Trochę zakotłowało się w sieci po moim ostatnim (trochę być może niefortunnym) wpisie o Australii. I naszej w niej (znaczy Polaków) obecności.
Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że ze względu na obfitość informacji i wrażeń miałem zamiar szerzej rozwinąć temat w następnych odcinkach mojego wspominkowego serialu-rzeki...
Ale – jak to mówią – dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Bijąc się więc piersi spieszę naprawić, co za pierwszym podejściem schrzaniłem czy niedomówiłem – i o trzeciej w nocy czasu polskiego siadam do klawiatury komputera...
Na wstępie dziękuję za zaproszenie Stowarzyszeniu „Nasza Polonia” z prezesem Adamem Gajkowskim na czele za podjęcie trudu akcji sadzenia katyńskich „Dębów Pamięci”. To dzięki ich społecznej zupełnie pracy 16 nowych dębów upamiętniających pomordowanych w Katyniu, Twerze czy Charkowie polskich oficerów wyrosło na dalekiej ziemi australijskiej.
Wzruszające uroczystości, jakie miały miejsce w Sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej w Marayong, w Sanktuarium ojców Paulinów w Penrose Park i w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Keysborough na zawsze pozostaną w mej pamięci. Zwłaszcza, że uczestniczyli w nich również nieliczni żyjący jeszcze krewni i znajomi ofiar tego sowieckiego ludobójstwa. Koncerty patriotyczno-religijne, w jakich wraz z żoną braliśmy udział przebiegały we wzruszającej atmosferze; widząc ze sceny płaczące kobiety i ocierających łzy mężczyzn czułem, jak słowa grzęzną mi w gardle. Nie przypuszczałem nawet, że tak daleko od ojczyzny słowa ballad „Katyń 1940”, „Patriotyzm” czy „Quo vadis, Polonia” mogą budzić aż takie emocje...
Polonia Australijska zaskoczyła nas jeszcze wielokrotnie. In plus, rzecz jasna. Nigdy bym nie sądził, że daleko od kraju (podróż samolotami zajęła nam w każdą stronę ponad 30 godzin!) – napotkamy tak wspaniałych ludzi, tak życzliwych i tak zaangażowanych w sprawy Polski rodaków! Polonusi z Niemiec czy Anglii, ba – nawet z Ameryki – mają znacznie bliżej do Ojczyzny. Odległość to główna wada położenia Australii. A jednak większość z napotkanych tu rodaków – w miarę możliwości organizuje co jakiś czas taki wyjazd, wręcz wyprawę do starego kraju, zabierając ze sobą dzieci, czasami już wnuki...
Pisałem wcześniej o konsekwentnej polityce asymilacyjnej prowadzonej przez rząd australijski; to normalne, że kraj składający się z samych emigrantów musi dążyć do wytworzenie spójnego, monolitycznego społeczeństwa. Pisałem też (co jest tylko częścią prawdy) o tendencji odchodzenia od języka polskiego w niektórych polskich rodzinach; byłem zdziwiony słysząc rodziców mówiących w domu po polsku i odpowiadające im po angielsku dzieci... Gorąco oponowałem, przekonując gospodarzy, że nawet przyszłe CV ich latorośli lepiej będzie wyglądać, gdy w sposób bezbolesny i naturalny opanują mowę przodków...
Jednak znakomita większość podejmujących nas Polaków zadbała o całkiem przyzwoitą znajomość języka polskiego swoich pociech, a rozczulające były zwłaszcza maluchy – drugie już pokolenie urodzone w Australii - mówiące z przekonaniem i swadą: „Kto ty jesteś? Polak mały...”...
Ogromna w tym zasługa rodziców, dziadków i nauczycieli weekendowych polskich szkół i kółek zainteresowań, działających przy Domach Polskich. Dzieci Joli i Leszka Kidoniów z Sydney – niegdyś same tańczące w zespole „Lajkonik” – dziś są już instruktorami i sponsorami w/w.
Syn Aldony i Darka Konopków tak zaangażował się w pracę społeczną, że mimo młodego wieku wszedł do Zarządu Klubu Polskiego w Ashfield.
Coraz bardziej modne i trendy staje się zdawanie matury w języku polskim. Dzięki za wręczony mi spontanicznie po ostatnim koncercie duetu „Zayazd” obraz Krysa Kosa, polskiego malarza z ugruntowaną na Antypodach pozycją...
Artystów identyfikujących się z Polską spotkaliśmy tu co niemiara; muzycy Andrzej Strzelecki czy Staszek Kazan, z którymi współpracowaliśmy podczas koncertów, znakomity „szopenista” Krzysztof Małek, świetny fotografik Tomasz Koprowski, wszechstronnie utalentowana (wokalnie-aktorsko-graficznie) Bogumiła Filip, czy filmowiec Marek Kamma, z którym zdobywaliśmy razem Górę Kościuszki... No i przesympatyczni górale z Adelaidy – - Krysia (poetka) i Staszek Kołodzieje, przygotowujący niezwykle ambitne, ciekawe literacko i muzyczne audycje radiowe... Wzruszyłem się szczerze słuchając przepięknych, tęsknych, emigracyjnych ballad o Polsce w wykonaniu Mietka Kosmalskiego, które narodzić się mogły tylko tu, na obczyźnie...
