inne lekcje.
Trzeba chodzić z dziećmi na wycieczki.
Katecheta powinien grać na gitarze, śpiewać - to by dopiero była religia a nie taka nuda!
Nie wolno stresować dziecka poprzez pytanie czy sprawdzanie zeszytów.
Dzieci muszą siedzieć cicho na innych lekcjach, a religia jest od tego, aby się wygadały, bo przecież jest niemożliwe być cicho przez tyle godzin.
Po co rok w rok nowy katechizm (chodzi o podręcznik religii), przecież powinien być jeden, od pierwszej do ósmej klasy.
Jak można na religii realizować jakiś program? Kto to wymyślił?

Karteczka z owymi postulatami pod znamiennym tytułem „Pobożne” ży­czenia krążyła pośród katechetów, wywołując reakcję zależną od tempe­ramentu odbiorcy, zawsze jednak jednoznaczną w swej wymowie: od uś­miechów politowania po wybuchy złości.
Tymczasem zestaw „pobożnych” życzeń podyktowanych katechecie, mimo swej pros­tackiej i infantylnej formy nie powinien być wyłącznie pretekstem do uśmiechów politowania i obnoszenia się z ubolewaniem: „zobaczcie z ja­kimi rodzicami przyszło nam pracować!”. Niewątpliwie stanowi on świa­dectwo o kondycji religijnej, intelektualnej i obyczajowej wcale licznej gru­py rodziców skażonych zachodnią modłą bezstresowego wychowania; sta­no­wi też jednak jakiś (może niezamierzenie, ale jednak) konstruktywny materiał do oceny kondycji nauki religii w szkołach.
Powrót religii do szkół miał swych zwolenników i przeciwników, a linia podziału wcale nie przebiegała wzdłuż granicy zwolennicy - wrogowie Koś­cioła. Duża część kapłanów i wiernych starszej daty uważała, że wraz z upad­­kiem komunizmu wszystko wróci do sytuacji sprzed wojny, że re­ligia w szkole to przecież powrót do tradycji polskiego etosu edukacyjnego (pamiętam zdumienie kapłana, który opowiadał mi, że dyrektorka szkoły przyjęła go w sposób „urzędowo chłodny”, gdy przyszedł załatwiać pierw­sze sprawy organizacyjne, tymczasem on oczekiwał entuzjazmu). Inni przy­po­minali, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Że Polacy przesiąkli już oświeceniowym myśleniem o państwie - nie za sprawą ko­mu­nizmu, lecz owego wieloletniego wzdychania za „eurorajem”. Jedni mó­wili, że religia w szkole to umocnienie mechanizmów ewangelizacji, że „opromieni” ona i ubogaci inne przedmioty nauczania, drudzy odpo­wiadali, że to zagrożenie dla niej samej, gdyż zostanie zredukowana do roli szeregowego przedmiotu w szkole, a nawet poniżej, bo przedmiotem bę­dzie nieobowiązkowym. Na to wszystko nałożył się brak programów i kadr umiejących te programy w nowej rzeczywistości realizować. Na domiar złego katecheci zostali chłodno przyjęci przez grono nauczycielskie, w któ­rym dominowała opcja „lewicowa” („komunizująca” i „europeizująca”) ja­ko konkurenci nie tylko do „rządu dusz” ale i skromnego portfela.
Obserwując całą tę sytuację niejako z zewnątrz, muszę rzec, że właśnie katechetów żal mi najbardziej. Lawirujący między młotem rozwydrzonej młodzieży mającej świadomość bezkarności (patrz niżej) a kowadłem ro­dziców pokroju autorki naszych postulatów, rzadko mogą liczyć na wspar­cie Proboszcza zainteresowanego utrzymaniem dobrych stosunków z dy­rek­cją i - cóż tu ukrywać - z wpływowymi wiernymi, których pociechy z za­ło­żenia zawsze mają rację (a wychowuje je ulica, bo „tatuś i mamusia muszą przecież robić pieniądze, żeby dziecku niczego nie brakowało”).
