Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Dziadek przed śmiercią powiedział mi: nie może być eutanazji
Wysłane przez sigma w 24-01-2013 [15:23]
.DZIADEK TUŻ PRZED ŚMIERCIĄ POWIEDZIAŁ MI, DLACZEGO NIE MOŻE BYĆ EUTANAZJI
Jest to wspomnienie @Polonii (red. Aleksandra Wojtyna). Tekst ten w sposób jasny dowodzi, dlaczego eutanazja jest tak straszną pomyłką zachodniej cywilizacji.
Niedawno straciłam Dziadka.
Powyżej sformułowane zdanie w obliczu tego, czego doświadczyłam w związku z Jego umieraniem, jest nieprawdziwe, jest ogołoceniem z wszystkiego, czego Bóg pozwolił mi dotknąć, doświadczając chłodu śmierci. Chcę więc artykuł swój napisać w formie epitafium dla mojego Kochanego Dziadka w pierwszy Dzień Dziadka, kiedy nie mogę już Go ucałować ni złożyć mu życzeń w takiej formie, jak dotychczas. Jest też to epitafium świadectwem przeciwko eutanazji, przeciwko zabijaniu starych i schorowanych. Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że to Bóg - Dawca życia - decyduje o końcu życia każdego z nas. Do licznych jednak ten argument nie przemawia, choć jest to żelazny argument przeciw uśmiercaniu nieuleczalnie i terminalnie chorych. Okazuje się, że Bóg znalazł coś, co mniej "urazi" nadwrażliwców i wyegzaltowanych, bo nie będzie się trzeba powoływać, broniąc umierajacych, na Majestat Boży. Obiecuję nie powołać się ani razu na Boga - by nikogo nie urazić, sic.
Bliskie mi jest i świeże doświadczenie hospicjum domowego - podziwiam w tym momencie moją Babcie, która przez 7 miesięcy dzielnie służyła swemu Mężowi w Jego odchodzeniu. Nauczyła się usmierzać ból morfiną, podawać kroplówkę, zmieniać pieluchy, reagować w stanach splątania, których dość często doświadczał mój Dziadek. Choroba nowotworowa na naszych niemal oczach czyniła z ciała naszego bliskiego ruinę. Byliśmy bezsilni, nie potrafiliśmy pocieszać sami siebie, ukojenie niosła jedynie modlitwa. Najcięższe były noce, bo Dziadziuś wtedy właśnie się ożywiał, wspominał, trzeba było go słuchać, bo uzewnętrzniały się jego ukrywane przez lata lęki: przed wywózką do Rosji, przed sprzedażą majątku rodziny wrogom Polski, przed śmiercią z głodu... Wszystko to uaktywniło się na około miesiąc przed smiercią. Zaczęło się od tego, że Dziadek spotkał się w jakiś sposób ze swym zmarłym pół wieku wcześniej teściem. Poinfromował nas o tym - zrozumiałam, że robi rachunek ze swego życia. To była dla niego bardzo trudna praca przeglądu swego życia. Był moment, gdy nas nie rozpoznawał - czynił bowiem wówczas rachunek z życia dzieciecego, gdy to jeszcze nas nie znał. Przeniósł się swymi wspomnieniami 70 lat wstecz, by tam "wyrównać" to, co było pokręcone, by tam pogodzić się przeszłością, utulić lęk i strach (głośno z tym się godził), słyszałam jak na głos wybacza coś komuś, jak sam prosi o wybaczenie. Gdy skończył tą ważną kwestię, wrócił do rzeczywistości i już normalnie z nami rozmawiał, a co dało się zauważyć - był spokojniejszy, uśmiechał się, choć ból wykrzywiał mu twarz grymasem.