Wypada jeszcze wspomnieć o wykonujących gigantyczna pracę – całkiem społecznie – polonijnych radiowcach. Ewa Celejewka czy Beata Rumianek (na co dzień stomatolog) niosą ten kaganek polskości w radiu 2000. Nie potrafię teraz z pamięci odtworzyć wszystkich nazwisk radiowców, z którymi mieliśmy styczność – ale dziękuję im wszystkim za wykonywaną wspaniałą robotę dla konsolidacji polskiej społeczności. Podobnie jak dziennikarzom, w tym szczególnie literatowi i publicyście Markowi Baterowiczowi.
Byłem zaskoczony, że tam, na Antypodach można było wystawić siłami „pospolitego ruszenia” – polonijnego teatru (bodajże z Perth) zapomniane już w Polsce od 1968r. „Dziady”... A doroczny (od 7 lat) Festiwal Ernestyny Skuriat-Kozek z pulspolonii.pl, poświęcony Pawłowi Edmundowi Strzeleckiemu, wielce zasłużonemu dla Australii podróżnikowi i odkrywcy gromadzi wciąż tłumy ludzi u podnóża Mt Kościuszko ...
Australia to kraj wielu kościołów różnych wyznań. W niedzielę polskie świątynie wypełniają się po brzegi, co nie jest na Antypodach aż tak powszechne... Poznałem tam wspaniałych kapłanów: o. Janusza Pawlichę, ks. Wiesława Słowika, ks. Artura Boruta, których zasługą jest wspieranie rodaków nie tylko duchowe, ale i patriotyczno-wychowawcze. A wielu księżom w Polsce życzyłbym, żeby w ich parafiach tylu młodych garnęło się do kościoła, ilu widziałem u ks. Artura właśnie...
I wreszcie sól Polonii Australijskiej – społecznicy poświęcający swój czas i często prywatne pieniądze, aby zorganizować jakoś i ożywić życie polskiej społeczności.
Większość z nich ma rodowód solidarnościowy, jak wspomniany wyżej Adam Gajkowski z Sydney, czy Staszek Kramarczuk z Adelaide, Krzysztof i Bożena Sawiccy z Perth, rodzina Sawickich z Canberry, Wiesia i Staszek Zdziech z Melbourne, dr Ryszard Dzierzba z Sydney i wielu, wielu innych. Równie ciepło wspominam Jasia Michalaka, opozycyjna biografia którego mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy. Uściski dla Halinki z mężem; kogoś zapomniałem? Aha - dzięki dla p.dr Ewy Walczak (ona wie, za co)...
Co znaczy wychowanie wyniesione z domu rodzinnego niech zaświadczy przykład dwóch młodych i pięknych dziewczyn; Iza Surawska z Melbourne czy Kasia Stawska z Canberry chcą przyjechać do Polski na dłużej. Kto wie, może na stałe?...
Lech Makowiecki
P.S. I jeszcze jedno: załączam e-mail, jaki otrzymałem wczoraj od ks. rektora Wiesława Słowika z Melbourne. Przy okazji wyjaśnił mi sprawę filmu „Silver City”, który znam tylko z przekazu ustnego. Punkt dla Starego Wiarusa; sorry, kolego blogerze...
Drogi i Szanowny Panie,
Bardzo dziękuję za podzielenie się z nami swoim artykułem o nas w Australii i za wspaniały wiersz - mam nadzieję - piosenkę.
Korci mnie, aby podyskutować trochę z Panem a temat okropności, jakie przeżywali Polacy po wojnie, bo za dużo w niej "poprawności politycznej" lat 90-tych ubiegłego wieku i nie mało przegięć i wydumanych opinii o nich następnej fali polskich emigrantów. Mieszkam w Australii od 1970 roku. Szykując się do kapłaństwa interesowałem się historią i przeżyciami co dzień spotkanych na antypodach rodaków. Uczyłem się od nich prawdziwej historii naszej Ojczyzny i autentycznego patriotyzmu. Mieli już za sobą 20 lat wrastania w Australię.
Służyłem im po ukończeniu studiów w Melbourne i po święceniach kapłańskich otrzymanych w Melbourne z rąk kardynała Wojtyły w różnych miejscach i środowiskach. Raz w miesiącu wędrowałem też przez 20 lat w odległe mieściny Wiktorii, gdzie mieszkali także "usadowili się" rodacy. Włączyłem się sercem w polonijne życie organizacyjne i sam inspirowałem powstawanie wielu organizacji społecznych. I z cała odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że tylko malkontenci, a były to jednostki, utyskiwali na Australię, na obozy emigranckie i na dwuletnie kontrakty pracy. Przytłaczająca większość była szczęśliwa, że skończyły się dla lata wojennej tułaczki, obozy przejściowe w Niemczech i doskwierająca niepewna bezdomność. Byli wdzięczni Australii za przygarnięcie. Podpisywany kontrakt odpracowania kosztów przewozu i zasiedlenia w Australii przez dwa lata wyznaczonej im i narzucanej pracy uważali za przysługę. Ogromny procent stanowili ludzie stanu wolnego, a żonaci zdawali sobie sprawę, że te dwa lata pracy połączone będą z rozłąką z rodziną. Nikt im jednak nie zabraniał odwiedzania rodziny. Wstrzymywały ich od tego koszty przejazdów. Bywało i to dość często, że pracujący w oddali mężowie ściągali rodziny tam, gdzie pracowali i zaczynali życie "na własną rękę". Mogli też zmieniać otrzymaną kontraktem pracę, jeśli pracodawca nie wywiązywał się z zobowiązań, lub warunki bywały nie do przyjęcia.