W wielu przypadkach dzieci zachowują się na lekcjach religii tak skan­dalicznie, że gdy słyszę skargi katechetów na ten temat, zapiera mi dech w piersiach; otrzymałem bowiem solidne galicyjskie wychowanie, w któ­rym Dekalog (w tym IV Przykazanie) był oczkiem w głowie. Czasem nie­liczna garstka prowodyrów potrafi tak rozwydrzyć klasę, że przeprowa­dzenie lekcji jest niepodobieństwem. Na kulturalne uwagi katechetów (do­minują tu ludzie z dużą kulturą osobistą, często obarczeni nieśmiałością i dużą wyrozumiałością) nie ma reakcji, a jeśli już są to w stylu: „zrób mi co, a pójdę do dyrektora” (niewtajemniczonym wyjaśniam, że obecnie „tykanie” nauczyciela nie zalicza się w poczet grzechów ciężkich). Nie na­leży się temu dziwić, skoro z rzadkich przypadków zastosowania kary cie­lesnej robi się awanturę na całe województwo a nauczyciel uznany za zwy­rodniałego sadystę z miejsca dostaje wilczy bilet. Wszystko to z lubością roz­grzebują mass-media i dzieciaki mają nie lada widowisko, którego mo­rał umacnia ich tylko w przekonaniu o własnej bezkarności. Problem ten dotyczy także innych nauczycieli, ale oni mają jakąś metodę dyscyplino­wania klasy: „sadzenie luf”, która w przypadku katechetów wobec nieobo­wiązkowości przedmiotu religii jest nieskuteczna - pomijam tu już aspekt moralny tej „metody”, oraz zgorszenie, jakiemu ulegają nasze pociechy („Masz dwóję z matematyki, bo byłeś niegrzeczny”. Dawniej za bycie niegrzecznym klęczało się na grochu a dwója była za brak wiedzy. Marna to szkoła, która nie rozróżnia tak elementarnych rzeczy).
Oczywiście, wszelkie informacje o nagannym zachowaniu dziecka są bar­dzo często przez rodziców przyjmowane z niedowierzaniem, nierzadko też z agresją. A nawet jeśli daje się temu wiarę, padają usprawiedliwienia, które nadają się raczej do kabaretu niż życia: „nie pękaj, Jasiu, ja w twoim wieku też taki byłem i zobacz że wyrosłem na ludzi” (wezwany na rozmowę ojciec do swego dziecka, w obecności katechetki). Albo: „Proszę pani, nasze dzieci są może hałaśliwe, ale za to bardzo inteligentne!” (głos na spotkaniu rodziców z katechetą).
Generalizowanie tego zjawiska krzywdziłoby wiele dzieci i ich ro­dziców. Rzecz w tym, że owa garstka „czarnych owieczek” potrafi na tyle skutecznie „namieszać”, że z lekcji religii nie skorzysta nikt. Dzieci są bar­dzo podatne na efekt „owczego pędu”. Zdarza się, że taka „owca” jest nie­o­becna i klasa odmienia się nie do poznania. Niestety, nauczyciele i kate­checi nie mają w dyspozycji żadnego skutecznego środka dyscyplinują­cego. Młodych szkolnych rozrabiaków tzw. prawa dziecka chronią równie skutecznie jak kryminalistów prawa człowieka.
Najbardziej przerażające jest jednak to, że nie zaznając znikąd wsparcia, katecheci okopali się na pozycjach obronnych i podejrzliwie (a nie­rzadko wrogo) reagują na wszelki krytyczne uwagi o przedmiocie religii, metodyce, sposobie jego prowadzenia itp. Na zarzut, że dzieciaki nie lubią chodzić na religię, bo lekcje są nudne odpowiadają więc, że taki jest program, który muszą realizować i trywializują problem („dziś dzieciaki to by chciały, żeby im tylko śpiewać i puszczać filmy”). Leczą swe frustracje wyłącznie poprzez użalanie się w swoim lub rodzinnym gronie, jakby odar­ci z wiary, że szersza próba reakcji na widziane zło może przynieść owoce. Gdy ich pytam: „macie kapłanów, proboszczów, biskupa”, odpowiadają: „oni dobrze wiedzą jak jest. Skoro nie reagują, to znaczy, że tak ma być”.
Postanowiłem się przekonać, czy rzeczywiście tak ma być. Czy jest moż­liwa szczera, publiczna dyskusja nad kondycją nauki religii w szkole? Czy można ją prowadzić na łamach katolickiego pisma, bo gdzież indziej ma­my kierować swe problemy?
Na zakończenie postaram się poszukać racji w... przedstawionych na wstępie „Pobożnych życzeniach”.