Kolejnym etapem, który musiał przejść, były "wizyty". Wizyty osób zmarłych, z którymi żywo rozmawiał Dziadziuś. Wskazywał na nie ręką, pytał nas, mówił, ze przyszedł/przyszła (wypowiadał jego/jej imię) i stoi w przedpokoju, i go woła po imieniu. Wymienił co najmniej kilkanaście osób, z niektórymi bardzo logicznie rozmawiał - pytał o różne rzeczy i sam ich słuchał, mrugając szybko oczami.
Ostatnia fazą, którą musiał przejść, "zaliczyć" przed śmiercią, była faza "drugiego brzegu". Wtedy poprosił nas o wodę, daliśmy, mówił, że jest taka słodka. Po chwili ten umierający, doszczętnie zrujnowany człowiek wstał, twarz jego nabrała jasności, uśmiechnął się i zaczął się rozbierać - ale z taką mocą, że musieliśmy użyć siły, by go powstrzymać. Zdejmował ubranie, aparaturę wspomagającą oddychanie, wkłucia kroplówek, mówiąc przy tym: to mi już nie potrzebne - idę do domu! Zobaczył to, czego my nie widzimy. To jest ostatnia faza umierania. Potem uspokoił się i za kilka godzin odszedł.
Nie było ani razu o Bogu. Przekaż, proszę, komu możesz, to świadectwo, by zrozumieli, jak ważna jest każda chwila agonii chorego, że nie mamy prawa odbierać mu spokojnej śmierci, spokojnego godzenia się ze wszystkimi etapami swego zycia. Kto wie, co musi poukładać sobie umierający, by umrzeć w spokoju? Co musi "załatwić" w tej swej przeszłości, sam ze sobą, co naprawić w emocjach, uczuciach, w sercu... Gdy przerwiesz którąś fazę, nie zrobi tego, umrze w "rozkroku", jakby w pół słowa, w pół gestu, który mógł być konieczny, zbawienny, najbardziej potrzebny.
Oto świadectwo, które napisałam jakiś czas temu, a które ma pokrzepić.
Bóg biegnie do człowieka
Dziadziuś odchodził pogodzony i pojednany z Bogiem. Było mi dane być w ostatnich chwilach przy nim i prowadzić modlitwy rodzinne przy łóżku tego, który witał się z Bogiem. Trzymałam Dziadka za rękę, cały czas szepcząc żarliwe modlitwy – morfina, modlitwa; morfina, modlitwa; morfina, modlitwa. Nie trzeba mi było ludzkiego wsparcia, Bóg był ze swą łaską i wspomagał nas. W piątek przywiozłam wraz z Mężem kapłana, który udzielił Dziadziusiowi sakramentu Eucharystii i Namaszczenia. Dziadek zdążył się wyspowiadać w ostatniej chwili przed utratą przytomności, potem było już tylko gorzej. Przyjął w mojej obecności Pana Jezusa do swego serca, a ja trzymałam jego bezsilną głowę i dawałam mu wody, by mógł przełknąć Ciało Pana, bo odruch połykania zupełnie już zanikał. Po Komunii Świętej ożywił się,rozmawiał ochoczo i radośnie – choć oczy miał już zgaszone – ze mną i z kapłanem. Za godzinę przyszło pogodzenie ze śmiercią – prosił, bym modlitwą pomogła mu odejść.