Film "Silver City" - niezwykle sympatyczny i ciepło przez Polaków przyjęty, bo "o nas" - oceniony został przez "starą emigrację" w Melbourne jako miły, ale ciągle film, a więc nieco "przerysowany" obraz rzeczywistości. Trudno budować na nim prawdziwe oblicze lat pięćdziesiątych polskiej emigracji w Australii.
Wymiera już to pokolenie, które zanim zbudowało swoje własne domy urządzało Dom Polskiego Dziecka w Essendon, Dom Polski w Parkville, a potem następne Polskie Domy, a przy nich dziesiątki organizacji społecznych - kombatanckich, młodzieżowych, sportowych, kulturalnych i religijnych i jednoczyli się w Federacjach Polskich Organizacji w poszczególnych stanach i w Radzie Naczelnej Australijskiej Polonii. Następna fala emigracji i kolejne pokolenia Polaków pytają dzisiaj schodzących z areny staruszków tylko o przykrości, poniżenia, trudne przeżycia, okropności i szokujące historie, bo te dobre, pogodne i wdzięczne wspomnienia ich nie interesują.
Poza tym pokolenie polskich emigrantów z lat 80-tych to inni Polacy, widzący świat inaczej, żyjący innymi wartościami. Obydwie generacje używają tych samych słów: Ojczyzna, patriotyzm, służba, praca społeczna, wspólne dobro, zaufanie wzajemne, wiara, honor... a jakże często inne w nich niosą przeżycia, oczekiwania i treści. Stąd chyba od samego początku rodziły się między nimi niezrozumienia i trudności we wzajemnych relacjach. Tu chyba także trzeba szukać źródeł różnic w spojrzeniach na wzajemną przeszłość.
Wiersz jest wspaniały. Pozwoliłem go sobie przekazać kilku osobom. Wszystkim się podoba. Może kiedyś usłyszymy go w formie piosenki?
Dziękujemy Państwu jeszcze raz za piękny koncert w Essendon. Życzymy wspaniałych, radosnych i pełnych pokoju Świąt oraz wszelkiego dobra.
Szczęść Boże!
Ks. W. Słowik SJ
A na zakończenie chciałbym wszystkim przyjaciołom z Australii złożyć serdeczne życzenia Zdrowych i Spokojnych Świąt Wielkiej Nocy. A do życzeń dołączam piosenkę – mam nadzieję konweniującą z Dniem Zmartwychwstania Pańskiego;
Wielka Radość – Zayazd i przyjaciele
http://www.youtube.com/w…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 12463
"I jeszcze jedno: załączam e-mail, jaki otrzymałem wczoraj od ks. rektora Wiesława Słowika z Melbourne. Przy okazji wyjaśnił mi sprawę filmu „Silver City”, który znam tylko z przekazu ustnego. Punkt dla Starego Wiarusa; sorry, kolego blogerze..."
Ja się osobiście zupełnie nie gniewam, ponieważ od początku uważalem, że nie zgrzeszył pan z premedytacją, tylko z powodu pospolitego niechlujstwa w sprawdzaniu źródeł. Tym niemniej z zadowoleniem witam będącą bardzo na czasie interwencję Opatrzności w osobie ks. Słowika, który pojawił się jak deus ex machina, w kluczowym momencie.
Niech fakt, że z powodu zaniechania podstawowych czynności warsztatu publicysty, na podstawie opowiedzianej panu przez kogoś ustnie fabuły filmu fabularnego, luźno inspirowanego faktami, zjechał pan językiem jak z "Żołnierza Wolności" jeden z najprzyjaźniejszych Polakom krajów świata, nieprawdziwie przedstawiając elementy jego historii jako antypolskie piekło, będzie panu wystarczającą nauką w duchu rekolekcji Wielkiej Nocy. Publicysta ma umieć czytać, pisać i weryfikować źródla, albo żaden z niego publicysta.
Za pokutę, proszę sobie kupić lub wynająć płytę z filmem 'Silver City' http://www.imdb.com/titl… i obejrzeć go krytycznie.
Wesołych Świąt.
Ta kanadyjska policja na lotnisku była akurat tak samo antypolska jak antypolski jest Ocean Spokojny, czyli Pacyfik, w którym tu zaraz niedaleko ode mnie jeden Polak się niedawno utopił.