Gdy już przeszła mi ochota przełożenia autorki przez kolano, przeana­lizowałem je bardziej rzeczowo - właśnie w intencji znalezienia czegoś kon­struktywnego. Zauważyłem, że kobiecina w sposób nieudolny, może nawet całkiem dziecinny, usiłuje wyartykułować całkiem bliski mi pogląd: religia to przedmiot zupełnie wyjątkowy. Jest nieobowiązkowy i powinien przyciągać właśnie magnesem wolności. Taka jest istota wszelkiej religii: do wierzenia nie można przymusić (jedyny, bardzo przerażający przykład bu­do­wania odmiennej koncepcji znajdujemy w powieści Rok 1984 Orwella - na szczęście to social fiction). Jeśli religia będzie niekończącą się opo­wieścią o Miłości, Prawdzie, Dobroci - opowieścią przetykaną czytelnymi, trafiającymi do wyobraźni współczesnego dziecka ilustracjami (opowia­dania, przypowieści, zdarzenia z życia) i dyskusjami - dzieci będą garnąć się same. Jeśli natomiast ograniczyć się do sztywnych formułek, archa­icz­nego języka i dogmatycznych zwrotów - uznają to za jeszcze jeden przed­miot, którego istoty nie rozumieją, którym żyć nie będą - a bez tego ten właśnie przedmiot nie ma sensu.
Kwestia ocen. Mój pogląd na ten temat jest niezmienny od lat. Istnieje grupa przedmiotów związana z przyswajaniem wiedzy (matematyka, che­mia, biologia itd.) i przedmiotów mających na celu wychowanie (muzy­czne, plastyczne, fizyczne). Religia należy do tej drugiej grupy i na dobrą sprawę przedmiot powinien zwać się „wychowanie religijne”. Przedmioty te nie powinny podlegać ocenie, przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego słowa. Stawianie „jedynki” z wychowania muzycznego komuś, kto prze­żył spotkanie swego ucha ze słoniem, zmuszanie słabeuszy do rzutu piłką lekarską na „właściwy” jego wiekowi dystans - wszystkie takie prak­tyki napełniają mnie niesmakiem, prowadzą bowiem do pogłębiania stanu frustracji i wstydu za swe niezawinione ułomności. Oczywiście należałoby zachować jakiś system dyscyplinowania i mobilizowania uczniów, ale nie mechanistyczne oceny!
Wychowanie religijne to nie faszerowanie wiedzą (tę funkcję można z po­wodzeniem zastąpić religioznawstwem na poziomie gimnazjum). Wy­chowanie religijne ma w ostatecznym celu wykreowanie homo religiosus: człowieka, dla którego Rzeczywistość Boska jest tak samo realna jak ziem­ska - tylko taki model religijności ma szansę w zderzeniu ze światem „euro­wartości”. Za to wychowanie odpowiadają oczywiście rodzice - ale dob­rze wiemy, że często tego nie robią (jak można kreować homo religiosus, gdy samemu się nim nie jest?). Religia w szkole jest - a właściwie powinna być - szansą w takim przypadku. Jeśli tego robić nie będzie, to dzieci znajdujące w sobie silne pragnienie autentycznej wiary, pozbawione rodzicielskiego wsparcia trafią do sekt.
Nasza wiara jest piękna i wspaniała w swej prostocie. Gdy, serwując ją dziecku, przesączymy ją mnóstwem skomplikowanych formułek, regułek, zasad, praw - zniknie z oczu to, co w niej najważniejsze i najpiękniejsze. A potem się dziwimy, że nasze dzieci powtarzają słowa „Bóg jest Miłością” jak gdyby żuły gumę.
Być może, taką prawdę (ukrytą w gąszczu oczywistych idiotyzmów) chciała nam przekazać autorka postulatów? A jeśli nawet nie chciała - to czyż nie można jej tam znaleźć?

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

29-04-2013 [14:05] - NASZ_HENRY | Link:

Metafizyka i fizyka w szkole są jednakowo traktowane ;-)

Obrazek użytkownika tsole

29-04-2013 [14:17] - tsole | Link:

Moje rozważania oparłem na aktualnym stanie prawnym w kwestii nauczania religii, nie zajmując się jego zasadnością. Osobiście zrównanie statusu religii z innymi przedmiotami uważam za błąd a nawet świętokradztwo. Jak napisałem w szkicu, religia winna przynależeć do grupy przedmiotów o charakterze wychowawczym, nie edukacyjnym.

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

29-04-2013 [14:22] - NASZ_HENRY | Link:

przywrócić etat pedla ;-)

Obrazek użytkownika Teresa Bochwic

29-04-2013 [17:53] - Teresa Bochwic | Link:

Szybko poszedłby siedzieć za łamanie praw dziecka i ucznia.