Agonia – walka, rodzenie duszy
Człowiek rodzi duszę dla wieczności niejako matka rodzi dziecko. Dlaczego tak piszę? Bo sama rodziłam i doświadczyłam przed paroma miesiącami umierania bliźniego. Rodzenie i umieranie łączą się ze sobą – są niemal tym samym. Umierający czuje niepokój, chce uciec, odwlec moment odłączenia duszy, prowadzi psychomachię, doświadcza strachu i opuszczenia – to wszystko czuje rodząca matka, zanim urodzi się jej dziecię, tego samego doświadcza umierający, zanim urodzi duszę dla wieczności. Bóg jednak wkracza w ten teren ze swą łaską i podnosi. Ukojenie przychodzi jak balsam, modlitwa porusza niebo, czuć obecność Chrystusa, który czeka ze swą miłością. Do Dziadka na dni kilka przed śmiercią zaczęli przychodzić zmarli. Mówił nam, że pytają o niego, wołają po imieniu. Gdy trzymałam go za rękę i modliłam się, wskazywał mi na kąt pokoju i wymawiał imię osoby, która właśnie teraz tam stała. Choć byłam w pokoju sama z umierającym, nie odczuwałam strachu, wręcz przeciwnie, czułam przedziwny pokój i radość, że sama doznaję obcowania świętych. Przez pokój przetoczyło się co najmniej kilka dusz, które Dziadziuś nazywał, wypowiadał ich imiona (siostry, sąsiedzi, koledzy z pracy, nawet teść, który umarł 50 lat temu), i ani razu nie napełnił go ich widok lękiem – przeciwnie, on z nimi dialogował. Gdy dusze go powitały, począł zrywać z siebie ubranie i aparaturę wspomagającą oddychanie – TO JUŻ NIE JEST MI POTRZEBNE, IDĘ DO DOMU, W DOMU NIE BĘDĘ JUŻ TEGO POTRZEBOWAŁ!!! Aż zdziwiona byłam mocą i siłą, z jaką wypowiadał te słowa. Ostatkiem sił pocałował mnie w rękę i powiedział, bym mu włożyła krzyżyk (jego ulubiony, z którym leżał w łóżku podczas choroby) do trumny. Odszedł w objęcia Ojca, gdy wyszłam z jego domu, gdy się oddaliłam.
Dziadziuś odszedł w zupełnym pogodzeniu z Wolą Boga, przebaczył wszystkim wszystko, pojednał się z bliźnimi i z Bogiem. Patrząc na to wszystko, mogę zaświadczyć, że śmierć nie jest złem, nie jest straszna, o ile zostaje przeżyta w Bogu i z Bogiem. I to nie chodzi tylko o uwolnienie ciała od cierpień (Dziadziuś cierpiał bardzo, jego ciało drżało, podawanie morfiny było nieodzowne, przeszedł swoisty czyściec, a nie padło z jego ust ani jedno słowo żalu, tylko wołał o modlitwę i wodę, za którą dziękował, choć były to tylko jej krople), ale o zupełne zaufanie Bogu, który obiecał każdemu, kto Go kocha, że przyjdzie po niego w godzinie śmierci (obietnica 9 pierwszych piątków miesiąca, które też odprawiał Dziadziuś, był on ponadto wielkim czcicielem Miłosierdzia Bożego i umiłował modlitwę różańcową), że nie umrze nie pogodzony z Bogiem, że chrześcijanin, który kochał Boga, od razu po śmierci idzie do nieba. Mam świadomość, że byłam przy zgonie człowieka, który poszedł prosto w objęcia Dobrego Ojca w niebie.
Bogu niech będą dzięki za dobre życie i błogosławioną śmierć mego Dziadka!
„Gdy (…) ciało jest głęboko chore, całkowicie niesprawne, a człowiek jakby niezdolny do życia i do działania – owa wewnętrzna dojrzałość i wielkość duchowa tym bardziej jeszcze się uwydatnia, stanowiąc przejmująca lekcję dla ludzi zdrowych i normalnych” (Jan Paweł II, List apostolski Salvifici doloris, nr 26).
Komentarze
24-01-2013 [23:00] - violana | Link: sigma
Wzruszający opis - skłaniający do refleksji.
Jest coś bardzo wzniosłego w majestacie śmierci.
Ludzie pogodzeni z wolą Boga,pogodzeni z Nim i pogodzeni z bliźnimi w wielkim spokoju przechodzą na drugą stronę - może doznają już wizji innej rzeczywistości?
24-01-2013 [23:12] - sigma | Link: violana
Tak, jest to świadectwo, jakiego próżno szukać u eutanatorów.